Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 22–25/2009
z 23 marca 2009 r.

Stuknij na okładkę, aby przejść do spisu treści tego wydania


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Sąd nad dr. G. (część 7.)

W cztery oczy z doktorem G.

Helena Kowalik

18 na 41 zarzutów postawionych doktorowi G. pochodzi od osób, które z własnej woli zgłosiły się na specjalny numer infolinii CBA, uruchomiony po aresztowaniu kardiochirurga. Choć przyznali się do wręczenia łapówki, nie są pociągnięci do odpowiedzialności karnej; wina została im darowana. Na sali sądowej zeznają jako świadkowie. Jest to długa lista – ogółem prawie 200 nazwisk. Wysłuchaliśmy kilkunastu.

Zeznania odsłaniają nie tylko kulisy wręczenia łapówki; wiele też mówią o traktowaniu rodzin pacjentów przez dr. G.

Niektóre opisane sceny są bulwersujące, ale nie wolno zapomnieć, że ludzie stający za barierką dla świadków w większości stracili najbliższych, którzy zmarli wkrótce po operacji. A rozpacz nie sprzyja racjonalnej ocenie sytuacji.

Z drugiej strony – trudno odrzucić in gremio ich zeznania jako niewiarogodne, skoro nawet po latach skorzystali z okazji, aby opowiedzieć w CBA, co ich tak bardzo boli.

Za zamkniętymi drzwiami

71-letniej Wiktorii C., emerytowanej nauczycielce z Zambrowa, jeszcze dziś, po 5 latach, łamie się głos, gdy wspomina pierwszą wizytę w gabinecie ordynatora. Jej męża Czesława skierowali w 2003 roku do szpitala MSWiA lekarze z Łomży. Państwo C. przyjechali na Wołoską, aby uzgodnić termin przyjęcia do kliniki.

- Sekretarka od razu zamknęła drzwi do gabinetu i doktor G. powiedział: – Proszę się przygotować na wydatek i przyjechać nazajutrz.

- Nie było zapytania, czy nas stać – zeznaje oburzona emerytka – a nam zabrakło odwagi w postawieniu kropki nad i. Odebraliśmy to tak, że od razu się nie daje. Zaraz po powrocie do domu zadzwoniłam do córki: – Co nam radzisz? Jeszcze nie położyli ojca na oddziale, a już mi się sugeruje, że należy się przygotować na wydatek. A ona: – Mamo, uważaj, to jest policyjny szpital, żebyś nie wpadła.

Dwa dni po operacji Czesława C. jego żona zapytała pod gabinetem ordynatora osoby, które brały karty wypisu, czy się daje i jak one postąpiły. Jedna z kobiet powiedziała, że włożyła do koperty 1000 złotych. Inna, że dała najpierw 800 zł, a potem jeszcze przyniosła 200.

- To ja już nie miałam wątpliwości – zeznaje Wiktoria C. – W gabinecie ordynatora wyjęłam 1000 zł. Doktor wziął i schował do biurka.

Mąż Wiktorii C. zmarł sześć dni po operacji na udar mózgu. Wdowa nie obwinia kardiochirurga o śmierć swego męża.

- A dlaczego dopiero po zatrzymaniu dr. G. opowiedziała pani o tym w prokuraturze? – chce wiedzieć sędzia.

- Trudno mi się było pozbierać po śmierci męża. Miałam mętlik w głowie. Osiwiałam, ogłuchłam z tego wszystkiego. Wcześniej, bodaj w roku 2006, gdy w telewizji podawali, że nie ma za co leczyć, pomyślałam, czy by nie napisać do ministra zdrowia: niech lekarze oddadzą łapówki, to znajdą się pieniądze na leczenie. W końcu jednak zrezygnowałam z wysłania listu. Kto by się przejął takim apelem.

Ale, gdy po aresztowaniu dr. G. poszła do prokuratury w Zambrowie złożyć zeznania, "poczuła się lżej".

Na pytanie adwokata oskarżonego, czy jest pewna, że pieniądze, które dała ordynatorowi, nie były na opłatę dodatkowej opieki pielęgniarskiej, Wiktoria C. zdecydowanie zaprzecza: – Skądże. Za prywatny dyżur siostry wpłacało się w szpitalnej kasie. A doktor kopertę schował.

Mimo stanowczego tonu w zeznaniu świadka, dr G. oświadcza, że zaszło nieporozumienie: gdy mówił pani C. o wydatkach, miał na myśli wynajęcie na noce pielęgniarki.

66-letnia Joanna G., z zawodu technik ekonomista, nie ma dziś tej pewności, co zeznająca przed nią wdowa, że kardiochirurg dostał łapówkę za operację. Owszem, była z mężem Wiesławem w gabinecie ordynatora w dniu przyjęcia go na oddział 22 stycznia 2007 roku. Widziała, że podał dr. G. książeczkę zdrowia z kopertą w środku, ale nie wie, co tam było. Mąż nigdy nie wtajemniczał jej w swoje plany. Przypuszcza, że w kopercie było 1000 dolarów, bo właśnie sprzedał samochód. Jeżeli dał, to sam tak zdecydował. W każdym razie od razu został przyjęty na wszczepienie by-passów. Wyszli z gabinetu szczęśliwi, że się udało. Ona kiedyś, w innym szpitalu, czekała na operację dwa lata.

11 lutego 2007 r. przyjechało do niej trzech agentów CBA i zabrali ją na przesłuchanie. Błagała, by dali jej spokój, ona nic nie wie, a mąż leży na OIOM-ie; nie wiadomo, co z nim będzie...

- Powiedzieli, żebym się przyznała, że daliśmy łapówkę, bo inni się przyznali. Jak nie, to zostanę zatrzymana.

Przesłuchiwanie w prokuraturze zakończyło się o 2 w nocy. Joanna G. tak je ocenia:
- Zrobiono ze mnie przestępcę, czułam się osaczona. Wiesław G. zmarł trzy dni później.

Również 66-letnia Barbara W. tylko przypuszcza, że jej mąż zapłacił za natychmiastowe przyjęcie do kliniki.

W relacji świadka było tak: 12 marca 2005 roku Wojciech W. zgłosił się do dr. G. z wynikami badań (m.in. koronarografią), zrobionymi w klinice anińskiej. Ordynator uznał, że chory ma do wymiany zastawkę, a poza tym nosi w sobie tykającą bombę w postaci tętniaka. Dziwił się, że wypuszczono go ze szpitala w Aninie. Uzgodnili, że operacja będzie za trzy dni. – Niech pan wszystko pozałatwia w pracy – dr G. przypomniał mu na odchodnym.

W umówiony dzień Wojciech W. wszedł z żoną do gabinetu ordynatora, gotowy do pozostania w klinice. Niespodziewanie dla siebie usłyszał, że operacji nie będzie, bo odłożoną dla niego zastawkę trzeba wszczepić komuś z rządu. Operacja W. może być za 2, 3 miesiące.

- Zaniemówiłam – wspomina w sądzie świadek Barbara W. – Przecież kilka dni wcześniej na własne uszy słyszałam, że tętniak może w każdej chwili pęknąć. Mąż też milczał, tylko dał mi ręką znak...

- Jak to wyglądało? – pyta sędzia.

- Jakby liczył banknoty... I pokazał oczami drzwi. Znaczy się, żebym wyszła, co natychmiast zrobiłam. Wiedziałam, że mąż brał z domu pieniądze. Już wcześniej, za szybkie zrobienie koronarografii w Instytucie Kardiologii w Aninie, zapłacił 1500 zł. Gdy wybieraliśmy się do szpitala MSWiA, 2,5 tysiąca włożył do koperty i schował do marynarki. Wieczorem zadzwonili z Wołoskiej, że operacja będzie nazajutrz.

Wojciech W. został po operacji zarażony sepsą i zmarł 9 czerwca. Świadek uważa, że przyczyną śmierci było zaniedbanie szpitala. Jej mężowi zostały uszkodzone w czasie operacji nerwy przepony. Z powodu sepsy miał być izolowany, tymczasem leżał z czterema innymi pacjentami. Dlatego na długo przed zgłoszeniem się do CBA wysłała skargę do ministra zdrowia. W piśmie "koncentrowała się na sposobie leczenia". Ale nie było odzewu.

- Czy mąż wyraźnie powiedział – upewnia się sędzia – że przekazał te pieniądze dr. G.?

- To są moje domysły, bo on do śmierci nie powiedział już ani słowa. Ale w jego rzeczach, które odebrałam z Wołoskiej, nie było pieniędzy.

- Dlaczego wcześniej nie zgłosiła pani tej korupcji organom ścigania? – pada pytanie prokurator Agnieszki Tyszkiewicz.

- U nas dawanie lekarzowi koperty uważa się za normalne. Dla mnie nie było normalne, że trzeba dać przed operacją. Ale nie widzieliśmy z mężem innego wyjścia.

Na pytanie sędziego, ile świadek wówczas zarabiała, Barbara W. podaje wysokość swojej emerytury – 1400 złotych. Natomiast chory mąż miał 500 zł zasiłku.

Nie poczuwał się

Nikt z zeznających nie opowiada, jaką wartość w ich budżecie miała kwota, którą wręczyli ordynatorowi. Gdy pyta ich o to sędzia czy prokurator, z ociąganiem, ściszonym głosem, podają swoje miesięczne zarobki czy renty. Z reguły niższe niż kwoty w kopertach, zostawionych na biurku ordynatora. Jak by się umówili – choć to niemożliwe, są z różnych stron Polski – wszyscy podkreślają, że nie dlatego skontaktowali się z CBA, bo nie mogą odżałować pieniędzy wydanych w "dowód wdzięczności". Chodziło im o to, że leczenie bliskiej im osoby nie przebiegało tak, jak oczekiwali.

54-letnia żona Lecha T. przed operacją męża położyła na biurku ordynatora kopertę z 500 zł. Jak zeznaje w sądzie, zrobiła to z wdzięczności za przyjęcie chorego, bo dr G. powiedział jej, że kieruje kliniką rządową. Gdy po operacji stan męża się pogorszył, dała drugą kopertę z 1000 złotych. Zarabiała wówczas 1200 złotych, mąż miał zasiłek 700-800 zł. Na łapówkę wzięła pożyczkę z kasy zapomogowej.

Lech T. został wypisany z kliniki do zakładu rehabilitacyjnego w Gostyninie w tragicznym stanie; miał odleżyny tak wielkie, że widać było kość krzyżową. Nie poruszał rękami ani nogami. Ordynator w tej placówce głośno się dziwił, że "z renomowanej kliniki dostał na pół- zgniłego pacjenta". Nie chciał go przyjąć, twierdził, że nie ma warunków do opiekowania się chorym w takim stanie. Ponieważ w zakładzie nie było kardiologa, usilnym staraniem pani T. jej mąż został przewieziony do szpitala w Płocku. Ale do zdrowia już nie wrócił, choć od operacji na Wołoskiej minęły trzy lata.

- Mam ogromny żal do dr. G., że brakiem dostatecznej opieki doprowadził męża do kalectwa – kończy zeznanie przybita swym nieszczęściem kobieta.

Katarzyna P. rozpoznaje w aktach oskarżonego zdjęcie złotego sygnetu, który od dziecka widziała na palcu ojca. Gdy trzeba było operować jej matkę, rodzice uznali, że za miejsce na kardiologii w szpitalu MSWiA dadzą 600 dolarów i ów sygnet. Jako pierwszą transzę dowodu "wdzięczności". Po operacji miały być wręczone drugie 600 dolarów.

Córka chorej dobrze pamięta, że matka przed wejściem do gabinetu dr. G. sprawdzała, czy ma w torbie przygotowany pakunek. Obie upewniły się, że ozdobna torebka jest na miejscu. Po wyjściu od ordynatora pani P. nie kryła radości, że G. wziął łapówkę. "Mama była doktorem oczarowana, ślepo mu wierzyła".

I gdy po operacji ordynator powiedział do niej na sali chorych: "Ja wywiązałem się z obietnicy, teraz na panią kolej", córka przygotowała drugą ratę 600 dolarów. Nie zdążyła ich wręczyć, bo matka umarła. W rozpaczy wykrzyczała przez telefon ordynatorowi: "Pan ją zabił!". Po latach przeprasza za to oskarżenie. Z zawodu jest złotnikiem, trudno jej się wypowiadać o medycynie.

Szpital MSWiA nie jest dla każdego

Zeznawały też osoby, które przed prokuratorem oskarżyły dr. G. o wymuszanie na nich łapówki za łóżko w klinice. Annę K. przewieziono do kliniki kardiologii MSWiA na wpół sparaliżowaną z innego warszawskiego szpitala. Był rok 2005. Natychmiast w nocy została operowana. Nazajutrz córki chorej S. usiłowały się dowiedzieć od ordynatora o zdrowie matki. Najpierw je okłamał mówiąc, że to on przeprowadził ciężki zabieg. Gdy wydało się, że operował ktoś inny, G. tłumaczył, że był pod telefonem, czyli jakby stał przy stole operacyjnym.

- W czasie rozmowy z ordynatorem – zeznała jedna z kobiet – dr G. był napastliwy, powtarzał, że szpital MSWiA nie jest dla każdego, mama nie musi leżeć na tym oddziale. Owszem, widzi taką możliwość, aby została, ale to kosztuje. Nie podał kwoty. Radził nam przemyśleć sprawę.

Nie dały łapówki, bo jak twierdzi świadek, miały niskie pensje i zero oszczędności. Dr G. umawiał się z nimi trzykrotnie.

- Gdy zorientował się, że znów nie wzięłyśmy pieniędzy, nazwał nas biednymi sierotami. Stwierdził, że mama jest już tylko warzywem.

Zaledwie tydzień po zabiegu ordynator wypisał Annę K. z jego oddziału do szpitala, z którego w ciężkim stanie przyjechała. Chora płakała, krzyczała, czy wiedzą o tym jej dzieci. Nikt jednak nie zawiadomił córek, że Anna K. jest przewożona w inne miejsce. Kobieta wkrótce zmarła. Jej córki są przekonane, że gdyby dały łapówkę, uratowałoby to matce życie. Gdy czekały w kolejce pod gabinetem ordynatora, wchodziły tam osoby z wypchanymi reklamówkami, a opuszczając pokój, niczego nie miały w rękach.

Córka Anny K. na długo przed aresztowaniem dr. G. pisała na niego skargi do Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie, że "wyrzucił matkę z kardiologii". Miała też pretensje, że szpital pomylił w karcie wypisu grupę krwi chorej oraz nie powiadomił rodziny o odleżynach.

- Teraz już wiem – zeznaje na rozprawie – z sądem lekarskim nie można wygrać.

Po aresztowaniu doktora zgłosiła się na infolinię CBA. Do podnoszonych już zarzutów dołączyła posądzenie dr. G. o wymuszanie łapówki za miejsce w klinice.

- Dziś napisałabym nie pięć, a trzydzieści stron skargi – dodaje kończąc zeznania.

Kardiolog zaprzeczył, jakoby wyraził się o pacjentce per "warzywo". Po prostu uprzedził córki Anny K., że trzeba będzie kupić wózek inwalidzki, gdyż chora już się nie podniesie. – Mogłem powiedzieć – dodaje po namyśle – że łóżko na kardiochirurgii kosztuje więcej niż na neurologii.

Również Marianna R. (lat 73, emerytowana ekonomistka) jest przekonana, że gdyby w 2003 roku dała dr. G. do kieszeni jakieś pieniądze, nie wypisałby jej zaraz po operacji wszczepienia trzech by-passów z otwartą raną. Ciało długo się nie goiło, lekarz w przychodni dziwił się, jak można w takim stanie wyjść z kliniki. Pewnego dnia rozżalona wdarła się – jak zeznaje – do gabinetu ordynatora, żeby mu pokazać tę ranę.

- Dr G. nawrzeszczał na mnie, co sobie wyobrażam, on jest najlepszym w Polsce kardiochirurgiem, u niego jeden by-pass kosztuje 3 tysiące zł. I jak bym przyszła podziękować mu za operację, to by pokazał, co robić z raną. Wtedy zrozumiałam, że wypisał mnie, bo nie dałam pieniędzy.

Załamaniem nerwowym świadka T. skończyła się rozmowa z ordynatorem, który po przejrzeniu jej dokumentacji chorobowej powiedział, że lekarz ma prawo podjąć się operacji, ale ma też prawo odmówić. Następnie dr G. wypytał ją – twierdzi świadek – o całą rodzinę: kto pracuje, kto już na emeryturze i w końcu podał adres kardiochirurga w Bydgoszczy.

- Doktor potraktował mnie jak śmiecia – wspomina pani T. – Najpierw zakwalifikował mnie na tzw. kominku, a potem przeznaczył na odstrzał. A ja chciałam żyć. Poszłam na giełdę pacjentów, tam, gdzie się robi echo serca czy koronarografię. Pytałam, ile trzeba dać za operację. Mówili mi: 7-10 tys. złotych. Byłam skłonna wziąć pożyczkę z banku. Ale wpadłam w depresję, bo doktor odebrał mi nadzieję. Na szczęście, dostałam się potem na kardiochirurgię w Aninie i po udanej operacji wróciłam do zdrowia.

- Jestem przekonana – mówi kolejny świadek, Anna K. – że gdybym dała ordynatorowi pieniądze, nie byłoby takich powikłań po operacji mego męża.

We wrześniu 2002 roku dr G. wszczepił mu by-passy. Po czterogodzinnym zabiegu powiedział, że wszystko poszło super, jeszcze mąż zagra w piłkę. Jednakże następnego dnia ordynator już nie chciał z Anną K. rozmawiać.

- Stałam pod gabinetem godzinami, warowałam jak pies, choć w domu czekało dwoje małych dzieci. Gdy wreszcie doktor znalazł dla mnie czas, usłyszałam na wstępie, że przeszkadzam mu pracować, a przecież tylko dzięki niemu mąż został uratowany. Zachowywał się jak Bóg, słuchał tylko siebie. W pewnej chwili zauważył, że rodziny chorych pozbywają się majątków, by ratować najbliższych.

Ja na to nic nie odpowiedziałam. Gdy następny raz dostałam się do ordynatora, zaniepokojona pogarszającym się stanem męża, usłyszałam, że opowiadam pierdoły, a tak naprawdę to nie potrafię o męża zadbać.

30-letnia Anna K. przyszła do sądu we wdowiej czerni. Jej mąż od czasu operacji nigdy nie odzyskał zdrowia. Mimo młodego wieku dostał I grupę inwalidzką i większość czasu z tych sześciu lat, które zostały mu do końca życia, przecierpiał leżąc w szpitalnych łóżkach. Do końca powtarzał, że dr G. "schrzanił" jego operację.

Anna K. nie może sobie darować, że nie pomyślała o łapówce. Może wszystko potoczyłoby się inaczej?

Czy na pewno tak było, jak mówią rozżaleni informatorzy infolinii CBA? Obserwatorowi trudno rozstrzygać, gdzie jest prawda, wszystko odbywa się wszak na płaszczyźnie: słowo przeciwko słowu. Dr G., choć oskarżony, ma nad zeznającymi przeciwko niemu świadkami zdecydowaną przewagę, gdy dochodzi do sporu w kwestii prawidłowego leczenia. I korzysta z tego, zostawiając sobie prawo do komentowania zgłoszonych pretensji.

Wersja dla rodziny?

Niektóre oskarżenia na zdrowy rozum wydają się dalekie od prawdy; odnosi się wrażenie, że dla świadka są parawanem do załatwienia jakiegoś osobistego interesu.

Takie przypuszczenia nasuwają się w czasie słuchania zeznań rolnika spod Warki, który twierdził, że za przyjęcie i leczenie jego matki w klinice kardiochirurgii szpitala MSWiA dał ordynatorowi w 2005 roku łącznie 13 tysięcy złotych łapówki. Jego matka wkrótce po operacji zmarła na zapalenie płuc.

Agresywny w sposobie bycia mężczyzna wylicza sumy, przygadując oskarżonemu: "Mama już się z grobu nie podniesie, ale przyszła ta chwila, by prawda wyszła na jaw".

Pierwsze pieniądze – 4 tysiące złotych – wręczył, gdy ordynator powiedział, że wybrał dla chorej zastawkę najlepszą z możliwych. – Czyli to było z wdzięczności – komentuje rolnik. Później dawał trzy razy po 3 tysiące. Dr G. nigdy nie protestował. – Gdyby był na mnie obrażony, to następny raz nie chciałby ze mną gadać – mówi.

Ostatni raz dał łapówkę, gdy G. zamierzał wypisać chorą do domu, mimo że, jak twierdzi jej syn, "była jak nieboszczka".

- Doktor powiedział mi tak – zeznaje rolnik – dostałem rozkaz, że łóżko ma być wolne na wypadek jakiegoś zamachu, bo w Warszawie trwa Światowe Forum Gospodarcze.

Świadek twierdzi, że 13 tysięcy złotych to były oszczędności matki, schowane na czarną godzinę w kredensie. Wziął te pieniądze bez konsultacji z rodziną. Na prośbę adwokata dr. G., aby odczytał z dowodu rejestracyjnego, kiedy kupił samochód, podaje, że w 2005 roku.

G. w swym oświadczeniu sprostował tylko informację dotyczącą Światowego Forum Gospodarczego. Na kardiologii rezerwacja łóżek była wymagana.

- Ten człowiek wielu rzeczy nie rozumiał – zauważa na koniec.

Szef ma zły dzień

Świadkowie oskarżenia wielokrotnie wypowiadali się o zmiennych nastrojach ordynatora. To przymilny, to znów arogancki i złośliwy. (Bardzo to kontrastuje z postawą oskarżonego, który w czasie procesu niezmiennie zwraca się do swych przeciwników z widoczną rewerencją.) Dla wielu – rozmowa z ordynatorem była przyczyną głębokiego stresu. Nie mogli jednak z niej zrezygnować, gdyż tylko dr G. udzielał informacji o stanie zdrowia chorych.

Wspomina Barbara W.: – Chciałam załatwić dopłatę z NFZ do materaca odleżynowego, który był mężowi niezbędny. Ale nikt poza ordynatorem nie zdecydował się podpisać stosownego zaświadczenia. Do niego zaś nie mogłam się dostać. Gdy wreszcie mnie przyjął, usłyszałam: – A ja nie wiem, czy jest pani jedyną żoną Wojciecha W.?

72-letni Zygmunt M. z Torunia przeszedł w 2006 r. w klinice kardiochirurgii udaną operację. O łapówce nawet nie pomyślał, choć dużo się z żoną najeździli do Warszawy, nim został przyjęty – udało się dopiero za czwartym razem. Zygmunt M. nie szukał nielegalnego sposobu na obejście stawianych mu przez ordynatora przeszkód; uznaje zasadę, że po tylu latach płacenia składek ZUS należy mu się leczenie bezpłatne. Cóż więc go tak zbulwersowało, że poskarżył się na dr. G. funkcjonariuszom CBA?

Sposób potraktowania jego żony przez ordynatora. Doktor nakrzyczał na starszą panią, że nie interesuje się stanem męża po operacji, nie zgłosiła się w jego gabinecie. Tymczasem ona wiedząc, że nie wejdzie na oddział, dzwoniła z Torunia dwa razy dziennie.

Trzeciego dnia po operacji męża została wezwana przez sekretarkę ordynatora do natychmiastowego przyjazdu. Stawiła się z duszą na ramieniu, wystraszona, że stało się coś złego. A to tylko ordynator miał zły humor. Nakrzyczał, kazał zorganizować dawców krwi, bo mężowi dużo przetoczono w czasie operacji. Zrobiła, jak kazał. Potem się okazało, że chory nie dostał w czasie zabiegu obcej krwi, nie było więc takiej potrzeby.

- Doszłam do wniosku – mówi na rozprawie pani M. – że gdybym dała pieniądze, byłabym potraktowana inaczej.

Brak empatii, nieliczenie się z odczuciami drugiego człowieka – pozostały w bolesnej pamięci nie tylko rodzin pacjentów.

Świadek Ewa P., wieloletnia sekretarka medyczna dr. G., nieraz usłyszała od swego szefa: "Ewa, parówa, najgrubsza sekretarka w Polsce". Zdarzało się jej, że podnosiła z podłogi rzucone z wściekłością przez ordynatora dokumenty, które mu wręczała do podpisu.

- Ale potrafił być też czarujący – dodaje po namyśle.

Ewa P. sporo opowiada o nierównym traktowaniu rodzin pacjentów. Niektórzy byli ważni, przyjmowani ze specjalną atencją, uprzywilejowani. I np. nie płacili do kasy szpitalnej za nocną indywidualną opiekę pielęgniarską.

Sędzia Igor Tuleya: – Z czego to lepsze traktowanie wynikało?

- Lepiej traktowani byli bogaci – odpowiada była sekretarka.

Co do wręczanych "dowodów wdzięczności" – z zasady niczego nie widziała. Gdy wchodziła rodzina pacjenta (doktor chciał, aby po wypis zgłaszali się do niego bliscy krewni chorego), zawsze zamykała za nimi drzwi.

Raz tylko widziała w gabinecie ordynatora na biurku kopertę z pieniędzmi – to było rano, gdy ordynator przyjmował rodziny pacjentów i osoby oczekujące na łóżko w klinice. Gdy po chwili weszła tam ponownie, koperty już nie było. Nie dociekała, co się z nią stało. Ale ta sprawa ewidentnie kojarzy się jej z próbą przekupstwa.




Najpopularniejsze artykuły

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.

ZUS zwraca koszty podróży

Osoby wezwane przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych do osobistego stawiennictwa na badanie przez lekarza orzecznika, komisję lekarską, konsultanta ZUS często mają do przebycia wiele kilometrów. Przysługuje im jednak prawo do zwrotu kosztów przejazdu. ZUS zwraca osobie wezwanej na badanie do lekarza orzecznika oraz na komisję lekarską koszty przejazdu z miejsca zamieszkania do miejsca wskazanego w wezwaniu i z powrotem. Podstawę prawną stanowi tu Rozporządzenie Ministra Pracy i Polityki Społecznej z 31 grudnia 2004 r. (...)

Osteotomia okołopanewkowa sposobem Ganza zamiast endoprotezy

Dysplazja biodra to najczęstsza wada wrodzona narządu ruchu. W Polsce na sto urodzonych dzieci ma ją czworo. W Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym pod kierownictwem dr. Jarosława Felusia przeprowadzane są operacje, które likwidują ból i kupują pacjentom z tą wadą czas, odsuwając konieczność wymiany stawu biodrowego na endoprotezę.

EBN, czyli pielęgniarstwo oparte na faktach

Rozmowa z dr n. o zdrowiu Dorotą Kilańską, kierowniczką Zakładu Pielęgniarstwa Społecznego i Zarządzania w Pielęgniarstwie w UM w Łodzi, dyrektorką Europejskiej Fundacji Badań Naukowych w Pielęgniarstwie (ENRF), ekspertką Komisji Europejskiej, Ministerstwa Zdrowia i WHO.

Byle jakość

Senat pod koniec marca podjął uchwałę o odrzuceniu ustawy o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta w całości, uznając ją za niekonstytucyjną, niedopracowaną i zawierającą szereg niekorzystnych dla systemu, pracowników i pacjentów rozwiązań. Sejm wetem senatu zajmie się zaraz po świętach wielkanocnych.

Rzeczpospolita bezzębna

Polski trzylatek statystycznie ma aż trzy zepsute zęby. Sześciolatki mają próchnicę częściej niż ich rówieśnicy w Ugandzie i Wietnamie. Na fotelu dentystycznym ani razu w swoim życiu nie usiadł co dziesiąty siedmiolatek. Statystyki dotyczące starszych napawają grozą: 92 proc. nastolatków i 99 proc. dorosłych ma próchnicę. Przeciętny Polak idzie do dentysty wtedy, gdy nie jest w stanie wytrzymać bólu i jest mu już wszystko jedno, gdzie trafi.

Różne oblicza zakrzepicy

Choroba zakrzepowo-zatorowa, potocznie nazywana zakrzepicą to bardzo demokratyczne schorzenie. Nie omija nikogo. Z jej powodu cierpią politycy, sportowcy, aktorzy, prawnicy. Przyjmuje się, że zakrzepica jest trzecią najbardziej rozpowszechnioną chorobą układu krążenia.

Czy Trump ma problemy psychiczne?

Chorobę psychiczną prezydenta USA od prawie roku sugerują psychiatrzy i specjaliści od zdrowia psychicznego w Ameryce. Wnioskują o komisję, która pozwoli zbadać, czy prezydent może pełnić swoją funkcję.

Samobójstwa wśród lekarzy

Jeśli chcecie popełnić samobójstwo, zróbcie to teraz – nie będziecie ciężarem dla społeczeństwa. To profesorska rada dla świeżo upieczonych studentów medycyny w USA. Nie posłuchali. Zrobili to później.

Zmiany skórne po kontakcie z roślinami

W Europie Północnej najczęstszą przyczyną występowania zmian skórnych spowodowanych kontaktem z roślinami jest Primula obconica. Do innych roślin wywołujących odczyny skórne, a występujących na całym świecie, należy rodzina sumaka jadowitego (gatunek Rhus) oraz przedstawiciele rodziny Compositae, w tym głównie chryzantemy, narcyzy i tulipany (...)

Leczenie wspomagające w przewlekłym zapaleniu prostaty

Terapia przewlekłego zapalenia stercza zarówno postaci bakteryjnej, jak i niebakteryjnej to duże wyzwanie. Wynika to między innymi ze słabej penetracji antybiotyków do gruczołu krokowego, ale także z faktu utrzymywania się objawów, mimo skutecznego leczenia przeciwbakteryjnego.

Sieć zniosła geriatrię na mieliznę

Działająca od października 2017 r. sieć szpitali nie sprzyja rozwojowi
geriatrii w Polsce. Oddziały geriatryczne w większości przypadków
istnieją tylko dzięki determinacji ordynatorów i zrozumieniu dyrektorów
szpitali. O nowych chyba można tylko pomarzyć – alarmują eksperci.

Odpowiedzialność pielęgniarki za niewłaściwe podanie leku

Podjęcie przez pielęgniarkę czynności wykraczającej poza jej wiedzę i umiejętności zawodowe może być podstawą do podważenia jej należytej staranności oraz przesądzać o winie w przypadku wystąpienia szkody lub krzywdy u pacjenta.

Promieniowanie ultrafioletowe

Piękna opalenizna zwykle kojarzy się ze zdrowiem. Czy jest to dobre skojarzenie? Dla wielu tak. To ich przyciągają solaria, by niezależnie od pory roku mogli wyglądać jak po pobycie na nadmorskiej plaży. Opalanie to ekspozycja naszej skóry na promieniowanie ultrafioletowe. Efekty tego oddziaływania na ludzką skórę budzą coraz większy niepokój świata medycznego, a ze zdrowiem niewiele mają wspólnego (...)




bot