Ustawa o sieci szpitali została uchwalona. Od października podstawowym sposobem zapłaty szpitalom za udzielone świadczenia będzie roczny ryczałt wypłacany w comiesięcznych równych transzach. W ten sposób, na dodatek bez przeprowadzania konkursów, ma być finansowane ponad 90% dotychczasowej wartości świadczeń. Nie wiemy, w jaki sposób ryczałt wpłynie na funkcjonowanie placówek oraz zachowanie lekarzy i pielęgniarek, a w rezultacie na dostęp pacjentów do świadczeń, gdyż nie zdecydowano się na przeprowadzenie pilotażu na terenie jednego czy dwóch województw. Być może ministerstwo uznało, że zmiana sposobu finansowania nie jest aż tak radykalna, jak się powszechnie sądzi, i dlatego pilotaż jest niepotrzebny. Warto się temu przyjrzeć. Po pierwsze, nie będzie konkursów, ale przecież w ostatnich latach kilkakrotnie przedłużano już umowy, odstępując od konkursów dzięki trikowi polegającemu na odpowiednim zapisie prawnym przy kolejnych nowelizacjach ustawy. Po drugie, ryczałt nie oznacza całkowitego zerwania z zasadą płacenia za usługę. W pierwszym roku obowiązywania nowych reguł podstawą do określenia wielkości ryczałtu będzie liczba usług wykonanych w 2015 roku przy uwzględnieniu ich wyceny z dnia wejścia w życie ustawy. W kolejnych latach przy ustalaniu ryczałtu będzie brana pod uwagę liczba, rodzaj i cena usług wykonanych w poprzednim roku. W efekcie, podobnie jak dzisiaj, najbardziej będzie się opłacało wykonywanie świadczeń najlepiej wycenionych. A przecież miało chodzić o to, żeby system był bardziej efektywny a struktura świadczeń bardziej racjonalna.Zniknie pojęcie nadwykonań. Co zrobią w związku z tym szpitale? Czy i w jakim stopniu będą „pracować” na powiększenie kwoty przyszłorocznego ryczałtu, przyjmując „nadprogramowych” (w danym roku) pacjentów, z których każdy będzie stanowił jedynie obciążający koszt dla budżetu placówki? Obawy posła Sośnierza, że sytuacja pacjentów w wielu przypadkach może ulec pogorszeniu wydają się uzasadnione. Już z tych kilku uwag widać, że lepiej nie będzie, a może być gorzej. Dlatego dziwi, że jeśli ministerstwo chciało dokonać korzystnej dla systemu rzeczywistej zmiany w finansowaniu świadczeń, to nie skorzystało z różnorodnych doświadczeń innych krajów europejskich. Na przykład w Hiszpanii i niektórych innych krajach wykorzystywany jest tzw. model Alzira, zapoczątkowany w prowincji Walencja. Jego specyfika polega na przejęciu przez jeden podmiot odpowiedzialności za świadczenie zintegrowanych usług zdrowotnych (szpitalnych, specjalistycznych i POZ) dla określonej populacji w zamian za wynagrodzenie w formie kapitacji. Wykonawca otrzymuje określoną stawkę roczną za każdego mieszkańca w regionie objętym świadczeniem usług. Rezultaty okazały się więcej niż zachęcające. Udało się uzyskać redukcję kosztów szpitalnych w granicach 25%, a badania satysfakcji przeprowadzone wśród pacjentów wskazywały na wzrost zadowolenia z jakości świadczonych usług. W tym miejscu trzeba dodać, że model Alzira jest przykładem partnerstwa publiczno-prywatnego, w którym własność infrastruktury, kontrola i finansowanie należy do sektora publicznego, a zarządzanie jest w ręku partnera prywatnego. Jak widać rozwiązania z udziałem podmiotów prywatnych mogą przynosić korzyści społeczne pod warunkiem dobrych uregulowań systemowych. Na pilotaż rozwiązań zawartych w ustawie o sieci szpitali jest już za późno. Może w tej sytuacji warto w wybranych regionach przetestować inne rozwiązania, jak np. model Alzira. Na wypadek, gdyby z obecnej reformy nic nie wyszło.