Frustracja przedstawicieli wszystkich zawodów medycznych zdaje się sięgać zenitu. Po ośmiu latach prowadzenia przez Platformę Obywatelską polityki zaniechań oczekiwano od nowej władzy odwagi politycznej i konkretnych działań. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że polska służba zdrowia wymaga pilnych i dogłębnych, ale też przemyślanych zmian. I to w każdym segmencie: w finansowaniu, w POZ, specjalistyce, lecznictwie szpitalnym, polityce lekowej, profilaktyce, rehabilitacji. I wreszcie w polityce kadrowej: w kształceniu przed- i podyplomowym. Wydawało się, że doświadczonemu lekarzowi i ekspertowi, jakim niewątpliwie jest Konstanty Radziwiłł, przedłożenie propozycji zmian w ochronie zdrowia nie może zabrać więcej niż 6 miesięcy. Nie dość, że zajęło to więcej czasu, to jeszcze otrzymaliśmy zaledwie ogólniki, które równie dobrze mogliśmy usłyszeć w listopadzie 2015 roku. Niektóre zaprezentowane przez ministra kierunki zmian, jak zwiększenie nakładów finansowych na służbę zdrowia, wzmocnienie POZ, powołanie Urzędu Zdrowia Publicznego są obiecujące. Jednak inne niepokoją, a nawet – w mojej ocenie – są niebezpieczne i nie służą pacjentom. Do tych należy choćby zapowiedź łożenia publicznych pieniędzy tylko na publiczne podmioty, co wyruguje z rynku placówki prywatne. Stanowczo uważam, że chorego nie obchodzi, czy leczony jest w publicznej czy prywatnej placówce. Ważne jest dla niego natomiast, by był leczony najlepiej jak można i traktowany z godnością i szacunkiem. A tu rola prywatnych podmiotów jest nie do przecenienia. Wprowadziły one do polskiej służby zdrowia zupełnie nową jakość. Stało się tak między innymi w podstawowej opiece zdrowotnej, w szpitalach i ratownictwie medycznym. Wszędzie tam, gdzie monopol państwa został przełamany. Boję się monopolu, bowiem on zawsze jest ambasadorem bylejakości.