Stało się. Do drzwi puka policja, ABW, CBA. Przeszukanie, zatrzymanie, przesłuchanie – możemy tylko przypuszczać, co jeszcze nas czeka. Dobrze z góry założyć, że najbliższą noc – i być może kilka, kilkanaście (oby nie więcej) następnych – spędzimy w areszcie. I to nawet wtedy, gdy jesteśmy głęboko przekonani o swojej niewinności. Świadomość, że możemy zostać aresztowani, pozwala na przygotowanie się do zupełnie nowej sytuacji: niemal niczego nam nie wolno, nie decydujemy sami o sobie. Jak wytrzymać w areszcie, co wolno, czego nie wolno? Odpowiedzi mjr Luizy Sałapy, rzecznika Służby Więziennej, skonfrontowaliśmy z relacjami osób, które trafiły do aresztu w związku z prowadzonymi postępowaniami "antykorupcyjnymi".
Co zabrać?
Można mówić o szczęściu w nieszczęściu, jeśli funkcjonariusze przychodzą po nas do domu. Możemy zabrać ze sobą niezbędne rzeczy osobiste: nie tylko pastę i szczoteczkę do zębów, ale mydło, szampon, inne artykuły higieniczne, kilka zmian bielizny, skarpety, dresy.
Gdy zatrzymanie następuje "na mieście" (najczęściej w miejscu pracy), sytuacja jest bardziej skomplikowana. Funkcjonariusze na pewno nie zgodzą się "podrzucić" nas do domu, żebyśmy się odpowiednio spakowali. Ale warto poprosić o rzeczy osobiste – zdarzają się przypadki, że pozwalają komuś z bliskich taką paczkę podać, np. przed bramą prokuratury, w której będziemy przesłuchiwani. Jest to jednak wyłącznie dobra wola konkretnych ludzi, na którą nie zawsze można liczyć. Równie dobrze może się okazać, że na przesłuchanie, a potem do aresztu trafimy z pustymi rękoma, a na pierwszą paczkę z domu będziemy mogli liczyć za trzy, a nawet cztery tygodnie.
W areszcie musimy dostać nie tylko koc i poduszkę, ale też środki czystości i podstawowe artykuły higieniczne. Będą one jednak kiepskiej jakości. – Śmierdzące mydło, podła pasta do zębów – wylicza jeden z aresztowanych, którego policja "zgarnęła" z miejsca pracy i przez dwa tygodnie nie miał niczego własnego. Nie mógł nawet skorzystać z "wypiski", bo – jak większość "zwykłych ludzi" – w portfelu miał tylko karty kredytowe, a nie plik banknotów.
Bardzo ważne! Gdy policja zatrzymuje nas w domu, zabierzmy – oprócz rzeczy osobistych i higienicznych – pieniądze. Jeśli zatrzymują nas w miejscu pracy, pożyczmy gotówkę od kolegów. Pieniądze zostaną nam zabrane do depozytu, ale przynajmniej z części będziemy mogli skorzystać i kupować artykuły higieniczne i żywność w kantynie. To właśnie jest "wypiska", do której mamy prawo już w pierwszych trzech dniach pobytu w areszcie. Oczywiście – pod warunkiem, że dysponujemy pieniędzmi. Dlatego bardzo ważne jest, by rodzina, gdy tylko się dowie, w jakim areszcie zostaliśmy osadzeni – przesłała pieniądze na konto aresztu (numery kont są w Internecie), koniecznie z dokładną informacją, dla kogo są one przeznaczone.
Paczka z domu
Aresztowany ma prawo otrzymywać paczki od rodziny – zarówno odzieżowo-higieniczne, jak i żywnościowe. Ale to nie znaczy, że można mu wysyłać wszystko, co według bliskich może się przydać w celi.
W przypadku paczki higieniczno-odzieżowej rodzina musi poczekać, aż aresztowany przyśle "talon", czyli spis rzeczy sporządzony przez wychowawcę, uwzględniający potrzeby aresztowanego. W paczce mogą się znaleźć wyłącznie rzeczy wyszczególnione w tym spisie. Paczkę można doręczyć do aresztu osobiście, przekazać ją za pośrednictwem sądu lub prokuratury albo tylko wysłać pocztą czy kurierem.
Paczkę żywnościową (maksymalnie pięciokilogramową) aresztowany może otrzymać raz na kwartał. Warto zapoznać się dokładnie z regulaminem konkretnego aresztu, bo nie ma ogólnych reguł, co może ona zawierać. Na pewno wykluczone są wszelkie puszki i konserwy, wędlina – najlepiej plasterkowana, ewentualnie suszona, herbata ekspresowa (liściasta na pewno zostanie przesypana). W niektórych aresztach kontrolowane paczki z kawą są "prute", w innych – badane tylko wykrywaczem do metalu. Z pieczywa najlepsze są sucharki; bochenek chleba jest "podejrzany", bo można w nim ukryć list albo nawet jakieś zakazane narzędzie. A również zawartość tej paczki będzie starannie skontrolowana przez funkcjonariuszy.
Uwaga! Jeśli w paczce higieniczno-odzieżowej albo żywnościowej znajdą się rzeczy zakazane – w 90 przypadkach na 100 skończy się to jej odesłaniem do adresata. Nie warto więc ryzykować przemycania dodatkowych produktów na własną rękę, licząc, że trafi się na wyjątkowo życzliwego czy nieuważnego strażnika.
Jeśli cierpimy na jakąś przewlekłą chorobę i systematycznie przyjmujemy leki, musimy o tym powiadomić funkcjonariuszy w momencie zatrzymania. Wtedy przed decyzją o aresztowaniu zbada nas lekarz więzienny. Jeśli zatrzymanie następuje w domu albo leki mamy przy sobie – mamy prawo je zabrać ze sobą. Oczywiście, trafią do depozytu, ale – po konsultacji z lekarzem więziennym – będziemy je systematycznie otrzymywać.
Jeśli do aresztu trafimy bez leków, zaordynuje je lekarz więzienny. Nie liczmy jednak, że jeśli przyjmujemy drogie, nowoczesne leki na nadciśnienie, w areszcie dostaniemy takie same. Trzeba się będzie zadowolić tańszymi odpowiednikami. Ale mamy prawo domagać się zgody lekarza więziennego na przesłanie "naszych" leków w paczce.
Co jeszcze można dostarczyć aresztowanemu? Na pewno – radio. Tymczasowo aresztowany może mieć też telewizor, ale w celi może być tylko jeden. Można też dostarczyć czajnik bezprzewodowy. Absolutnie wykluczone są natomiast laptopy i wszelkiego typu sprzęt odtwarzająco-nagrywający.
Widzenia i kontakt z bliskimi
Tymczasowo aresztowany ma mniej praw niż skazany prawomocnym wyrokiem. Najdotkliwiej odczuwa to właśnie przez drastyczne ograniczenie (czasami nawet całkowite) kontaktów z najbliższymi. Więzień ma prawo do regularnych widzeń (chyba, że je straci za karę), może też telefonować z aparatu więziennego. Aresztowany – nie. I nie ma tu znaczenia, do którego aresztu trafimy, gdyż kwestię widzeń i kontaktów między aresztowanymi a "resztą świata" regulują przepisy Kodeksu karnego wykonawczego.
Przez cały czas trwania aresztu pozostajemy do dyspozycji prokuratury (jeśli trwa postępowanie przygotowawcze i akt oskarżenia nie trafił do sądu) bądź sądu. I to właśnie prokurator (lub sąd) wydają zgody na widzenie, przez te instytucje przechodzi też korespondencja.
Na widzenie ma szansę tylko najbliższa rodzina, zgoda jest zawsze jednorazowa – za każdym razem osobiście trzeba się zgłaszać do "organu" z pisemnym wnioskiem o pozwolenie na widzenie.
W skrajnych przypadkach, gdy aresztowany pozostaje do dyspozycji kilku organów (bo np. występuje jako podejrzany w kilku śledztwach, prowadzonych przez różne prokuratury), trzeba uzyskać zgodę na widzenie od wszystkich!
Prokuratura najczęściej zgadza się na widzenie "przez szybę", tj. bez możliwości osobistego kontaktu. I - oczywiście – w obecności strażnika. Teoretycznie istnieje możliwość uzyskania zgody na widzenie bezpośrednie, przy stole, ale taka zgoda jest wydawana sporadycznie.
Przez prokuraturę lub sąd przechodzi też cała korespondencja do aresztowanego. Dlatego czasami list od rodziny "idzie" bardzo długo. Na jednym z forów internetowych, poświęconych poradom prawnym, żona aresztowanego skarży się, że prokuratura cztery tygodnie sprawdzała list, do którego był dołączony rysunek kilkuletniego dziecka.
Mjr Luiza Sałapa przyznaje, że "zwykły człowiek", który wcześniej nie miał kontaktów z wymiarem sprawiedliwości, w areszcie przeżywa straszliwą traumę, a wszystko, co go spotyka, traktuje jak wymierzone w niego szykany i upokorzenia, mające go doprowadzić do jak najszybszego złamania, czyli przyznania się do winy i współpracy z prokuratorem. I - ma rację! Właśnie temu podporządkowane są bowiem reguły instytucji aresztu. Temu też służy "areszt wydobywczy", kiedy prokuratura składa kolejne wnioski o przedłużenie aresztu tymczasowego w nadziei złamania podejrzanego i zmuszenia go do współpracy. Przykładem takich aresztowanych jest lobbysta Marek Dochnal, który zakłada stowarzyszenie ofiar "aresztu wydobywczego". Warto pamiętać, że instytucje europejskie – w tym Trybunał Praw Człowieka – wielokrotnie zwracały uwagę, że Polska nadużywa instytucji aresztu, czyli środka zapobiegawczego, który powinien być wykorzystywany w ostateczności. Bezpodstawne aresztowanie albo przedłużanie czasu aresztu może być podstawą do skarżenia Polski o odszkodowanie.
W areszcie trzeba nieustannie przypominać sobie podstawową radę adwokatów:
- Nie wolno się do niczego przyznawać. Nawet, jeśli za wszelką cenę chcemy go jak najszybciej opuścić. Nie powinniśmy w ogóle rozmawiać z prokuratorem – bez uprzednich konsultacji ze swoim obrońcą.
Zobacz też: Niezbędnik medyka (cz. I)
Uwaga Nasi Czytelnicy!
16 lipca 2008 r. "Gazeta Wyborcza" zamieściła na swoich łamach tekst nawiązujący do artykułu, jaki ukazał się 30 czerwca 2008 r. w "Służbie Zdrowia" pt. "Niezbędnik medyka" (cz. I). W związku z tym bardzo prosimy, aby zechcieli Państwo wyrobić sobie własną opinię na temat tekstu oryginalnego na jego podstawie, a nie sensacyjnych komentarzy czy wybiórczo omówionych zdań. Redakcja "SZ" nigdy nie pochwalała i nie będzie pochwalała uczynków, które zasługują na naganę. "Służba Zdrowia" towarzyszy swoim czytelnikom, środowisku medycznemu, na co dzień, także w trudnych momentach: gdy walczy ono o pieniądze na leczenie chorych, jest krzywdzone kreowanym przez media wizerunkiem łapowników czy pijaków, gdy musi się bronić przed głupimi reformami. Prawo do wolności uważamy za równe prawu do życia i zdrowia. Obserwujemy, że w naszym kraju w stosunku do przedstawicieli środowisk medycznych dochodzi do nadużywania środka zapobiegawczego, jakim jest areszt, przy czym świadomość prawna wśród medyków jest dalece niewystarczająca. Nasz "Niezbędnik medyka" – w sytuacji, gdy uprawiają Państwo zawód tak wielkiego ryzyka znalezienia się w konflikcie z prawem , najczęściej, jak uczy doświadczenie, bez Państwa winy – miał na celu wyposażyć naszych czytelników w podstawową, obywatelską wiedzę o prawach, jakie przysługują osobom zatrzymanym. Każdy człowiek ma prawo do obrony, ale musi je znać i umieć stosować. Tym bardziej że dobrem chronionym przez lekarza i innych fachowych pracowników medycznych jest między innymi tajemnica zawodowa i ochrona danych pacjentów.
red. nacz. Aleksandra Gielewska