Najkuteczniejsza wydaje się gra zespołowa. Stąd w szpitalach i przychodniach związki zawodowe są w cenie. Najłatwiej mają lekarze, pielęgniarki i ratownicy medyczni, bo ich organizacje są liczne, silne i scentralizowane. Najgorzej mają kucharze, bo są niemedyczni i osamotnieni. A wraz z nimi sekretarki, księgowe, pracownicy fizyczni itd. Gdzieś pośrodku plasują się pozostali: diagności laboratoryjni, fizjoterapeuci, psychologowie, technicy elektrokardiografii, radioterapii, analitycy medyczni i dietetycy itd. Tym ze środka i tym z końca z pomocą, w ich pracowniczych potrzebach, przychodzi ogólnopolski sojusz pod nazwą Porozumienie Zawodów Medycznych. PZM jednak klasycznym związkiem zawodowym nie jest i to rodzi fundamentalne problemy – także z relacjonowaniem ich protestów. Przykład z ostatnich tygodni. Pod koniec czerwca Porozumienie zorganizowało ogólnopolski protest – tzw. czarny piątek, a Tomasz Dybek w imieniu PZM oskarżył ministra zdrowia, że od stycznia nie chce się z nimi spotkać. No i fakt – Łukasz Szumowski z PZM spotkał się ostatnio 25 stycznia. Ale Ministerstwo Zdrowia odpiera sprytnie zarzuty Tomasza Dybka, twierdząc, że pan doktor Tomasz Dybek „regularnie uczestniczy w posiedzeniach ciał dialogu trójstronnego, w tym w posiedzeniach z udziałem pana ministra”. „No bo bywa – dodają na Miodowej – delegowany przez OPZZ. A tak naprawdę to przede wszystkim Tomasz Dybek jest przewodniczącym Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pracowników Fizjoterapii. I weź tu się, człowieku, w tym wszystkim połap.
Sytuację jeszcze bardziej komplikuje fakt, że do PZM teoretycznie należą wiodące związki zawodowe lekarzy (OZZL), pielęgniarek i położnych (OZZPiP) oraz ratowników medycznych (KZZPRM). Gdyby te centrale zaangażowały się na serio w czarnopiątkowy protest, to korytarze w szpitalach byłyby czarne jak święta ziemia. Ale nie były. Protest więc skupił przede wszystkim tych, co to właśnie do wielkich, silnych i scentralizowanych związków nie należą. Taktyka została przyjęta dobra: Porozumienie wezwało, aby protestujący przysyłali mailowo grupowe zdjęcia pracowników ubranych w czarne koszule. W ten sposób będzie można się policzyć, przed – jak zapowiadają organizatorzy – większym jesiennym protestem. Dobrze też, od strony piarowskiej, zostały dobrane hasła: choć wszyscy walczą o podwyżki, to na pierwszym miejscu wymieniane było dobro pacjenta. „Przede wszystkim walczymy o pacjenta: ma być traktowany podmiotowo, a nie przedmiotowo”. No jasne. Bo jak się nam polepszy, to i pacjentowi będzie lepiej. Albo jeszcze inaczej: niech się i nam, i pacjentom polepszy jednocześnie dzięki podniesieniu nakładów na ochronę zdrowia do 6,8% PKB. W samo południe przed szpital na Przybyszewskiego w Poznaniu wyszła spora grupa protestujących. W płomiennych przemówieniach była mowa o pacjentach i o tym, że stoją tu solidarnie pracownicy medyczni i niemedyczni, bo w jedności siła. Na czarnych koszulkach biały napis: „Czujemy się oszukani”. Po meetingu, reporterka dopytuje jednego z pracowników, jak się potem okazało, pana Wojtka, kucharza: „Wy i pacjenci czujecie się oszukani?”. A pan Wojtek na to wypalił: „Pacjentów nie brałbym teraz pod uwagę. Pacjenci to jest już inna brocha. Interesują nas nasze pieniądze, których nie dostaliśmy. Co roku była premia. A na dzień dzisiejszy zostaliśmy w jajo zrobieni”. No i git. Po prostu. Wszystko jasne. Nie można tak było od początku?