W latach peerelowskich kartek i kolejek, czyli reglamentowanego powszechnie dostępu do artykułów codziennego użytku, najbardziej upokarzający wydawał mi się brak w sklepach niereglamentowanego papieru toaletowego. Pamiętam wściekłość i zawiść tych, którym kończyły się zapasy tego dobra, gdy ich sąsiedzi wracali do domów z łupem: bezwstydnie obwieszeni obwarzankami szarych rolek – artykułu wszak elementarnej, pierwszej potrzeby, przy tym intymnego, jednorazowego użytku. Bo od cukru można się było odzwyczaić, mięso jadać od święta, buty nosić po ojcu – ale czym zastąpić papier toaletowy? Ten brak brutalnie godził w godność człowieka.
Po 1989 roku nierozwiązywalny przez lata problem zniknął. Papieru mamy w bród, do wyboru, do koloru, w różnych cenach.
Ale jak nie mieliśmy za PRL-u, tak do dziś nie mamy możliwości godnego, nieupokarzającego zaspokojenia innej elementarnej, intymnej i za każdym razem – jednorazowej potrzeby: gwarancji uzyskania pomocy medycznej, gdy czujemy się naprawdę chorzy. Zmieniają się rządy, koncepcje organizacji i finansowania opieki zdrowotnej, dokonywane są reformy i kontrreformy systemu, a chorzy wciąż mają ten sam dylemat: jak uzyskać rzetelną poradę u dobrego specjalisty w ambulatorium lub szpitalu, nawet za skierowaniem od lekarza pierwszego kontaktu.
Nowa ustawa zdrowotna też nie rozwiązuje tego fundamentalnego problemu naszej opieki zdrowotnej: równego dla wszystkich dostępu do świadczeń, zwłaszcza tych z "górnej półki". Będzie zatem nadal jak z papierem toaletowym za PRL-u: szczęśliwcy, dzięki układom lub łapówkom, uzyskiwać będą wszystko, co najlepsze, w pożądanym czasie i miejscu, w kraju lub za granicą, a większość społeczeństwa – z rosnącą wściekłością i upokorzeniem myśleć będzie o wspólnym państwie, a tak naprawdę – o ludziach w służbie zdrowia, gdy nie będą w stanie zaspokoić swej elementarnej potrzeby: skutecznej pomocy w chorobie.
Jak bowiem jedna scentralizowana instytucja w państwie, nawet przy planowaniu świadczeń na wielu szczeblach i kontrolowana przez ministra zdrowia, ma zapewnić 38 milionom obywateli realny dostęp do dóbr tak intymnego, jednorazowego użytku, jakim jest każda porada specjalisty czy hospitalizacja? I to – za realnie mniejsze pieniądze niż dotąd?