Szepczą ludzie to i owo. Od tych szeptów głowa pęka. Bo przecież to chyba niemożliwe.
Szepczą, że podobno stawka za renegocjowanie kontraktu to co najmniej 5 proc. wartości renegocjacji. Niektórzy szepczą, że nawet sami dawali. Szepczą, bo jeśli powiedzą głośno, to stracą kontrakt i jeszcze będą za to odpowiadać.
Niektórzy mówią, że takich kandydatów do renegocjacji to się nawet specjalnie hoduje. Rokrocznie wykonują więcej świadczeń aniżeli wielkość otrzymanego kontraktu, mimo że dość łatwo można oszacować ich przewidywane wykonanie w następnym roku. No ale przecież jeśli szpital lub przychodnia dostałyby kontrakt taki jak przewidywane wykonanie, to w następnym roku już nie zwróciłyby się o renegocjację i już nie byłoby powodu do pięciu procent.
Szepczą też, że to wcale nieprawda, że szpital publiczny się nie odwdzięcza. A przecież tam renegocjacje to grube miliony. Szpital publiczny dla swego funkcjonowania potrzebuje kupować towary i usługi. Jedną z takich usług jest obsługa prawna. Zamówi sobie taki szpital obsługę prawną weźmy na to za 30 tys. złotych miesięcznie. A że wybrał wskazaną kancelarię prawną? No przecież jakąś kancelarię musiał wybrać. Pracownicy Funduszu mają swoje rodziny. Niektórzy szepczą, że członkowie tych licznych rodzin pracują w różnych szpitalach i przychodniach. No przecież muszą gdzieś pracować i o co chodzi szepczącym?
Kiedyś szeptano, że jeden z dyrektorów oddziału Funduszu pozatrudniał podobno u siebie rodziny oficerów ABW, WSI, prokuratury i innych takich. To ruszyć było jeszcze trudniej. Ze wszystkich stron obstawa. Taki sprytny. Uczcie się, młodzi.
Ktoś tam znów szepcze, że jeden z mających wpływy profesorów, który kocha niskie zarobki w sferze publicznej, całe swoje siły koncentruje na walce z innym profesorem, który postanowił zarobić uczciwie trochę więcej i założył prywatny szpital. Ten, co ma wpływy, tak swoimi wpływami wpływa na wymagania Funduszu, że w końcu zajedzie na śmierć prywatną inicjatywę swojego niesubordynowanego kolegi. Po prostu kolega splajtuje, bo nie udźwignie niezbędnej skali inwestowania, potrzebnej, aby utrzymać funduszowy kontrakt. A że przy okazji niszczy się tę specjalizację w skali kraju? A cóż go to obchodzi? Ważne, że zaszkodzi koledze.
Szepczą, że aby pomóc jakiemuś świadczeniodawcy kochanemu przez pracownika Funduszu, to trzeba tak go zdezorientować co do wymogów Funduszu, żeby w końcu złożył błędną ofertę. Podobno wykończono już tą metodą kilku świadczeniodawców i konkurs wygrał ten, który był poinstruowany właściwie.
Zresztą świadczeniodawcy nie pozostają w tyle. Sam widziałem donos jednego z takich na innych swoich konkurentów, że niby nie spełniają wymogów i że podle kłamią w swoich ofertach. Dzięki temu ci, na których doniósł, zostali z konkursu wyeliminowani, a on zgarnął całą pulę. Gdy już ją zgarnął, to pozostali wynajęli detektywa i wykryli, że ten, co donosił, też nie spełnia wymogów i to w jeszcze większym zakresie. W rezultacie Fundusz rozwiązał i z nim umowę. Nie ma to jak braterstwo broni.
Niektórzy szepczą, że Fundusz u niektórych swoich ulubionych świadczeniodawców kontraktuje świadczenia, których wcale ukochany świadczeniodawca nie zamierza wykonywać. Po co? Przecież to kopalnia pieniędzy na renegocjacje z przesunięciami.
Takie to różne niestworzone historie snują się po naszym państwie prawa. Głowa pęka. Dobrze, że to tylko plotki, bo inaczej trzeba byłoby ten Fundusz rozwiązać.
Andrzej Sośnierz – lekarz i polityk, poseł na Sejm V i VI kadencji. Były poseł i prezes NFZ.