Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 1–4/2009
z 12 stycznia 2009 r.

Stuknij na okładkę, aby przejść do spisu treści tego wydania


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Sąd nad dr. G. (część 2.)

Szczególnie otwarty na pacjenta

Helena Kowalik

W życiu nie widziałem, żeby oskarżonego witali przed salą sądową biało-czerwonymi goździkami – mruczy pod nosem ochroniarz w warszawskim sądzie. Patrzy na starszych ludzi, którzy usiłują się przedrzeć przez tłum, by uścisnąć rękę oczekującemu na rozprawę dr. G.
Pani w wydekoltowanej wieczorowej sukni z czarną aksamitką na szyi trzyma widoczną z daleka żółtą kopertę. Zachęcająco mruga na telewizyjnego kamerzystę.
- Panie doktorze! – woła upewniwszy się, że jest filmowana. – Kocham pana! Proszę to wziąć ode mnie!
Widząc wahanie oskarżonego, uspokaja go.
- To nie łapówka, tam jest zdjęcie, które zrobiłam 18 maja 2007 r., gdy wychodził pan z aresztu. Drugie takie samo wisi nad moim łóżkiem – mówi.


Po takim powitaniu były ordynator kardiochirurgii szpitala MSWiA w Warszawie wchodzi na salę sądową niemal rozpromieniony. Wdzięczni pacjenci nie tylko go nie opuszczają, ale starają się usiąść jak najbliżej ławy dla oskarżonych. Wiedzą, że dla dr. G. będzie to ciężki dzień – prokurator przedstawi filmy nagrane tajną kamerą w gabinecie. Zarejestrowane obrazy mają świadczyć o tym, że oskarżony przyjmował od pacjentów łapówki.

Nim jednak obraz z kaset VHS pojawi się w telewizorze, prokurator Agnieszka Tyszkiewicz chciałaby, by dr G., tym razem jako świadek (śledztwo w toku), odniósł się do zarzutu ewentualnego błędu lekarskiego w przeprowadzonych operacjach. W śledztwie wyłoniono około 20 dyskusyjnych przypadków. Nad każdym pochylają się biegli sądowi. Od ich opinii zależy, czy G. będą stawiane nowe zarzuty.

Dr G. decyduje się na skomentowanie kilku historii chorób, które zakończyły się zgonem pacjenta.

Pacjentka nr 1.

Kardiolog nie przypomina już sobie tej kobiety, ale z zapisków, jakie robił w czasie narady z lekarzami oddziału, wnioskuje, że chora nie kwalifikowała się do by-passów; dla niej ratunkiem mógł być tylko przeszczep serca. Niestety, na transplantację w ośrodku krakowskim musiałaby oczekiwać co najmniej pół roku.

- Ja tego dokonałem niemal natychmiast – wyjaśnia G.

Po miesiącu chora z nowym sercem, większym niż jej dotychczasowe, bo takie miał dawca, została wypisana w dobrym stanie do sanatorium w Konstancinie. Jedynym niedomaganiem było coś z płucami. To cała wiedza o niej stojącego przed sądem kardiochirurga – poza tym, że wkrótce zmarła.

Pacjent nr 2.

Do szpitala MSWiA przyjęty z diagnozą postawioną przez kardiologów z Torunia, że konieczny jest przeszczep. G. zdecydował się na transplantację, choć ryzyko było podwyższone, ponieważ pacjent cierpiał na cukrzycę. Dawcą serca była 25-letnia kobieta. Chory nie przeżył zabiegu. Jego rodzina nie miała wtedy pretensji, nie chciała sekcji zwłok.

Pacjentka nr 3.

76 lat, wymiana zastawki. Operacja przebiegała prawidłowo, jednak w trzeciej dobie po zabiegu wystąpiła niewydolność oddechowa, potem infekcja płucna i zatrzymanie krążenia. Chorą reanimowano. Wkrótce stwierdzono zakażenie, ponownie otwarto klatkę piersiową. Chwilowa poprawa i znów objawy zakażenia, m.in. owrzodzenie jamy ustnej. Pacjentkę przeniesiono na oddział septyczny, gdzie walka o jej powrót do zdrowia trwała 10 tygodni. Niewydolność krążenia nie była przyczyną zgonu. Chora była poinformowana o ryzyku operacji.

Pacjent nr 4.

26 lat, ciężka niewydolność krążenia. Wszczepiono mu serce osoby dwa razy starszej. W sytuacji tego chorego była to decyzja prawidłowa, twierdzi dr G.

I na tym kończy objaśnianie przypadków rzekomych błędów lekarskich. Prokurator przypomina, że śledztwo w tej sprawie nie jest zakończone. Mimo to, obecni na sali sądowej pacjenci kardiologa nie kryją oburzenia. – Nawet Panu Bogu nie wszystko się udaje – szepcze pani, która na korytarzu wręczała oskarżonemu bukiet w narodowych barwach. Milknie, gdy sędzia zapowiada publiczne obejrzenie 51 kaset VHS (300 minut każda), oraz 255 płyt CD (kopii) odtajnionych nagrań z gabinetu. Już z tego wynika, że proces szybko się nie zakończy.
Inwigilowany Mengele VII
Na ekranie telewizora pojawia się czarno-biały, niezbyt wyraźny obraz gabinetu dr. G.

To nieduży pokój. Na wprost wejścia, gdzie przez dwa miesiące pracowała tajna kamera CBA, duże biurko pełne papierów, a prostopadle do niego drugie, z pojemnikami na dokumenty. Przed biurkiem dwa krzesła.

Dr G., który nadal odmawia odpowiedzi na pytania prokuratora, decyduje się na komentowanie poszczególnych obrazów. Już po jego pierwszych słowach staje się widoczne, że powie więcej, niżby to wynikało z pokazywanego filmu. Oskarża służby śledcze. Zaczyna od słów: – To było inwigilowanie mnie jako Mengele VII.

Kryptonim od nazwiska hitlerowskiego lekarza o przydomku Anioł Śmierci, który eksperymentował na więźniach w Auschwitz, CBA nadawało kolejnym podsłuchiwanym lekarzom w sprawie domniemanego handlu przez nich ludzkimi narządami do celów transplantacyjnych.

Śledztwo, prowadzone z paragrafu, który mówi o czerpaniu korzyści z przeszczepiania narządów pozyskanych wbrew przepisom ustawy transplantacyjnej, nie jest zakończone i nikomu dotąd nie postawiono zarzutów.

Ale już wiadomo, że przedwczesny rozgłos medialny nadany tej sprawie z inicjatywy ówczesnego ministra sprawiedliwości Z. Ziobry nie wynikał z troski o ujawnienie nieetycznego postępowania lekarzy (jeśli w ogóle miało ono miejsce, co wydaje się nieprawdopodobne). Kryła się za tym chęć zastopowania organizacji w stołecznym Szpitalu MSWiA przy ul. Wołoskiej centrum transplantologicznego.

Szpital ten, pod dyrekcją Marka Durlika, od lat wyprzedzał w operacjach przeszczepu nerek, trzustki i serc inne ośrodki w kraju i nieźle na tym zarabiał. (Za przeszczepy płaci Ministerstwo Zdrowia: za przeszczep wątroby – prawie 89 tys. zł, nerki – 3 tys. zł, serca – 107 tys. zł, płuc – 147 tys. zł.)

W 2004 r. prof. Wojciech Rowiński, krajowy konsultant w dziedzinie transplantologii, zwracał uwagę ówczesnemu ministrowi zdrowia na nieuczciwą konkurencję i podbieranie narządów stosowane przez klinikę MSWiA. Miał konkretny powód do irytacji, bo nerki od pacjenta zmarłego w warszawskim szpitalu na Bielanach – dostał Szpital MSWiA, a nie szpital im. Dzieciątka Jezus, gdzie kierował kliniką transplantologii.

Profesor nie akceptował metody dyrektora Durlika i ordynatora kardiochirurgii dr. Garlickiego, tj. bezpośredniej współpracy, z pominięciem Poltransplantu, ze szpitalami w mniejszych miejscowościach. Zastrzeżenia, również innych transplantologów, budziło zwłaszcza zawieranie umów z anestezjologami, którzy zobowiązywali się przewozić pacjentów w bardzo ciężkim stanie na ul. Wołoską. Chociaż, co do tego nikt nie miał wątpliwości, możliwość znalezienia się w dobrze wyposażonej klinice była często ostatnią szansą uratowania zagrożonego życia.

Gdy w 2006 r. na Wołoską wkroczyło CBA, służby uznały, że opisana sytuacja może być kryminogenna. Tajne śledztwo miało kryptonim Bazalt. Podsłuchiwanym lekarzom nadawano przydomek Mengele, z kolejnym numerem rzymskim. Dr G. został Mengele VII.

Na słynnej już konferencji prasowej szefa CBA Mariusza Kamińskiego, już po aresztowaniu dr. G., padło pytanie dziennikarza, zainspirowane chyba przez organizatorów: "Czy w szpitalu mogło dochodzić do handlu ludzkimi organami?"

Minister Ziobro odpowiedział wymijająco, ale dał do zrozumienia, że dotarły do niego "bardzo makabryczne informacje, są badane różne wątki, dokumentacja lekarska".

Profesor Rowiński bardzo później żałował (w apelu opublikowanym w "Gazecie Wyborczej"), że całkowicie wbrew jego intencjom doszło do zaniechania przeszczepów w szpitalu MSWiA.

Postawiony przed sądem dr G. kilkakrotnie w czasie swego procesu z goryczą odnosił się do okoliczności nadania mu drastycznego w swej wymowie kryptonimu.
Nie widać, co jest w kopercie
Sędzia Igor Tuleya najpierw oddał głos prokuraturze, która pokazała fragmenty nagrań pomocne w sformułowaniu zarzutów. Wszyscy skupili się blisko telewizora, nie najnowszej generacji. Nastawiali uszu, bo prawie cały czas coś trzeszczało w odbiorniku. Obraz też był zaśnieżony.

Na taśmie oznaczonej numerem pierwszym widać starsze małżeństwo. Żona dziękuje kardiochirurgowi za udaną operację 78-letniego męża. To nagranie już wcześniej było wykorzystane przez "Rzeczpospolitą" jako dowód szczególnego zainteresowania "Gazety Wyborczej" obroną dr. G. Zdaniem dziennikarza "Rzeczpospolitej", widoczni na obrazie państwo J., rodzice znanej reporterki GW, zostali namierzeni przez CBA w chwili, gdy dawali dr. G. łapówkę.

Tymczasem sędzia i publiczność zobaczyli co innego. Pacjent przyszedł się pożegnać, bo został już wypisany do domu. Lekarz jeszcze raz go zbadał. Rozmawiają o zażywaniu leków, wyjeździe pana J. do sanatorium. Na koniec Jadwiga J. wyjmuje z torby białą kopertę, kładzie ją na biurku. Dr G. nie zagląda do środka, wkłada do segregatora. Prosi, aby pozdrowić córkę państwa J. i podziękować jej za książkę, którą mu podarowała.

Tyle zawiera nagranie. Z poprzedniej rozprawy wiadomo, że małżeństwo J. nie przyznało się do wręczenia łapówki. Dlatego ich adwokat dba, by w protokole z rozprawy znalazła się informacja, że wbrew aktowi oskarżenia – nie widać, co jest w kopercie.

Dr G., który korzysta z prawa do wypowiadania się na temat stawianego mu zarzutu, dodaje: – Nie zawsze znajdowały się tam pieniądze.

Dalsze jego uwagi odbiegają od konkretów, jakby oskarżony usiłował rozmyć powód, który doprowadził go na ławę sądową. Najwięcej opowiada o specyfice swej pracy oraz organizacji szpitala.

Akt oskarżenia zarzuca mu 41 przypadków korupcji. Dr G. kwestionuje, że takie sytuacje miały miejsce, ale jeśli prokurator nie zmienia zdania, chce, by były one rozpatrywane na szerszym tle.

- Przez dwa miesiące śledzenia mnie – informuje sąd – przeprowadziłem w gabinecie około 800 rozmów z rodzinami pacjentów. W ciągu sześciu lat kierowania kardiochirurgią przy ul. Wołoskiej takich spotkań było ponad 28 tysięcy. Zawsze wychodziłem pacjentowi naprzeciw, niezależnie od jego pozycji społecznej, wieku, zaawansowania choroby. Jeśli tylko była szansa na poprawę zdrowia, nie pozwalałem, aby przez oczekiwanie na operację ją tracił. To się spotykało z oporem mego środowiska zawodowego.

Wprowadził leczenie hybrydowe, dotąd w Warszawie niestosowane. Polegało na tym, że gdy zabieg był szczególnie ryzykowny, operował na bijącym sercu. Potem, drugi etap leczenia, należał do kardiologa.

Kładł na stół pacjentów z zespołem Downa, z chorobą Alzheimera. Nawet 90-latków. – Chciałem wykonać zabieg na sercu stulatka – zwierza się – ale doprowadzono do tego, że chory sam zrezygnował.

Znacznie poszerzył terytorialny zasięg świadczeń oddziału. Przez kartoteki kliniki przewinęło się około 900 tys. pacjentów. Licznie napływających chorych z Krakowa (do tego miasta ma szczególny sentyment; wcześniej operował przecież w klinice prof. Dziatkowiaka) badał też w prywatnej przychodni, choć na tym nie zarabiał; opłaty za wizytę szły na utrzymanie ośrodka. Nie odmawiał pomocy nikomu, kto dowiedział się, choćby pocztą pantoflową, że znajdzie ratunek na Wołoskiej. Taką drogą trafił na stół operacyjny prawie 80-letni pan J. ze Skarżyska Kamiennej, który już zbyt długo czekał na swoją kolej w klinice krakowskiej.

Pacjenci spoza Warszawy często przywozili do konsultacji dokumentację choroby innych osób, też szukających ratunku. W kopercie, która prokuratorowi kojarzy się tylko z pieniędzmi, mogły być wyniki badań.

- Niestety, zdaniem prokuratora, model otwartości na pacjenta jest korupcjogenny – z wyrzutem kończył oskarżony swój komentarz do przypadku małżeństwa J. I nadal nie chciał odpowiadać na pytania prokuratora.

Na kolejnej taśmie pewien mężczyzna w gabinecie ordynatora G. dowiaduje się właśnie, że operacja żony będzie trudna, ryzykowna, bo chora jest uczulona na metal, nie można jej zatem założyć zwykłych stentów. Ale znajdzie się sposób na ominięcie tego problemu – kardiochirurg przywiózł z zagranicznej konferencji naukowej pokazową próbkę plastikowych "rurek". Ucieszony mężczyzna, wychodząc, zostawia kopertę. W telewizorze widać, że dr G. bez zaglądania do środka odkłada coś białego na bok.

Dr G.: – Na filmie nie ma mowy o tym, że ja czegoś oczekuję od męża pacjentki. Pełnomocnik oskarżonego mec. Magdalena Bentkowska pilnuje, by w protokole znalazło się zdanie: "Z przedstawionego materiału nie wynika, by oskarżony miał przyjąć korzyść majątkową w kwocie ustalonej w akcie oskarżenia".

Milcząca zazwyczaj prokurator (czas na jej wystąpienie jeszcze nadejdzie) reaguje czujnie: – Jeśli tak, to ja oświadczam, że kwota 1000 złotych wynika z wyjaśnień oskarżonych. A do dr. G.: – Pytania nasuwają się same. Czy oskarżony kiedyś na nie odpowie?

G. powtarza stałą ripostę: – Nie, bo nie mogę obciążać swoich chorych.

Kolejne nagranie. Uszczęśliwiona starsza kobieta dziękuje lekarzowi za założenie

by-passów jej mężowi. Potem słychać niezbyt wyraźnie – ona narzeka, że mąż nie ma cierpliwości do chorowania, tyle kłopotu przy obsługiwaniu go... Żegnają się, doktor życzy jej szerokiej drogi. Gdy zostaje sam w gabinecie, zabiera z biurka pozostawioną kopertę, kładzie ją do segregatora. (W śledztwie kobieta wyjawiła, że dała 200 zł.)

- Rzeczywiście, coś zostawiono na moim biurku – komentuje dr G., – a ja wykonuję charakterystyczny gest, odkładając to na bok do kuwety. Tym gestem kierowało się CBA. Chciałbym, aby sąd odtworzył kasetę, na której w wolnej chwili przeglądam ten pojemnik.

W tym momencie lekarz wyciąga z kieszeni żółtą kopertę, którą przed rozpoczęciem procesu wręczyła mu w blasku kamer wdzięczna pacjentka. – Czy prokurator też podejrzewa, że są tu pieniądze? – pyta.

Kolejny film jest publiczności częściowo znany, gdyż Zbigniew Ziobro pokazywał go przed wyborami 2007 r. w TVN, a "Wiadomości" wyemitowały go w dniu noworocznego orędzia Lecha Kaczyńskiego. Cała Polska mogła wówczas zobaczyć gabinet dr. G., w którym żona pewnego pacjenta, po szczęśliwej operacji męża, wręcza ordynatorowi plastikową torbę mówiąc: "Panie doktorze, tak jak umawialiśmy się". A lekarz w odpowiedzi: "Książki bardzo lubię". Około pół godziny później (na nagraniach tyka zegar) dr G., już sam w pokoju, wyjmuje z pozostawionej reklamówki kalendarz, następnie zafoliowany album "1000 najpiękniejszych miejsc świata". Wytrząsa torbę na podłogę, a upewniwszy się, że niczego tam już nie ma, wyrzuca ją do kosza. Potem uważnie ogląda album dostrzega, że w jednym miejscu folia jest przecięta, a do środka wsunięta koperta. Otwiera ją i wkłada do kieszeni.

W pierwszym dniu procesu kobieta osłaniała G. przed odpowiedzialnością karną twierdząc, że 2 tysiące złotych włożyła do książki bez wiedzy lekarza.

Dr G. telewizyjną emisję fragmentów tego nagrania nazwał w sądzie manipulacją Ziobry, zaangażowanego w kampanię wyborczą. Wyjaśnił, że słynne już słowa: "Tak, jak się umawialiśmy", odnosiły się do dedykacji w albumie. Nie było w tym nic nadzwyczajnego; ma w domu tysiące książek podarowanych mu w dowód wdzięczności za udane operacje.

Kolejna rozprawa dobiegła końca. Oskarżony lekarz wyszedł z sądu otoczony przez wiernych pacjentów, na czele z panią od żółtej koperty. Wszyscy mówili, że na następnej wokandzie ich kochany doktor odetchnie, gdyż będą pokazywane taśmy na dowód, że opierał się przyjmowaniu upominków od wdzięcznych pacjentów.

Prokurator, jak zwykle, nie chciała rozmawiać z dziennikarzami.
Niczego od was nie wezmę
Te filmy – w sumie jedenaście – dr Mirosław G. sam wybrał z taśm CBA. Na swoją obronę.

Ich wymowa jest jednoznaczna. Słychać, jak lekarz mówi do najbliższej rodziny chorego, która opuszczając gabinet pozostawia na biurku wypchaną reklamówkę: "Niczego od was nie wezmę, w ogóle nie ma mowy". Kiedy indziej wręcz odpycha mężczyznę, usiłującego mu wcisnąć do ręki butelkę alkoholu. "Zabierać" – mówi z wyraźną irytacją. Łagodniej, ale też stanowczo, traktuje kobietę, która w towarzystwie innej podaje mu coś ze słowami: "Ależ bardzo proszę, panie doktorze". Nieobejrzany nawet prezent wraca do ofiarodawczyni.

Widać zarazem, że b. ordynator nie odmawiał przyjęcia kwiatów. Choć zarejestrowano i taką scenę, że pacjentowi wypisywanemu ze szpitala oddał i kopertę, i kwiaty radząc, by te ostatnie wręczył pani doktor, która będzie się nim opiekowała.

Nadal każdy z filmów jest komentowany przez oskarżonego: rozlegle, z licznymi dywagacjami. (Zarówno sąd, jak i prokurator demonstrują postawę: Nam się nie spieszy, młyny sprawiedliwości mielą powoli.)

Oskarżony z naciskiem i wielokrotnie powtarza, że nigdy nie uzależniał operacji od wręczenia mu tzw. korzyści majątkowej. (Prokuratur podał 9 udokumentowanych przypadków "tej szczególnie drastycznej korupcji"; w odpowiednim momencie procesu zostaną przedstawione.) Doktor wyjaśnia również, iż w szpitalach wręczanie dowodów wdzięczności jest bardzo rozpowszechnione. Nawet niektórzy lekarze, gdy zachoruje ktoś z ich rodziny, uważają, że "trzeba dać". Te słowa odnoszą się do filmu, na którym wychodząca z gabinetu córka operowanego, z zawodu lekarka, kładzie na biurku G. kopertę. On nie przyjmuje.

- W aktach mojej sprawy – zauważa pod koniec rozprawy Mirosław G. – nie ma raportów z operacji o kryptonimie "Bazalt", które uzasadniałyby inwigilowanie mnie. A wszak naruszenia ustawy transplantacyjnej w szpitalach w całym kraju były podstawą wystąpienia do sądu o zgodę na zainstalowanie w gabinecie kamery. Zapoznanie się z tymi dokumentami jest dla mnie kluczowe z punktu widzenia linii obrony – mówi.

Na ten wniosek sędzia jeszcze nie odpowiedział. Kolejna rozprawa – 17 stycznia.


PS. Tuż po zakończeniu rozprawy, na korytarzu sądowym rozeszła się wiadomość, że krakowski sąd apelacyjny nadał klauzulę wykonalności wyrokowi, na mocy którego Zbigniew Ziobro ma przeprosić w TVN, Polsacie i TVP dr. Mirosława Garlickiego za słynne słowa po jego aresztowaniu: "Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie", i zapłacić mu 30 tys. zł zadośćuczynienia. Gdyby były minister sprawiedliwości uchylał się od wykonania wyroku, sąd na wniosek strony pozywającej może, pod groźbą grzywny, kilkakrotnie wzywać do wykonania wyroku. Suma nakładanych grzywien nie powinna przekroczyć pół miliona złotych.

cdn.




Najpopularniejsze artykuły

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.

ZUS zwraca koszty podróży

Osoby wezwane przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych do osobistego stawiennictwa na badanie przez lekarza orzecznika, komisję lekarską, konsultanta ZUS często mają do przebycia wiele kilometrów. Przysługuje im jednak prawo do zwrotu kosztów przejazdu. ZUS zwraca osobie wezwanej na badanie do lekarza orzecznika oraz na komisję lekarską koszty przejazdu z miejsca zamieszkania do miejsca wskazanego w wezwaniu i z powrotem. Podstawę prawną stanowi tu Rozporządzenie Ministra Pracy i Polityki Społecznej z 31 grudnia 2004 r. (...)

EBN, czyli pielęgniarstwo oparte na faktach

Rozmowa z dr n. o zdrowiu Dorotą Kilańską, kierowniczką Zakładu Pielęgniarstwa Społecznego i Zarządzania w Pielęgniarstwie w UM w Łodzi, dyrektorką Europejskiej Fundacji Badań Naukowych w Pielęgniarstwie (ENRF), ekspertką Komisji Europejskiej, Ministerstwa Zdrowia i WHO.

Osteotomia okołopanewkowa sposobem Ganza zamiast endoprotezy

Dysplazja biodra to najczęstsza wada wrodzona narządu ruchu. W Polsce na sto urodzonych dzieci ma ją czworo. W Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym pod kierownictwem dr. Jarosława Felusia przeprowadzane są operacje, które likwidują ból i kupują pacjentom z tą wadą czas, odsuwając konieczność wymiany stawu biodrowego na endoprotezę.

Byle jakość

Senat pod koniec marca podjął uchwałę o odrzuceniu ustawy o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta w całości, uznając ją za niekonstytucyjną, niedopracowaną i zawierającą szereg niekorzystnych dla systemu, pracowników i pacjentów rozwiązań. Sejm wetem senatu zajmie się zaraz po świętach wielkanocnych.

Różne oblicza zakrzepicy

Choroba zakrzepowo-zatorowa, potocznie nazywana zakrzepicą to bardzo demokratyczne schorzenie. Nie omija nikogo. Z jej powodu cierpią politycy, sportowcy, aktorzy, prawnicy. Przyjmuje się, że zakrzepica jest trzecią najbardziej rozpowszechnioną chorobą układu krążenia.

Rzeczpospolita bezzębna

Polski trzylatek statystycznie ma aż trzy zepsute zęby. Sześciolatki mają próchnicę częściej niż ich rówieśnicy w Ugandzie i Wietnamie. Na fotelu dentystycznym ani razu w swoim życiu nie usiadł co dziesiąty siedmiolatek. Statystyki dotyczące starszych napawają grozą: 92 proc. nastolatków i 99 proc. dorosłych ma próchnicę. Przeciętny Polak idzie do dentysty wtedy, gdy nie jest w stanie wytrzymać bólu i jest mu już wszystko jedno, gdzie trafi.

Zmiany skórne po kontakcie z roślinami

W Europie Północnej najczęstszą przyczyną występowania zmian skórnych spowodowanych kontaktem z roślinami jest Primula obconica. Do innych roślin wywołujących odczyny skórne, a występujących na całym świecie, należy rodzina sumaka jadowitego (gatunek Rhus) oraz przedstawiciele rodziny Compositae, w tym głównie chryzantemy, narcyzy i tulipany (...)

Leczenie wspomagające w przewlekłym zapaleniu prostaty

Terapia przewlekłego zapalenia stercza zarówno postaci bakteryjnej, jak i niebakteryjnej to duże wyzwanie. Wynika to między innymi ze słabej penetracji antybiotyków do gruczołu krokowego, ale także z faktu utrzymywania się objawów, mimo skutecznego leczenia przeciwbakteryjnego.

Samobójstwa wśród lekarzy

Jeśli chcecie popełnić samobójstwo, zróbcie to teraz – nie będziecie ciężarem dla społeczeństwa. To profesorska rada dla świeżo upieczonych studentów medycyny w USA. Nie posłuchali. Zrobili to później.

Sieć zniosła geriatrię na mieliznę

Działająca od października 2017 r. sieć szpitali nie sprzyja rozwojowi
geriatrii w Polsce. Oddziały geriatryczne w większości przypadków
istnieją tylko dzięki determinacji ordynatorów i zrozumieniu dyrektorów
szpitali. O nowych chyba można tylko pomarzyć – alarmują eksperci.

Czy Trump ma problemy psychiczne?

Chorobę psychiczną prezydenta USA od prawie roku sugerują psychiatrzy i specjaliści od zdrowia psychicznego w Ameryce. Wnioskują o komisję, która pozwoli zbadać, czy prezydent może pełnić swoją funkcję.

Odpowiedzialność pielęgniarki za niewłaściwe podanie leku

Podjęcie przez pielęgniarkę czynności wykraczającej poza jej wiedzę i umiejętności zawodowe może być podstawą do podważenia jej należytej staranności oraz przesądzać o winie w przypadku wystąpienia szkody lub krzywdy u pacjenta.

Pneumokoki: 13 > 10

– Stanowisko działającego przy Ministrze Zdrowia Zespołu ds. Szczepień Ochronnych jest jednoznaczne. Należy refundować 13-walentną szczepionkę przeciwko pneumokokom, bo zabezpiecza przed serotypami bardzo groźnymi dla dzieci oraz całego społeczeństwa, przed którymi nie chroni szczepionka 10-walentna – mówi prof. Ewa Helwich. Tymczasem zlecona przez resort zdrowia opinia AOTMiT – ku zdziwieniu specjalistów – sugeruje równorzędność obu szczepionek.




bot