Czym ochrona zdrowia będzie żyć do końca roku? Kto i co wywrze na system ochrony zdrowia największy – pozytywny i negatywny – wpływ? Do pełnej prognozy potrzeba byłoby zapewne stu, jeśli nie więcej, haseł. Przedstawiamy więc wersję, z konieczności – i dla dobra Czytelnika – skróconą.
Arłukowicz, Bartosz. Przewodniczący sejmowej Komisji Zdrowia (to już „druga edycja”, wcześniej piastował tę funkcję w latach 2015–2019, do momentu złożenia mandatu posła i wyjazdu do Parlamentu Europejskiego), przed laty minister zdrowia, wcześniej jeszcze m.in. poseł komisji śledczej ds. afery hazardowej, a zupełnie dawno – pierwszy zwycięzca reality show TVN pod tytułem „Agent”, co nie pozostaje bez znaczenia do dziś. Posiedzenia Komisji Zdrowia od początku przypominają właśnie reality show z do bólu przewidywalnym scenariuszem, a przewodniczący sam siebie obsadził w roli reżysera i głównego bohatera walczącego z siłami ciemności. Przyjęty w grudniu plan prac komisji na pierwsze półrocze 2024 roku pęka w szwach, a lwia część tematów, którymi mają się zająć posłowie to rozliczenia nieprawidłowości – domniemanych albo oczywistych – jakie miały miejsce w ochronie zdrowia w ośmiu ostatnich latach.
Zderzenie z rzeczywistością było jednak bardzo bolesne: w styczniu posłowie mieli się zająć siedmioma, ośmioma tematami, tymczasem odbyły się zaledwie dwa merytoryczne posiedzenia, z których żadne nie doprowadziło do konkluzji. Pierwsze, poświęcone Agencji Badań Medycznych zostało przerwane po trzech godzinach, drugie – o Funduszu Medycznym zakończyło się konstatacją, że resort zdrowia przygotował zbyt mało szczegółową informację. Widać jak na dłoni, że pomysł na „wielkie rozliczenia” jest chybiony, a komisja – jeśli będzie go kontynuować – ugrzęźnie w niewiele dających dysputach, gdy tymczasem problemy systemu ochrony zdrowia będą w sposób dla posłów niezauważalny, ale mocno odczuwalny przez wszystkich innych – narastać. Oczywiście to nie oznacza, że rozliczenia nie są potrzebne i wskazane (PATRZ: REMANENT), rzecz w tym, że Komisja Zdrowia nie ma narzędzi do badania spraw, z których zresztą część – choćby kwestie dotyczące ABM czy wydatków związanych z pandemią COVID-19 i innych zapadających w tym czasie decyzji – mogłaby trafić wprost do prokuratury. Być może innymi, wcześniej, powinny się zająć komisje śledcze, niektórymi zaś – zewnętrzni audytorzy.
Bartosz Arłukowicz został szefem Komisji Zdrowia również po to, by wesprzeć ministrę Izabelę Leszczynę (PATRZ: LESZCZYNA, IZABELA) w stawianiu systemu z głowy na nogi, co pani minister w styczniu publicznie obiecała, deklarując, że jest to absolutnie możliwe. Żeby jednak ten scenariusz miał szansę się spełnić, polityk musiałby pogodzić się z faktem, że nie będzie Wielkim Inkwizytorem, rozliczającym rządy PiS. Niewątpliwą sprawność i sprawczość – na granicy brawury – zademonstrował już, przeprowadzając przez sejm ustawę o finansowaniu in vitro (PATRZ: KOBIETY). Jednak budować na tym całej kadencji – jeśli to miałaby być cała kadencja, bo ciągle pojawiają się pogłoski, że Arłukowicz jednak wróci do Parlamentu Europejskiego – nie sposób.
Badania kliniczne. Gdyby pokusić się o podsumowanie dyskusji o Agencji Badań Medycznych, jaka miała miejsce na Komisji Zdrowia to jedną refleksją byłby chyba apel: – Nie wylewajmy dziecka z kąpielą. Bo wiele wskazuje, że posłowie – mimowolnie – mieliby na to wielką ochotę. Cokolwiek mówić o sposobie powoływania Agencji, ścieżkach kariery, decyzjach personalnych, gospodarce finansowej – nie ma wątpliwości, że pojawienie się ABM wywarło bardzo mocny – pozytywny – wpływ na rynek badań klinicznych w Polsce. Można się zastanawiać oczywiście, czy osiągnięto cel, jakim było wyraźne zwiększenie odsetka badań niekomercyjnych (co zapowiadano i co obiecywano kilka lat temu, gdy sejm pracował nad projektem ustawy), bo z danych wynika, że paradoksalnie – największe wzrosty notowane są w obszarze badań komercyjnych. Uporządkowanie działalności ABM i przede wszystkim jej odpolitycznienie. Czy Agencja powinna być jednym z narzędzi polityki zdrowotnej państwa? Tak, bez żadnych wątpliwości. Polityki zdrowotnej, nie polityki.
Chaos. Pierwsze tygodnie 2024 roku upłynęły – na szczytach – pod znakiem chaosu. Na dole, pod znakiem wyczekiwania, niepewności, a może i dezorientacji. Dlaczego powoływanie kierownictwa Ministerstwa Zdrowia trwało tak długo i odbywało się etapami? Nazwiska pierwszych zastępców minister Izabeli Leszczyny poznaliśmy jeszcze przed końcem roku (Wojciech Konieczny, Maciej Miłkowski), na kolejne trzeba było czekać (Urszula Demkow, Marek Kos), a nazwisko piątego wiceministra ujawniono dopiero pod koniec stycznia (Katarzyna Kacperczyk, była wiceminister spraw zagranicznych w latach 2013–2016 oraz główna doradczyni premier Beaty Szydło, specjalistka w dziedzinie spraw zagranicznych).
Personalia jednak to tylko wycinek problemu, wcale nie najważniejszy. Dużo większe znaczenie ma brak wiedzy, jakie cele stawia sobie rząd Donalda Tuska w zakresie ochrony zdrowia, a jeszcze większe – jakich narzędzi ma zamiar użyć, by je osiągnąć. W grudniu Izabela Leszczyna zapowiadała, że po Nowym Roku przyjdzie na posiedzenie Komisji Zdrowia ze swoimi zastępcami i taką informację, strategiczną, przekaże. Półmetek pierwszych stu dni rządu minął i do takiego spotkania nie doszło. I choć oczywiście „sto pierwszych dni” to wyłącznie umowna cezura (ale trzeba pamiętać, że Koalicja Obywatelska sama sobie ukręciła bicz, układając chwytliwe hasło „stu konkretów na pierwsze sto dni rządu”), jest powód, by z niecierpliwością patrzeć na opadające z kalendarza kartki.
Długi szpitali. Już dwa razy podczas posiedzeń Komisji Zdrowia wybiła – niczym gejzer – pewność polityków Koalicji Obywatelskiej, że bardzo szybko Prawo i Sprawiedliwość zacznie przerzucać odpowiedzialność za realne czy urojone pogorszenie sytuacji w systemie ochrony zdrowia na nowy rząd. Izabela Leszczyna mówiła o tym, uzasadniając brak decyzji o usunięciu z ustawy 7 proc. PKB na zdrowie reguły n-2 („bo by się okazało, że za PiS wydawaliśmy 6 proc., a teraz wydajemy 4 proc.”), a kilka tygodni później Krystyna Skowrońska, domagając się od kandydującej na stanowisko wiceprzewodniczącej Komisji Zdrowia byłej minister Katarzyny Sójki informacji o zadłużeniu szpitali wyjaśniła, że pytanie było zadane po to, by wszyscy usłyszeli, jaki jest bilans otwarcia rządu Koalicji 15 października. By posłowie PiS nie mogli mówić, że długi szpitali to efekt decyzji nowego rządu.
Zadłużenie szpitali, jak przyznała pod koniec roku Izabela Leszczyna, nie jest w tej chwili tak potężnym problemem, jak kreują to (niektóre) media, ale też politycy (również koalicji rządzącej), którzy próbują z narastającej kwoty zobowiązań ogółem (jest bardziej spektakularna, działa na wyobraźnię, bo zbliża się do granicy 20 mld zł), zrobić papierek lakmusowy problemów całego systemu. To tak nie działa i problem zadłużenia szpitali w najbliższych miesiącach należałoby urealnić i sprowadzić na ziemię.
Edukacja zdrowotna. „Edukacja zdrowotna prowadzona w jednolity sposób, w całym kraju, z biegiem lat przyczyni się do zmniejszenia nierówności w zdrowiu, jakie uwidaczniają się na poziomie poszczególnych powiatów w Polsce. Największą wymierną korzyścią z realizacji edukacji zdrowotnej od najmłodszych lat będą dobrze zorientowani w kwestiach zdrowia obywatele, mający adekwatne kompetencje pozwalające im na prowadzenie właściwego stylu życia” – napisał do nowej ministry edukacji narodowej Barbary Nowackiej Rzecznik Praw Pacjenta. Trudno zaprzeczyć: RPP również w poprzednich kadencjach (szczególnie intensywnie w latach 2018–2019, podczas osławionej, wielomiesięcznej konferencji „Wspólnie dla zdrowia”, notabene łza się w oku kręci na wspomnienie, ile czasu wówczas poświęcono dla ważnych zdrowotnie tematów bez najmniejszego efektu) mocno włączał się w promowanie idei wprowadzenia lekcji o zdrowiu pod strzechy placówek oświatowych, już od pierwszych klas szkół podstawowych. Choć też trzeba przyznać, że Bartłomiej Chmielowiec wydawał się pogodzony ze stanowczą odmową resortu edukacji wprowadzania nowego przedmiotu do szkół i zaakceptował półśrodek w postaci wprowadzania tematów zdrowotnych do zajęć już prowadzonych w szkołach.
Oczywiście, zmiana rządu jest okazją, by wrócić do tematu – zwłaszcza, że również za przedmiotem Wiedza o zdrowiu politycy obecnej koalicji rządowej opowiadali się – będąc w opozycji – bardzo jednoznacznie i konsekwentnie. RPP może więc mówić: – Sprawdzam. Czy będzie to robić głośno?
Farmaceuci. Być może w 2024 roku dowiemy się, czy naprawdę potrzebujemy ich w systemie ochrony zdrowia. A raczej, czy politycy dostrzegają, jak bardzo ich – czyli farmaceutów – potrzebujemy. Opieka farmaceutyczna, kolejne rozwiązanie, które – jako hasło – pojawia się praktycznie na każdej konferencji systemowej jako ważne remedium na kryzys kadrowy, wisi na włosku. Tak naprawdę można wręcz mówić o kryzysie, którego egzemplifikacją są trwające w tym sezonie infekcyjnym zawirowania z realizacją szczepień osób dorosłych przeciw COVID-19 oraz grypie (PATRZ: SZCZEPIENIA).
Sami farmaceuci podkreślają, by problemu nie sprowadzać tylko do szczepień. Elżbieta Piotrowska-Rutkowska, prezes Naczelnej Rady Aptekarskiej, podczas styczniowej konferencji poświęconej priorytetom w ochronie zdrowia przypomniała, że w ostatnich latach liczba chętnych do studiowania farmacji spada, a farmaceuci odchodzą z zawodu. – Podejmują pracę poza systemem ochrony zdrowia, ale też decydują się np. na studiowanie pielęgniarstwa czy kierunku lekarskiego – stwierdziła. Zarówno potencjalni adepci farmacji, jak i ci, którzy swój pierwszy wybór zawodu „unieważniają”, nie widzą wyraźnie zarysowanej ścieżki rozwoju zawodowego. Również dlatego, że próby rozszerzania ich kompetencji w systemie ochrony zdrowia się po prostu nie udają. – Ustawa określa możliwości wprowadzenia opieki farmaceutycznej, brakuje wdrożenia, by system mógł wykorzystać w pełni umiejętności i kwalifikacje farmaceutów. I oczywiście zapewnić finansowanie tego zadania ze środków publicznych – tłumaczyła szefowa samorządu farmaceutów.
Genetyka. Na liście priorytetów na 2024 rok bez wątpienia powinno być uchwalenie ustawy o badaniach genetycznych. Projekt jest gotowy – oczywiście, nowe Ministerstwo Zdrowia musi go przeanalizować pod każdym względem, ale choćby w kontekście raportu Najwyższej Izby Kontroli sprzed – uwaga! – sześciu lat (2018 rok, prezesem był wówczas Krzysztof Kwiatkowski, obecnie senator Koalicji 15 października, nie można zwlekać ani chwili dłużej, niż jest to konieczne. – W Polsce, mimo dynamicznego rozwoju genetyki, nie ma regulacji prawnych, które określałyby kompleksowo zasady wykonywania poradnictwa genetycznego, bankowania materiału oraz bezpieczeństwa danych genetycznych. Minister zdrowia nie zorganizował systemu opieki genetycznej i nie stworzył stosownych rozwiązań prawnych w tym zakresie – alarmowała przed kilkoma laty NIK, nazywając obszar badań genetycznych dzikim zachodem. – W związku z brakiem kompleksowych regulacji oraz brakiem nadzoru nad obszarem genetyki, istnieje wysokie ryzyko pomyłek oraz błędnej interpretacji wyników, a także niewystarczającej ochrony danych genetycznych osób badanych – pisali kontrolerzy. Ale nie tylko raport NIK, ale przede wszystkim stanowisko ekspertów jest jednoznaczne: ustawa o badaniach genetycznych jest „brakującym ogniwem” w systemie ochrony zdrowia, a jej brak zagraża nie tylko pacjentom (to kluczowe), ale również takim strategicznym przedsięwzięciom, na które przeznaczane są setki milionów, miliardy złotych, jak Narodowa Strategia Onkologiczna czy Narodowy Plan Chorób Rzadkich.
HPV. Nie ma co do tego wątpliwości: konieczny jest restart systemu szczepień nastolatków. Kilkadziesiąt organizacji pacjentów zaapelowało do rządu, do minister Izabeli Leszczyny i Barbary Nowackiej, o wprowadzenie szczepień do szkół. Czyli o to, co od kilkunastu miesięcy rekomendowali eksperci, m.in. prof. Marcin Czech, którzy przestrzegali, że bez takich śmiałych posunięć program okaże się falstartem (w najlepszym przypadku). Prawa Murphy’ego w ochronie zdrowia są bezwzględne: nie udaje się nawet to, co ma szansę się udać, a jeśli coś ma się nie udać, to nie uda się na pewno. Zaś w przypadku programu szczepień przeciw wirusowi brodawczaka ludzkiego decydenci naprawdę postarali się, by miał się on o co potknąć. Poziom zaszczepienia populacji uprawnionych nastolatków, przekraczającej 800 tysięcy osób, oscyluje wokół 16–17 proc., a największa dynamika była notowana – zupełny brak zaskoczenia – na początku programu, gdy trwał wyścig o szczepionkę dziewięciowalentną, której dostępność (przynajmniej w niektórych regionach) stała się po kilku miesiącach problemem.
Innowacyjne terapie. Główna misja wiceministra Macieja Miłkowskiego: zapewnić, że dostęp do innowacyjnych leków będzie się (nadal) poprawiał. Wizerunkowo – a wyraźnie widać, że ten aspekt prowadzenia polityki, również w ochronie zdrowia, rządząca większość traktuje bardzo poważnie (PATRZ: DŁUGI SZPITALI) byłoby fatalnie, gdyby po latach „tłustych” (oczywiście na miarę możliwości naszego systemu ochrony zdrowia, „tłustość” mierzy się tempem niwelowania dystansu do średniej UE pod względem dostępności) nastąpiły lata „chude”. Czy cel uda się osiągnąć, mimo prawdopodobnego spadku realnego odsetka PKB, jaki wydamy w tym roku na zdrowie?
Jakość. Była – w sferze deklaracji, przynajmniej – motywem przewodnim w ostatnich dwóch latach. Czy będzie przyświecać nowej ekipie? Tym razem realnie? Testem, co do tego nie ma wątpliwości, będzie przyszłość nowo otwartych w ostatnich dwóch latach kierunków lekarskich. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego zapowiedziało, że kontrole uczelni ruszą szybko, już w lutym. Zaś z KRAUM popłynęła pierwsza twarda deklaracja, że studenci tych szkół, które nie przejdą pomyślnie kontroli będą mogli liczyć na kontynuowanie studiów na uczelniach akademickich. W jakim trybie, na jakich warunkach – to wyjaśni przyszłość, ale ważny krok ze strony środowiska akademickiego został poczyniony. Pytanie, czy to politycy będą w stanie uczynić kroki we właściwym kierunku, zwłaszcza w kontekście zbliżających się, podwójnych wyborów (samorządowych i europejskich), które obydwie strony politycznej barykady będą traktować jak „rozgrzewkę” przed przyszłoroczną batalią o prezydenturę – a być może nawet o więcej, bo o zmianę Konstytucji. Ewentualna decyzja o likwidacji kierunków lekarskich w szkołach znajdujących się poza dużymi ośrodkami akademickimi będzie paliwem dla obecnej opozycji. Jak rządzący rozwiążą ten węzeł gordyjski? Co okaże się ważniejsze?
Kobiety. A konkretnie – prawa reprodukcyjne kobiet. O tym, że to mobilizacja kobiecego elektoratu przesądziła o wyniku wyborów 15 października, napisano już bardzo wiele. Również o tym, że politycy rządzącej większości zaciągnęli u wyborczyń ogromny dług – który spłacić będą mogli, przynajmniej w najbliższym czasie, tylko częściowo. Temat praw kobiet, w tym prawa do decydowania o sobie, będzie bez wątpienia jednym z tematów przewodnich 2024 roku. Styczeń przyniósł rządowy projekt nowelizacji ustawy Prawo farmaceutyczne, który ma zapewnić dostępność antykoncepcji awaryjnej bez recepty dla kobiet powyżej 15. roku życia oraz przyspieszenie w zakresie rozmów o przyszłości przepisów aborcyjnych: Koalicja Obywatelska złożyła projekt legalizacji aborcji do 12. tygodnia ciąży, a marszałek Szymon Hołownia skierował do pierwszego czytania dwa projekty Lewicy. Niewykluczone, że własny projekt przedstawi Trzecia Droga – będzie on zakładał, najprawdopodobniej, powrót do tzw. kompromisu aborcyjnego sprzed werdyktu Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej (październik 2020 roku). W drugim kroku TD opowiada się za referendum w sprawie aborcji. Być może kompromisowym rozwiązaniem. – Dziś większości sejmowej dla legalizacji aborcji nie ma – przyznaje jednak premier Donald Tusk. Rozmowy mają dotyczyć tego, jaką zmianę większość jest w stanie zaakceptować. Być może będzie to depenalizacja.
Ale dostępność do terminacji ciąży to nie tylko przepisy, ale również praktyka – ministra zdrowia w samej końcówce stycznia przedstawi wytyczne dla szpitali w tym zakresie.
Mają się też wkrótce pojawić rozwiązania realizujące inną ważną z punktu widzenia kobiet obietnicę, jaką jest znieczulenie przy porodzie. Już wiadomo, że obietnicę tę rząd zamierza spełnić w sposób, który może mieć potężne konsekwencje systemowe: zostanie opublikowana lista oddziałów ginekologiczno-położniczych, które zapewniają znieczulenie. – Kobiety będą mogły wybrać – zapowiada Izabela Leszczyna. – Starania o to, aby każda kobieta – o ile nie występują przeciwwskazania medyczne do wykonania znieczulenia — mogła realnie skorzystać z tej formy łagodzenia bólu, są absolutnie godne poparcia, chodzi bowiem o poprawę komfortu i bezpieczeństwa rodzącej. Realizacja tego zadania wymagać będzie między innymi prawidłowej wyceny świadczenia obejmującego znieczulenie zewnątrzoponowe, ale także wyceny całodobowej gotowości placówek medycznych do wykonania tego znieczulenia w czasie porodu – przypomniała w swoim apelu przyjętym 26 stycznia Naczelna Rada Lekarska.
Leszczyna, Izabela. – Ostatnio rozmawiam tylko z lekarzami, bardzo różnymi, od profesorów po rezydentów i innymi pracownikami ochrony zdrowia. Widzę, że jest bardzo dużo do zrobienia, niestety na razie gonię czas, żeby załatwić tysiąc spraw, które powinny być załatwione kilka miesięcy albo kilka lat temu, np.: karta zgonu, zadłużające się w parabankach szpitale, Krajowa Sieć Onkologiczna, wytyczne do terminacji ciąży... a to tylko kilka spraw, naprawdę są ich setki, także bardzo nierównomierny dostęp do lekarzy specjalistów, mieszkańcy wsi często są właściwie wykluczeni – skarżyła się w styczniu, półtora miesiąca od rozpoczęcia urzędowania, ministra zdrowia. – Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo – komentowali na bieżąco ci, którzy znacznie wcześniej zasiadali w kierownictwie resortu, zwracając uwagę, że w ochronie zdrowia tysiąc „pożarów” to codzienność. I niekoniecznie minister musi, i powinien, gasić je osobiście.
Ministerstwo Zdrowia. Czy jest pomysł na zarządzanie ochroną zdrowia? Patrząc tylko na podział obowiązków w kierownictwie resortu, chyba jednak nie. Lwią część obowiązków Izabela Leszczyna zachowała dla siebie, na zastępców delegując minimum minimorum. Skrajny przykład? Urszula Demkow jest odpowiedzialna za rozwój kadr medycznych, ale uczelnie medyczne oraz instytuty podlegają Izabeli Leszczynie. Ministra zostawiła pod swoim nadzorem praktycznie wszystkie instytucje podlegające ministerstwu oraz większość departamentów. Nawet zwiększenie liczby zastępców do pięciu (do powołanej na przełomie roku czwórki, czyli Wojciecha Koniecznego (Lewica, sekretarz stanu), Urszuli Demkow (Polska2050), Marka Kosa (PSL) i Macieja Miłkowskiego pod koniec stycznia dołączyła Katarzyna Kacperczyk, specjalistka w obszarze stosunków międzynarodowych, była (w latach 2013–2016 podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, która bezpośrednio z MSZ przeszła do gabinetu politycznego Beaty Szydło) może nie zwiększyć wydolności procedowania problemów – bez bardziej równomiernego rozłożenia zadań.
Nakłady. Rząd chwali się, że zwiększył nakłady na zdrowie – w stosunku do planów, przyjętych przez poprzedników – o cztery miliardy złotych. Miliard złotych na etapie przyjmowania budżetu i trzy miliardy złotych po perturbacjach związanych z wetem prezydenta do ustawy okołobudżetowej. Pieniądze mają trafić do NFZ w postaci obligacji i będą mogły być wydane m.in. na onkologię i psychiatrię dziecięcą. Dobra wiadomość, tyle że – jak przypominają eksperci – potrzeby „na już” są mniej więcej dziesięć razy większe. Abyśmy osiągnęli 6,2 proc. realnego odsetka PKB, potrzebowalibyśmy około 40 mld zł.
Obietnice. Na dobrą sprawę, nie bardzo wiadomo, co jest wiążące. Z exposé premiera trudno rząd rozliczać, bo Donald Tusk wygłosił 12 grudnia przemówienie o tyleż dobre, co mało odpowiadające tradycyjnemu, pierwszemu, przemówieniu szefa rządu. Z programu, przedstawionego przez ministrę zdrowia – przynajmniej półtora miesiąca po powołaniu Izabeli Leszczyny na to stanowisko – takiego programu (jeszcze) opinia publiczna nie usłyszała. Obietnice wyborcze poszczególnych komitetów, które tworzą Koalicję 15 października są tak różne, że jedynym wspólnym mianownikiem może być tylko: – Ma być lepiej, a w każdym razie nie może być gorzej. Z konieczności więc punktem odniesienia musi być lista „stu konkretów na sto dni rządu”. Na półmetku pierwszej setki – szału nie ma z realizacją. Poza, oczywiście programem finansowania leczenia niepłodności metodą in vitro – ten punkt można zapisać koalicji rządzącej na plus. Z innymi – nawet tymi, pozostającymi w obrębie praw prokreacyjnych, które wydają się (może poza legalizacją aborcji) łatwiejsze do realizacji niż (nieliczne) obietnice systemowe, jakie zostały złożone w czasie kampanii (zniesienie limitów na świadczenia szpitalne, by wskazać tylko jeden, budzący ogromne emocje) – nie jest już tak dobrze, zaś wypowiedzi przedstawicieli ministerstwa – na przykład dotyczące gwarancji prawa kobiet rodzących do znieczulenia – mogą świadczyć, że nie do końca biorą pod uwagę konsekwencje (również polityczne) decyzji, które zamierzają podjąć. Jeśli bowiem rzeczywiście powstanie lista szpitali, które gwarantują rodzącym znieczulenie, można się spodziewać, że lwia część ciężarnych wybierze właśnie te placówki. Pozostałym widmo zamknięcia porodówek zaświeci w oczy jeszcze mocniej, niż w tej chwili. Czy to źle? Absolutnie nie… No, chyba że „ktoś” przypomni politykom obecnej koalicji rządzącej (choć akurat nie Koalicji Obywatelskiej) ich reakcje na próby zamykania oddziałów ginekologiczno-położniczych z ostatnich kilku lat. Trudno też abstrahować od pytania o wydolność – przede wszystkim kadrową – placówek, które znajdą się na liście.
Prezydent. Czy Andrzej Duda będzie „wielkim hamulcowym” Koalicji 15 października? Wiele na to wskazuje. Całkiem poważnie rozważany jest scenariusz, w którym prezydent odmawia podpisania wszystkich – literalnie, łącznie z budżetem, którego nie może zawetować – ustaw i odsyła je po kolei do „niszczarki”, czyli Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej. Powód? Uchwalanie ustaw przez sejm w „niepełnym składzie”, bez dwóch posłów PiS, po tym jak Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik zostali prawomocnie skazani i z dniem wyroku wygasły ich mandaty (o co trwa polityczny i prawny spór, którego końca w styczniu nie zobaczyliśmy). Ale nawet jeśli Andrzej Duda straci pretekst, bo spór – w jakiś sposób – się zakończy, jest raczej pewne, że duża część ustaw niemal na pewno zostanie zablokowana, w ten lub inny sposób. Również ustaw dotyczących zdrowia (zmiany przepisów w sprawie aborcji, może poza przywróceniem status quo sprzed werdyktu TK, uwolnienie dostępu do pigułki „dzień po”, ale też ewentualne zmiany w Funduszu Medycznym, które pozwoliłyby na finansowanie innych niż w tej chwili przewiduje ustawa, zadań, nie mówiąc o pomysłach likwidacji samego Funduszu).
Jakie skutki ma brak współpracy między prezydentem a rządem, pokazuje choćby program „Czyste powietrze”. Andrzej Duda nie podpisał do 25 stycznia ustawy okołobudżetowej – i rząd będzie musiał szukać alternatywnego rozwiązania dla uruchomienia pół miliarda złotych, które mają trafić do beneficjentów. Polska, przypomnijmy, według ostatniego raportu OECD, zajmuje pierwsze miejsce wśród krajów wysokorozwiniętych, jeśli chodzi o liczbę zgonów będących następstwem zanieczyszczeń powietrza.
Remanent. Trudno określić, dokąd zmierzamy, jeśli nie dowiemy się, na czym stoimy. W tym sensie postulaty przygotowania „bilansu otwarcia” w ochronie zdrowia mają sens, choć z drugiej strony, z każdym tygodniem ów bilans otwarcia się dezaktualizuje, bo na stan ochrony zdrowia mają wpływ decyzje podejmowane (lub niepodejmowane) przez nowych decydentów. Częścią tego remanentu czy też bilansu otwarcia musi (powinno) być ustalenie nieprawidłowości, skierowanie zawiadomień do odpowiednich instytucji i wyciągnięcie konsekwencji. Ważne jest właściwe rozłożenie akcentów. Przykład? Sprawa ujawnienia wrażliwych informacji na temat pacjenta (lekarza), Piotra Pisuli przez ministra zdrowia Adama Niedzielskiego. UODO potwierdził naruszenia przepisów i nałożył maksymalną – dla podmiotu publicznego – karę 100 tysięcy złotych. Ministra Izabela Leszczyna kary płacić – jako minister zdrowia – nie chce i odwołuje się do sądu, zapowiadając ewentualne dochodzenie pieniędzy od Niedzielskiego. – To był błąd człowieka, konkretna osoba powinna zapłacić – powtarzają politycy KO. Tymczasem dużo ważniejsze (choć oczywiście poczucie sprawiedliwości podpowiada, że karę powinien płacić Niedzielski, nie urząd), byłoby przygotowanie raportu i wyjaśnienie wszelkich okoliczności, w jakich doszło do „błędu” (to nie był błąd, tylko celowe działanie, warto uściślić), co zapewne przełożyłoby się na skierowanie zawiadomień do prokuratury. Bo sprawa ujawnienia danych nie powinna się zakończyć na karze od UODO.
Szczepienia. Pod koniec stycznia europejski oddział WHO poinformował, że w pierwszych 10 miesiącach 2023 r. odnotowano 30 razy więcej przypadków odry w porównaniu z rokiem poprzednim. Eksperci wzywają kraje do wdrożenia pilnej kampanii szczepień. Sytuacja jest poważna zwłaszcza w Rumunii, Francji i w Ukrainie, co dla Polski ma znaczenie szczególne, w związku z liczną populacją uchodźców i imigrantów z tego kraju (nie wszyscy przebywający w Polsce obywatele Ukrainy są uchodźcami, a obydwie grupy podróżują między Polską a swoim krajem dość intensywnie). WHO odnotowuje też ogromny wzrost zachorowań na różyczkę, co również nie może dziwić, bo przeciw tym dwóm chorobom szczepi się jednym preparatem.
To tylko jedna z czerwonych flag, które wskazują, że państwo nie może uchylać się przed podjęciem tematu zagrożeń epidemicznych, jakim sprzyja wzrastająca liczba rodziców/opiekunów odmawiających zgody na szczepienia dzieci. To też sygnał, że czas potraktować poważnie temat poziomu zaszczepienia dzieci imigrantów zza wschodniej granicy (czyli, de facto, dzieci i młodzieży z Ukrainy). Oczywiście, te dwa punkty nie wyczerpują długiej listy problemów związanych ze szczepieniami. Wszystko wskazuje, że sezon szczepień przeciw grypie 2023/2024 zapisze się niechlubnym wynikiem powrotu do około 4-proc. poziomu zaszczepienia. To też dzwonek alarmowy, by w obszarze szczepień przejść od dobrych rad i rekomendacji do ich wdrażania.
Taryfikacja – Kluczową kwestią pozostaje urealnienie przez Agencję Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji wycen świadczeń realizowanych m.in. przez szpitale powiatowe. Obecne wyceny nie pokrywają w pełni kosztów funkcjonowania placówek, w tym związanych z utrzymaniem obiektów, mediami – alarmują przedstawiciele powiatów i szpitali powiatowych, powtarzając argumenty znane już z poprzednich lat, zwłaszcza z dwóch ostatnich lat. W ich ocenie wyceny powinny zostać „urealnione”, czy po prostu – podniesione, najpóźniej do końca drugiego kwartału, bo od 1 lipca rosną wynagrodzenia minimalne pracowników ochrony zdrowia (1 stycznia wzrosła natomiast płaca minimalna, również zwiększając koszty podmiotów leczniczych). Jednak czy takie urealnienie jest możliwe, gdy rzeczywiste nakłady – czyli odsetek bieżącego PKB – jaki wydamy na zdrowie w 2024 roku, mogą okazać się niższe, niż ubiegłoroczne? W dodatku podwójny rok wyborczy może opóźniać ewentualne decyzje restrukturyzacyjne, o których zresztą mówi się coraz głośniej (hasła „szpitale do lamusa”, w domyśle – szpitale powiatowe, przynajmniej ich spora część – formułowane przez część menedżerów i ekspertów brzmią chwytliwie, ale politykom cierpnie skóra na myśl, że za taką operację trzeba wziąć odpowiedzialność).
Uchodźcy. Wszystko wskazuje, że jesienią tego roku obywatele Ukrainy, którzy dwa lata temu uciekli przed agresją Rosji m.in. do Polski, stracą przynajmniej część uprawnień, wynikających ze statusu uchodźcy. Nic nie wydarzy się bez uzgodnień z Kijowem, ale to Ukraina wręcz naciska, by jej obywatele nie pozostawali w krajach ościennych. Jednym z największych zagrożeń, oprócz kwestii militarnych, jest wyludnianie się kraju, co przekłada się na gigantyczne problemy gospodarcze. Dla Polski oznacza to oczywiście zmniejszenie wydatków (przede wszystkim na świadczenia dla dzieci, 800 plus, ale nie tylko), ale też niższe przychody ze składek i podatków, bo znakomita większość uchodźców nie tylko pobiera świadczenia, ale też pracuje. Już w ubiegłym roku ekonomiści zwracali uwagę, że odpływ uchodźców (część zdecydowała się na powrót, część na dalszą migrację na zachód i północ kontynentu) nie jest dobrą wiadomością dla polskiej gospodarki, której może lada moment zabraknąć rąk do pracy.
Wybory. 2024: samorządowe i europejskie. 2025 – prezydenckie. – Zawsze będą jakieś wybory! – zareagowała twardo na słowa Donalda Tuska, że decyzji (głosowania) w sprawie projektów aborcyjnych nie można spodziewać się przed kwietniowymi wyborami samorządowymi Marcelina Zawisza, posłanka Lewicy. Aborcja (patrz: KOBIETY) to jednak tylko jeden z tematów, którego losy są mocno splecione z kalendarzem politycznym. Innym jest niewątpliwie przyszłość szpitalnictwa, czy też raczej – przebudowa systemu ochrony zdrowia, tak by rzeczywiście mógł być postawiony z głowy na nogi (copyright ministra zdrowia Izabela Leszczyna).
Zdrowie publiczne. – Będę chciała prosić o to, żeby przyjrzeć się narodowym programom zdrowia – mówiła pod koniec stycznia, gdy senacka Komisja Zdrowia debatowała nad budżetem państwa na 2024 rok senator Beata Małecka-Libera, odnosząc się, konkretnie, do Narodowego Programu Zdrowia. – Od wielu lat walczymy o to, żeby Narodowy Program Zdrowia, uchwalony na mocy ustawy z 2015 roku, stał się rzeczywistym programem zdrowia, a nie zapychaczem różnych programów, które w tej wersji są realizowane – mówiła Małecka-Libera, autorka ustawy o zdrowiu publicznym, uchwalonej w 2015 roku i – jak oceniała, nie bez goryczy, senator podczas grudniowego X Kongresu Zdrowia Publicznego, w zasadzie w następnych ośmiu latach nierealizowanej. Bez właściwego finansowania NPZ trudno będzie rozwinąć profilaktykę, bez postawienia na profilaktykę – trudno będzie mówić o postępach w obszarze zdrowia publicznego.
Tegoroczny budżet jest – i z tego politycy zdają sobie sprawę – stracony, bo rząd Donalda Tuska i tak rzutem na taśmę dotrzymał ustawowego terminu, by nie dać Andrzejowi Dudzie pretekstu do rozwiązania parlamentu. Ale to „alibi”, związane z odziedziczeniem projektu budżetu po poprzednikach i minimalnym czasem na korekty jest jednorazowe. Już za kilka miesięcy – pół roku – gdy ruszą przymiarki do nowego budżetu, rzeczywistość powie: – Sprawdzam.