Powstanie Warszawskie w moim domu było zawsze boleśnie obecne: szramą na nodze ojca, jego co pewien czas obrzmiałymi, czerwonymi kolanami i nadgarstkami. Mama mówiła: – To pamiątka z Powstania. Na wakacje wyjeżdżaliśmy w lipcu, bo 1 sierpnia trzeba iść z lampkami na Powązki, w Aleję Białych Krzyży, po latach – do kwatery "Jelenia". Potem, we wrześniu, jeździmy na inne cmentarze: w Wierszach w Kampinosie oraz w Budach Zosinych. Na tym ostatnim palimy znicz na grobie 19-letniego Tadzia Szumskiego spod Szczecina, z którym mój 17-letni tata ruszył do Powstania. Tadzio poległ pod Jaktorowem (?), w byłym woj. skierniewickim, ma tam grób z tabliczką: jest nazwisko, pseudonim, stopień wojskowy, ale do dziś nie wiadomo, czy rzeczywiście wówczas zginął. Prof. Andrzej Murzynowski utrzymuje, że Tadzio – żywy – wyszedł z niemieckiego oblężenia, a tylko mój tata został tam ogłuszony i ranny. Kto jednak, po 60 latach, jest w stanie powiedzieć, gdzie naprawdę poległ Tadzio Szumski?
Z powodu Powstania Warszawskiego miałam dziadka Franciszka, nigdy go zresztą nie poznałam, bo zginął w kopalni, gdy mama była jeszcze dzieckiem. Był uczestnikiem trzech Powstań Śląskich. Kiedy po wojnie tatę zwolnili z aresztu za AK i zesłali karnie do pracy w Kopalni "Michał" w Siemianowicach Śląskich, poznał tam mamę. Potem miał nakaz pracy na Opolszczyźnie, gdzie pojechał z żoną. Ja urodziłam się już w Warszawie.
Gdy w niedzielę 13 grudnia 1981 r., kilkanaście godzin po zakończeniu obrad Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" w Stoczni Gdańskiej, udawałam się do siedziby mazowieckiej "S" na Mokotowskiej – tata złapał mnie za rękę i spytał surowo: – Co masz w torebce? – Nic – odpowiedziałam głupawo, bojąc się, że chce zatrzymać mnie w domu, bo przez te pierwsze kilkanaście godzin stanu wojennego rodzice – słuchając "Wolnej Europy" – myśleli już, że zostałam aresztowana na Wybrzeżu. – Wyjmij wszystkie notesy z adresami i telefonami przyjaciół, by kogoś nie narazić – rozkazał ojciec. Stary konspirator – pomyślałam z dumą i wdzięcznością.
Nic dziwnego, uczył się konspiracji u przedwojennego majora, który jesienią 1939 r. przygarnął bezdomnego półsierotę, bo dziadka Ignacego rozstrzelali hitlerowcy podczas Krwawej Niedzieli w Bydgoszczy, a babcię Teresę z czwórką dzieci wysiedlili z domu. Po kilku tygodniach tułaczki udało się jej znaleźć schronienie dla dzieci i siebie w Pyrach pod Warszawą.
Podczas tegorocznych, poruszających jak nigdy dotąd uroczystości 60. Rocznicy Powstania Warszawskiego, mój tata, miesiąc po zawale, po raz pierwszy nie wyszedł z domu. – Nie nadaje się – stwierdziła mama. Pod Muzeum Powstania Warszawskiego i na koncercie na Placu Powstańców była siostra z dziećmi. Na Powązkach – ja z córką.
W kwaterze "Jelenia" pan Józef odliczył z fasonem: – Obecnych – raz, dwa, trzy... sześciu! Dziadka mojej Ani nie policzył, choć podniosłam za niego rękę. Obiecał odwiedzić ojca za parę dni. A prof. Murzynowski powiedział smutno: – Z grupy kampinoskiej zostało nas tylko dwóch: "Wiarus" (mój tata) i ja.
Powtórzyłam "Chłopakom", jak kazał tata, że spotkamy się znów we wrześniu, na cmentarzach w Wierszach i Budach Zosinych. Wiem, że tak będzie, bo Powstańcy Warszawscy dotrzymują słowa i nie pękają z byle powodu.