Tego jeszcze nie przerabialiśmy: z założeń restrukturyzacji ochrony zdrowia wynika, że rząd tym razem nie ma na celu reformy systemu, choć o tym głośno mówi, ale realizację priorytetu – uzyskanie środków pomocowych z Unii. Aby Polska je dostała – samorządy muszą mieć wkład własny. Trzeba więc niezwłocznie pozbawić je ciężaru zadłużenia spzozów. Jak? Sztuczką prawną, przekazującą – na zasadzie sukcesji generalnej – wszelkie prawa i obowiązki dotychczasowych spzozów nowym spółkom z o. o. lub akcyjnym użyteczności publicznej.
Lipcowa koncepcja rządu – przekształcenia spzozów w "publiczne spółki kapitałowe" – w sierpniu zaczęła się konkretyzować: docelowo, tj. od 1 stycznia 2004 r., jak planuje RM, wszystkie spzozy (zatrudniające powyżej 50 pracowników) mają funkcjonować jako "spółki kapitałowe użyteczności publicznej".
Strategia całej tej, rewolucyjnej reformy dotyczącej organizacji prawnej zakładów, a także terminy jej realizacji (koniec września: rząd przyjmuje projekty dwóch ustaw, które mają wejść w życie po 3 miesiącach, oczywiście po niezbędnej procedurze legislacyjnej; jeszcze w br. – pilotowa restrukturyzacja spzozów w woj. wielkopolskim i warmińsko-mazurskim; wreszcie – udzielenie pomocy publicznej skomercjalizowanym już zakładom opieki zdrowotnej przed 1 maja 2004 r., tj. naszym wejściem do UE) – wydają się absolutnie nierealne. Ale ideolodzy i politycy nie zawsze widzą rzeczywistość podobnie jak szaraczkowie, posługujący się zdrowym rozsądkiem, świadomi przy tym ograniczeń wynikających z oporu materii.
Oczywiste jest, że rząd musi niezwłocznie znaleźć sposób, by poprawić kondycję finansową samorządów terytorialnych, w tym – ich wiarygodność kredytową, bo bez tego pomoc z UE przejdzie nam koło nosa: nie będą one mieć koniecznych środków własnych, by móc wyciągnąć rękę po dostępne euro. Rząd nie ma też możliwości, by zrezygnować z części przychodów budżetowych na rzecz samorządów. Stąd zapewne zaskakujący, sierpniowy pomysł, żeby z jednostek samorządowych zdjąć ciężar odpowiedzialności za długi spzozów przez... przekształcenie zakładów w spółki użyteczności publicznej, będące odrębnymi osobami prawnymi (ze 100% udziałem dotychczasowego właściciela). Spółki te – na zasadzie sukcesji generalnej – staną się podmiotem wszelkich praw i obowiązków dotychczasowych spzozów – głosi oficjalny dokument MZ z 18 sierpnia br.
Proste? I genialne. Ta kuglarska sztuczka prawna zdejmie przecież z organów założycielskich ostateczną odpowiedzialność za realne 7,238 mld zł zadłużenia spzozów (na 30 czerwca br.), a przekaże ją – nowo utworzonym spółkom z o.o. i akcyjnym użyteczności publicznej.
Jaki efekt może osiągnąć rząd poprzez ten hokus pokus? Wyłącznie taki, jak prestidigitator wyciągający dzieciom zza uszu złote monety. Będziemy podziwiać kunszt magika i cieszyć się chwilową iluzją. Jednak żaden sztukmistrz nie jest w stanie wyczarowywać prawdziwych pieniędzy; gdyby było inaczej, stałby się najbogatszym człowiekiem świata i nie musiał uprawiać zawodu cyrkowca.
Jeśli nie zdołamy sięgnąć po pomoc z Unii (oby tylko nie zasiliła ona głównie kieszeni obecnych "baronów" i "arystokracji" niższego szczebla), będzie to nie tylko klęska rządu, ale i nas wszystkich. Bez napływu kapitału, bez nowych inwestycji nie da się ożywić gospodarki ani zmniejszyć bezrobocia.
Niestety, planowane obecnie przekształcenia nie rozwiążą żadnego problemu samej służby zdrowia. Bo rządowi wcale nie o to teraz chodzi. Na dziś cała oferta pomocy państwa dla naszego sektora to ewentualne umorzenie lub rozłożenie na raty części zobowiązań spzozów (tzn. podatków i wobec ZUS) powstałych przed 1 marca br. oraz gwarancje lub poręczenia odsetek od obligacji, wyemitowanych przez samorządy lub spzozy (z samorządowymi gwarancjami), których udzielałby Bank Gospodarstwa Krajowego (do kwoty 300 mln złotych).
Nie ma jeszcze szczegółów dotyczących tej przekształceniowej rewolucji, która miałaby czekać służbę zdrowia od 1 stycznia 2004 r. Nie wiadomo, czy i ile budżet państwa będzie w stanie wydać na tę restrukturyzację (a sama wycena majątku ruchomego i nieruchomego, który miałby zostać aportem wniesiony do spółek będzie sporo kosztować, nie obejdzie się też bez 3-miesięcznych odpraw dla części zatrudnionych itp.).
Przekształcenie spzozów w spółki z o.o. lub akcyjne, działające według kodeksu spółek handlowych, ale z zastrzeżeniem ich pewnych odrębności wynikających z funkcji użyteczności publicznej (bo będą one zaspokajać nieprzerwanie potrzeby zbiorowe w drodze świadczenia powszechnie dostępnych usług, jak np. działające już w sektorze energetycznym czy wodno-kanalizacyjnym) – teoretycznie ma szansę się udać, jeśli większość parlamentarna przeforsuje projekt rządowy, a prezydent planowane ustawy podpisze. Po co? Żeby samorządom nie groziła utrata płynności finansowej, bo priorytetem są unijne pieniądze.
Potem już tylko wszystkie dotychczasowe organy założycielskie zakładów będą musiały wykonać w noc sylwestrową huk roboty związanej z utworzeniem nowych podmiotów, a później – pełnić odpowiedzialnie funkcję walnego zgromadzenia wspólników.
Będzie nawet marchewka dla pracowników spzozów: prawo wyboru 2-3 członków rady nadzorczej spółki (przy 6-11-osobowym jej składzie). No i będzie kij w mrowisko, a może raczej bomba: nowe spółki przejmą wszystkie dotychczasowe zobowiązania spzozów, w tym wynikające ze stosunku pracy.
Tylko czy aby na pewno majątek takich nowych podmiotów gospodarczych w chwili ich rynkowego startu okaże się dostateczny, aby miały one szansę w ogóle zacząć działalność?