SZ nr 93–100/2017
z 14 grudnia 2017 r.
Król jest nagi
Oliwia Tarasewicz-Gryt
Kancelaria premiera zapewnia Polaków, że są zgranym, biało-czerwonym teamem. Protestujący rezydenci raczej nie czują, że grają z rządem do jednej bramki. Za nami pierwsza część sporu, czas na drugą.
Jako podsumowanie dwóch lat rządów obecnej władzy, kancelaria premiera wyemitowała spot. Zrealizowano go w konwencji piłkarskiego meczu a główną bohaterką jest trener Beata Szydło, która zapewnia Polaków, że mijają dobre dwa lata dobrej zmiany i na półmetku rząd prowadzi. W futbolu jest zazwyczaj tak, że grają dwie drużyny i jeśli jedna prowadzi, to druga przegrywa. Kto przegrywa z rządem w sporze o nakłady na ochronę zdrowia? Pod tym względem w polityce jest inaczej niż na boisku, bo wygrana nie zależy od faktów i liczby goli, a od perspektywy i odpowiedniej narracji.
W tym meczu wygranymi lub przegranymi są kibice, czyli całe społeczeństwo, zwane przez jednych pacjentem, przez drugich elektoratem. Są oni jednocześnie arbitrami, udzielającymi swojego poparcia. Obie drużyny chcą mieć arbitra po swojej stronie. Medycy po to, by wspólnie wywierać presję na rząd, politycy po to, by nie stracić głosów w kolejnych wyborach. Przedstawiciele ochrony zdrowia przekonują więc, że w obecnej sytuacji najbardziej poszkodowany jest pacjent i stawiają warunek:
6,8 proc. PKB na ochronę zdrowia w 2021 roku. Rząd z kolei udowadnia, że robi wszystko, co może, by poprawić los pacjenta, ale wymagania medyków są nierealne: „Nie obiecam czegoś, czego polski budżet nie będzie w stanie udźwignąć” – odpowiada minister Radziwiłł i oferuje 6 proc. PKB za siedem lat.
Czyja wygrana, czyja przegrana?Pierwsza połowa konfliktu za nami. Głodówka się skończyła. Co zrobi rząd z kolejnym fantem, czyli protestem #StawiamyNaJakość, wiedząc, że wygrana medyków może się okazać jego przegraną? Zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia wymaga podjęcia trudnych decyzji, np. cięć i oszczędności, które trudno uzasadnić populistycznymi sloganami, by przedstawić je w korzystnej dla rządu interpretacji.
Wybory za dwa lata, rząd więc do wygranej medyków stara się nie dopuścić. Przekonuje, że konflikt się już szczęśliwie zakończył, postulaty są zrealizowane i pieniędzy na ochronę zdrowia będzie więcej (podaje kwoty w miliardach, by przekonać Kowalskiego, jak bardzo politycy się postarali). Rezydenci także dostaną podwyżki, więc w zasadzie wszyscy powinni być zadowoleni.
Zdaniem środowisk medycznych postulaty nie zostały zrealizowane, a przegrali i medycy, i pacjenci. Chcą udowodnić rządowi, a przede wszystkim opinii publicznej, że system jest niewydolny i do końca listopada wypowiadają klauzulę opt-out. To ryzykowne posunięcie, bo, w przeciwieństwie do głodówki, uderza w pacjentów i kiedy już Kowalski wstanie od telewizora, z którego dowiedział się, że nastąpiła dobra zmiana i uda się do przychodni lub trafi do szpitala, może doświadczyć na własnej skórze, że dobrze wcale nie jest. Nie będzie wtedy winił systemu, tylko konkretnych medyków, których spotka na korytarzu.
Przygotowania do kolejnej odsłony konfliktu to więcej niż tylko zbieranie sił, to także szukanie dobrej argumentacji i przewidywanie ruchów drugiej strony.
O tym, że król jest nagi opinia publiczna ma się przekonać na przełomie roku.
Tymczasem w szatni rządu……oficjalnie problemu nie ma. Media donoszą o tym, że resort zbiera dane na temat skali protestu, ministerstwo informuje, że nie interesują go nazwiska, a wypowiadanie klauzuli opt-out to jednostkowe przypadki, nieistotne w skali kraju. Takie postawienie sprawy ma znaczenie dla skali protestu, ponieważ może zniechęcić potencjalnych buntowników, szczególnie w mniejszych ośrodkach, jeśli nie będą czuli, że akcja ma charakter masowy.
Media, głównie branżowe, piszą też o ruchach rządu, który bada możliwość przyjmowania pracowników z zagranicy. Rząd wyjaśnia, że to rutynowe i dawno zaplanowane zadania.
Tworzenie gruntu pod korzystną dla siebie interpretację dokonuje się przy udziale propagandy sukcesu. Po październikowych protestach rząd odtrąbił zwycięstwo: udało się zreformować szpitale i POZ a nade wszystko – spełnić „odwieczne marzenie Polaków” i zwiększyć nakłady na ochronę zdrowia. Jak twierdzi ministerstwo, bez żadnych dodatkowych obciążeń obywateli w ciągu najbliższych 10 lat przybędzie ponad 500 miliardów złotych i chwali się: „Łącznie zwiększyliśmy wydatki na ochronę zdrowia o 3 272 000 000 zł”. Dla statystycznego Kowalskiego kwota jest na tyle niewyobrażalna, że wystarczy, by uwierzyć w spektakularny sukces. Liczby wydają się bardzo konkretnymi, twardymi faktami, ale jednak ich interpretacja wymaga wiedzy i kompetencji. Kiedy przyjrzymy się tej kwocie nieco wnikliwiej, okaże się, że obietnice rządu nie są wcale tak atrakcyjne, a sukces znowu zależy od interpretacji. Medycy uważają, że w 2018 pieniędzy na ochronę zdrowia będzie wręcz mniej niż obecnie.
Inne działania prewencyjne to ataki na protestujących i próby ich zdyskredytowania. Minister z jednej strony przyznaje, że przepracowany lekarz nie powinien pracować ponad siły, z drugiej strony jednak pojawiają się hasła takie jak „porzucanie pacjenta” oraz tak mocne określenia, jak „skandal” i „hańba”.
Jako próbę zyskania przychylności opinii publicznej można też zinterpretować wypowiedź ministra, w której zapewnia, iż jest przekonany, że znaczna część lekarzy, zwłaszcza młodych, „pracowała, pracuje i będzie pracować więcej, niż minima narzucane nam przez różnego rodzaju przepisy (…) I nie mam żadnej wątpliwości, że na tym właśnie m.in. polega wykonywanie zawodu lekarza”. Minister dzieli tym samym lekarzy na tych, którzy prawidłowo wykonują swój zawód, pracując znacznie więcej niż pozwala Kodeks Pracy i tych, którzy wykonują zawód lekarza inaczej – w domyśle nieprawidłowo. To kolejna próba wykorzystania retoryki pazernego młodego adepta sztuki medycznej.
Rezydenci po pierwszej połowieSukcesem rezydentów w pierwszej części sporu było zainicjowanie rozmowy i wynegocjowanie niewielkiej podwyżki. Działali strategicznie. W 8 miastach głodowało 200 rezydentów, zatem skala nie była duża, jednak przez kilka tygodni zajmowało to uwagę opinii publicznej. Mimo obaw, rotacyjna głodówka okazała się skuteczna z dwóch powodów. Po pierwsze protest nie był skierowany przeciwko pacjentom. Młodzi lekarze są mniej radykalni niż ich koledzy z POZ. Protesty z 2012 czy 2015 roku budziły duży sprzeciw społeczeństwa, zaś rezydentom udało się zyskać poparcie pacjentów. Drugi powód to długi czas trwania głodówki. Nawet jeśli początkowo zabrakło zrozumienia dla postulatów, z biegiem czasu w mediach pojawiły się bardziej złożone informacje. To dało możliwość lepszego wyjaśnienia i wielokrotnego powtórzenia postulatów.
Rezydenci wykazali się komunikacyjnym profesjonalizmem. Zadbali o krótkie i konkretne sformułowanie postulatów. Zarówno na banerach podczas manifestacji, jak i w logo profili na Facebooku i Twitterze pojawiło się postulowane 6,8%. Powtarzane przez miesiąc miało szansę zaistnieć. Dużą rolę odegrały media społecznościowe. Młodzi lekarze mają świadomość mechanizmów, które nimi rządzą i umieją je wykorzystać. Nie zaniedbali też tradycyjnych media relations – czyli konferencji prasowych i wypowiedzi w prasie, radiu i telewizji. Nie obawiają się też publicznych wystąpień i w większości przypadków doskonale sobie radzą przed kamerami.
W drugiej odsłonie konfliktu ważne jest utrzymanie tego poziomu profesjonalizmu. Zainteresowanie mediów przekłada się na poparcie społeczeństwa, więc trzeba uważać, by nie padły niepotrzebne słowa, które mogłyby pogrążyć protestujących. Jeśli w mediach wybrzmią zdania typu „pacjenci będą mieli problem”, trudno będzie przedstawić protest w dobrym świetle.
Po nagonce na rezydentów w TVP w pierwszej odsłonie konfliktu, listopadowe doniesienia o proteście były wyważone i bardzo rzetelne. TVP nie podjęła tematu po ogłoszeniu sukcesu MZ.
Dla gazet i portali najważniejszy jest ich odbiorca i konsekwencje, jakie mają dla niego opisywane fakty, dlatego czytamy w dolnośląskiej Gazecie Wyborczej:
„Do końca listopada rezydenci będą masowo wypowiadać tzw. klauzulę opt-out, która umożliwia pracę powyżej 48 godzin w tygodniu. To oznacza, że od stycznia wrocławskie szpitale będą miały problem z obsadzeniem dyżurów, a pacjenci dłużej poczekają na wizytę”. Dziennikarze przedstawiają problem rzeczowo, cytując rezydentów i wyjaśniając, dlaczego zdecydowali się na taką formę protestu. Po stronie lekarzy stoi także lubiący sensację „Fakt”:
„To nie koniec protestu lekarzy. Wręcz przeciwnie – wygląda na to, że będzie coraz gorzej. Pacjenci mogą to odczuć już na początku roku, gdy kolejki do lekarzy wydłużą się jeszcze bardziej. (…) Czy politycy w końcu dostrzegą zagrożenie?”. Poparcie mediów, w tym lokalnych jest bardzo istotne, ponieważ to one „sprzedają temat” i jego interpretację.
Medycy mają wsparcie i doping Zdecydowanie łatwiej realizować zamierzenia, kiedy ma się poparcie kluczowych środowisk. W przypadku medyków są to przede wszystkim pacjenci (opinia publiczna), środowiska medyczne i media. Znaczenie mogliby mieć też politycy opozycji, ale protest nie powinien mieć charakteru politycznego. Zbyt duże tu ryzyko rozmycia przekazu, a polityka bez wątpienia może zaszkodzić protestującym, dostarczając rządowi argumentów przeciwko medykom.
Już samo zainteresowanie mediów i powtarzanie przez nie korzystnej dla interesu protestujących narracji jest bardzo istotne, najważniejsze jest jednak dokładne wyjaśnianie, na czym polega sama akcja. Intencja środowisk medycznych jest czytelna tylko dla osób, które orientują się w niedoskonałościach systemu, statystyczny Kowalski jednak nie rozumie, na czym polega klauzula opt-out. Potwierdzają to komentarze pod artykułami – wielu sądzi, iż lekarz w trakcie specjalizacji wypowie etat w szpitalu, by więcej zarobić w prywatnej placówce. Polacy, mimo wysiłków protestujących, wciąż nie orientują się też, kim jest rezydent (zadbała o to m.in. telewizja publiczna), nadal też wierzą, że lekarz składa przysięgę Hipokratesa, choć raczej nie znają jej treści.
Oprócz regularnych kontaktów z mediami i powtarzania prostych przekazów ważne jest poparcie środowiska. Protest ma skłonić opinię publiczną do refleksji, że winien jest system, a nie lekarz. Jest także okazją do oczyszczenia lekarzy z zarzutu pazerności, ponieważ mniej pracy oznacza niższe wynagrodzenia. Taką interpretację pomaga podtrzymać przekazana PAP deklaracja OZZL o wsparciu finansowym protestujących rezydentów. To nie jest jedyne wsparcie branżowych organizacji. Zarówno NRL, jak i izby lekarskie głośno wyrażają poparcie, informując o realnych krokach, ułatwiających lekarzom przystąpienie do protestu. Wypowiedź prezesa NRL: „Rezydenci zawstydzają nas, lekarzy, że przez 30 lat nie potrafiliśmy doprowadzić do radykalnych zmian w służbie zdrowia” świadczy nie tylko o poparciu i zrozumieniu, ale też o tym, że starsi lekarze mają nadzieję na zmiany. Po tym, jak w „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł o straszeniu rezydentów, prezes Hamankiewicz zadeklarował wsparcie dla młodych lekarzy szantażowanych przez szefów w poszczególnych placówkach. To również może mieć korzystny wpływ na skalę protestu.
Kto zadba lepiej o kibiców?Wsparcie pacjentów i nielubianej przez rząd „ulicy” podkreśla wspólnotę interesów lekarzy i opinii publicznej. Utrudnia też rządowi zbagatelizowanie problemu. W pierwszej fazie pacjenci wspierali protest osobiście, odwiedzając głodujących w szpitalach młodych ludzi. We Wrocławiu w jednym dniu zebrano 3500 podpisów pod obywatelskim projektem ustawy.
Ministerstwo dostrzegło organizacje pacjenckie, które są tutaj kluczową grupą, bo mają narzędzia i kompetencje, pozwalające im głośno mówić o interesach reprezentowanych przez siebie grup. Włączono je więc w dialog społeczny i prace nad projektem systemu stawiającego pacjenta w centrum. Organizacje odebrały to jako okazję do integracji, poczuły się ważne i wysłuchane. To punkt dla ministerstwa.
Rezydenci z kolei zadziałali z opóźnieniem, zaniedbując z początku relacje z organizacjami pacjenckimi. Wprawdzie około 40 z nich wsparło ostatecznie protest rezydentów, to dostrzegły wspólny interes dopiero po trzech tygodniach protestu, przyznając potem: „Jest nam przykro, że na te same postulaty zwrócił uwagę decydentów dopiero protest i determinacja młodych lekarzy. Zależy nam na porozumieniu w sprawie dalszych losów ochrony zdrowia, na rozpoczęciu merytorycznego dialogu między protestującymi środowiskami a resortami zdrowia i finansów”. Punkt dla rezydentów.
Nie futbol a szachyCzy pacjenci nadal będą popierać protest lekarzy? Pozytywne nastawienie mediów stwarza szansę na dalsze wyjaśnienia sytuacji, nawet jeśli preferowana przez elektorat PiS TVP znajdzie sposób na skompromitowanie medyków. Przygotowanie polega głównie na przedstawieniu stosownej interpretacji i zdobyciu poparcia społecznego, zanim dojdzie do otwartego konfliktu. Z komunikacyjnego punktu widzenia ta gra przypomina bardziej partię szachów niż futbol i wygra ten, kto potrafi przewidzieć więcej ruchów naprzód i się na nie przygotować.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?