Punkt 16. Porozumień Sierpniowych z 1980 r.: Poprawić warunki pracy służby zdrowia, co zapewni pełną opiekę medyczną pracującym – jest wciąż aktualny.
Z inicjatywy naszej red. naczelnej Oli Gielewskiej i gdańskiej "Solidarności" służby zdrowia, w przeddzień obchodów jubileuszu 25-lecia Związku spotkali się w reprezentacyjnej sali Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" niemal wszyscy działacze pierwszej Krajówki "S" służby zdrowia. Oli zabrakło na konferencji – tuż przed jej rozpoczęciem zmarł w Warszawie jej ojciec, powstaniec warszawski. Zebrani minutą ciszy uczcili jego pamięć.
Ćwierć wieku temu przyjeżdżali do Gdańska pociągami ze wszystkich stron Polski. Pracownicy służby zdrowia byli jedną z nielicznych grup zawodowych, której liderzy od początków "S" wypracowywali koncepcje zmian w sektorze. Ale też tylko służba zdrowia miała swój wyodrębniony, branżowy punkt w Porozumieniach Sierpniowych oraz taką przewodniczącą jaką była Alina Pienkowska, legenda "Solidarności".
"Postulat 16. Porozumień Sierpniowych – nadzieje, sukcesy, rozczarowania" – to temat jubileuszowej konferencji. Jej uczestnicy zgodnie uznali, że postulat nie doczekał się do dziś pełnej realizacji, a podkreślali to i "starzy"' i obecni związkowcy.
Spotkanie było okazją do wspomnień z pierwszego okresu działalności "S", a także przypomnienia dziedzictwa PRL-u i punktu naszego startu do reform systemowych w ochronie zdrowia w ostatnim 15-leciu.
Odpowiedzialny w woj. gdańskim za służbę zdrowia marszałek Bogdan Borusewicz, przed laty szef Regionalnej "Solidarności" w Gdańsku, a potem mąż A. Pienkowskiej, poskarżył się nawet, że bywał zazdrosny, gdy Alina wracała do domu później niż on: "Więcej czasu poświęcała sekcji służby zdrowia niż mnie". Za to branża zdrowotna w NSZZ "S" wyróżniała się tym, jak powiedział obecny szef "Solidarności" Janusz Śniadek, że była szczególnie aktywna w poszukiwaniu optymalnych rozwiązań. – Inicjatywa szła w kierunku budowy nowego systemu – podkreślał.
- Alina nas spajała i nadal spaja – mówił Piotr Mierzewski, w latach 80. jeden z głównych obok Pienkowskiej negocjatorów w rozmowach z rządem, potem wiceminister zdrowia w rządzie T. Mazowieckiego, ostatnio zatrudniony w Radzie Europy. – Niesłychane było to, że jako rewolucjonistka – była zarazem i romantyczką, i pozytywistką, podobnie chyba jak my wszyscy. Dlatego byliśmy nie tylko sekcją "Solidarności" służby zdrowia, ale głównie – sekcją "Solidarności" w służbie zdrowiu. To stanowiło istotę naszych 25-letnich wysiłków. Służyliśmy zdrowiu najlepiej, jak potrafiliśmy. Późniejszy proces – przejścia od opozycji do konstruktywnych propozycji – był jednak niesłychanie ważny, a zarazem trudny.
- Pionierski szlak reform zaczynaliśmy od uznania pryncypiów – kontynuował Mierzewski. – Alina nigdy nie zgadzała się na strajki w służbie zdrowia. Walcząc o wolność polityczną w kraju, wprowadzała elementy demokracji w opiece zdrowotnej. Zasady sprawiedliwości, solidaryzmu, równego dostępu stały się później podwalinami konstytucyjnych zasad naszego systemu opieki zdrowotnej. Ale równy dostęp dla wszystkich to jednak niekoniecznie to, że wszystko jest dostępne i za darmo.
- Mojemu pokoleniu nawet się nie marzyło, że dożyjemy czasów, kiedy rozpadnie się poprzedni, złowrogi ustrój – mówił Władysław Sidorowicz, działacz opozycji od 1968 r., były minister zdrowia, od lat kierujący miejską służbą zdrowia we Wrocławiu, a przed ćwierćwieczem – prawa ręka Aliny Pienkowskiej. – Gdy przyszedł czas Okrągłego Stołu, jako członkowie Komisji Koordynacyjnej "Solidarności" Służby Zdrowia zastanawialiśmy się, czy w nim uczestniczyć. Alina odmówiła, choć z tą ideą się utożsamiała. Wiedzieliśmy, że będziemy rozmawiać z ludźmi, którzy nie są wiarygodni, bo łamali już wcześniej wszelkie porozumienia i traktaty. Czuliśmy się trochę jak pokerzyści, próbując wytargować, ile się da. Już wtedy forsowaliśmy m.in. wprowadzenie konkursów w miejsce powszechnego nomenklaturowego obsadzania stanowisk w służbie zdrowia czy prawo do zrzeszania się w izbach lekarskich.
W trzyosobowej reprezentacji "S" przy podstoliku ds. ochrony zdrowia negocjowała też Anna Grzymisławska. – Na początku czułam potężny lęk, gdy nagle mieliśmy usiąść przy jednym stole z funkcjonariuszami systemu totalitarnego. Pierwsze wrażenia? Że siedzi przed nami tak straszny beton, jakiego dziś już nigdzie się nie spotka. Nam zaś zarzucano nieodpowiedzialność, choć już wtedy walczyliśmy o właściwy model służby zdrowia: o niezależny fundusz ubezpieczeń zdrowotnych, podstawową opiekę stanowiącą regulowane wejście do systemu, o lekarza rodzinnego jako lekarza pierwszego kontaktu, będącego fundamentem systemu. Nie do przecenienia była wówczas rola Aliny, a także Zosi Kuratowskiej.
Teresa Kamińska, szefowa Sekretariatu Ochrony Zdrowia "S" po Alinie Pienkowskiej, gdy Pienkowska w latach 90. została senatorem, wspominała: – Przejęłam sekretariat świetnie zorganizowany. Zgodnie działali w nim przedstawiciele wszystkich zawodów medycznych. Jako związkowcy zaangażowaliśmy się w nietypową sprawę: pisanie ustawy o ubezpieczeniach zdrowotnych, bo "Solidarność" służby zdrowia zawsze miała dobrych ekspertów. Z inicjatywy Aliny zostali oni opłaceni ze środków Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego "S". Wierząc w autentyczną demokrację, uważaliśmy, że poszczególne zawody medyczne muszą mieć swoje przedstawicielstwa. W takiej atmosferze powstał społeczny projekt ustawy o ubezpieczeniach zdrowotnych, wielokrotnie potem nowelizowany. Uważam za osobistą porażkę, że nie udało nam się wtedy doprowadzić do wdrożenia reformy. Czas był najlepszy, wszyscy jej oczekiwali, działaliśmy wspólnie. Potem było już gorzej, bo otoczenie, czyli cała gospodarka zmieniła się, a służba zdrowia pozostawała skansenem. Wtedy zaczęliśmy się dzielić, do głosu doszły roszczenia poszczególnych grup zawodowych: anestezjologów, pielęgniarek... Gdy nadszedł 1993 rok, władze nie chciały nawet z nami rozmawiać. Sytuacja zmieniła się po strajku głodowym w siedzibie warszawskiej izby pielęgniarek i położnych. Miał to być 5-dniowy protest liderów "S", zakończyło się na miesięcznej, dramatycznej głodówce. W efekcie rząd nie tylko przyznał nam 5,5% rewaloryzację płac, ale podpisał też pakiet "reforma".
- Kiedy zaczęły działać kasy chorych, zarzucano nam niejednolitość w systemie zawierania kontraktów, brak standardów. Ale kto wykreślił w Sejmie z nowelizacji opracowanej przez wiceminister Annę Knysok zapis o Krajowym Związku Kas Chorych, który miał się tym właśnie zająć? – pytała retorycznie Kamińska. – Obarczano nas też winą za to, że nie zadbaliśmy o konkurencję wśród ubezpieczycieli, a przecież to parlamentarzyści wykreślili art. 4a z ustawy, przewidujący wprowadzenie prywatnych kas chorych. Dziś, po latach, przedstawiciele SLD wracają do naszych pomysłów, które wówczas odrzucali. Łatwo jest zaś wykazać, że to "solidarnościowe" rządy wprowadzały reformę, zbierając za to cięgi, przestoje powodowała natomiast druga strona.
W imieniu Regionalnej Sekcji Służby Zdrowia NSZZ "S" w Gdańsku konferencję prowadziła Jadwiga Greger. Jej zdaniem, Związek powinien przenieść dziś swą aktywność z poziomu ogólnopolskiego, gdzie poddaje się wpływom politycznym, na szczebel wojewódzki. Łatwiej byłoby wówczas zadbać o bytowe sprawy pracowników; konieczne jest też jej zdaniem opracowanie ponadzakładowego układu zbiorowego pracy w służbie zdrowia. Działacze "Solidarności", w tym przewodnicząca Sekretariatu Ochrony Zdrowia "S" Maria Ochman, opowiadali się za tym, aby doświadczenie i kapitał intelektualny pionierów ruchu reform nadal służyły wypracowaniu najwłaściwszego modelu ochrony zdrowia w Polsce. Wzorcem dla rozwiązania problemu niskich płac w branży powinny być dla nas Czechy – podkreślali.
Wystąpienie W. Sidorowicza: "25 lat służby zdrowia w liczbach" stało się podsumowaniem konferencji. Alarmujące są dane dotyczące niedoboru kadr pielęgniarskich. Za dużo mamy szpitali powiatowych, drogich w utrzymaniu, o zbyt małym rejonie działania (poniżej 75 tys. ludności). Z prezentacji danych GUS i CSIOZ wynikało, że w ciągu minionych 25 lat znacząco spadła liczba łóżek i zarazem o ok. 50% wzrosła liczba hospitalizowanych rocznie. Wydatki na ochronę zdrowia liczone jako procent PKB stale pozostają na żenująco niskim poziomie.
Sidorowicz podkreślił, że w związku ze spadkiem liczby łóżek, skróceniem średniego czasu pobytu (z 14 do 7,7 dnia) i zwiększeniem liczby hospitalizowanych – mniejsza niż przed laty kadra zatrudnionych obecnie w szpitalach pracuje znacznie efektywniej, a to również jest powodem jej frustracji i napięć, zwłaszcza przy braku nadziei na poprawę sytuacji materialnej.
- Mam wrażenie, że po 25 latach wpłynęliśmy do zatoki. Zmieniamy żagle i da Bóg, że po wyborach wypłyniemy na pełniejszy wiatr – kończył Piotr Mierzewski.