Ostre protesty rezydentów to w niektórych państwach chleb powszedni. Są rozganiani armatkami wodnymi, pałowani, bici, a nawet... torturowani. Dochodzi do ich masowych aresztowań.
Strajkami najintensywniej żyją rezydenci w Indiach – w niektórych miesiącach wybucha ich po kilka w różnych częściach kraju. I tak jest od lat.
Boks w kitlach
W styczniu br. rezydenci z collegów medycznych w Dżajpurze i Dźodhpurze – dużych miastach Radżastanu – zastrajkowali, by zmusić policję do odnalezienia agresorów, którzy pobili trójkę ich kolegów na dyżurze. Protest odwołano po kilku dniach, gdy mundurowi aresztowali trójkę winowajców – synów matki, która zmarła w szpitalu. Czwarty – lekarz – został zawieszony.
Podobne powody – ataki na lekarzy – spowodowały strajki w marcu i kwietniu br. w Ahmadabadzie i Lucknow. W stanie Maharasztra z tego samego powodu rezydenci poszli na czterodniowe zwolnienia lekarskie. Strajk zakończyła dopiero decyzja sądu nakazująca rządowi i szpitalom zatrudnienie 1100 strażników (sic!), w ciągu 3 tygodni.
W solidarności z pobitymi medykami w Maharasztrze, w całych Indiach zastrajkowało aż 40 tys. lekarzy, głównie rezydentów. Tylko w zachodnich dzielnicach Nowego Delhi aż 20 tys. młodych medyków wzięło L4 w ramach protestu. Władze musiały przełożyć 800 operacji, a np. w szpitalu Dada Dev, aż 60 proc konsultacji i zabiegów zostało odwołanych. Od pacjentów nie odchodzili tylko medycy na SOR-ach.
Także w sierpniu, w szpitalu Safdarjung w Nowym Delhi, rezydenci rozpoczęli bezterminowy strajk – także na SOR-ze – z powodu ataku na jedną z ich koleżanek. – Takie wydarzenia stały się tutaj codziennością. Żądamy zwiększenia ochrony – tłumaczył prezes Stowarzyszenia Rezydentów, Deer Singh.
Fala protestów osiągnęła apogeum w październiku w Nagpurze, w stanie Maharasztra. Przyczyna? Na terenie kampusu uczelni medycznej zgwałcono i zabito 25-letnią kobietę. To zaś stało się kilkanaście dni po tym, gdy – decyzją rządu – kompleks budynków opuściło 68 pilnujących go żołnierzy. Z ostrą bronią w ręku. Usunięto ich, bo... zastrajkowali przeciwko... przemocy. Członkowie Stowarzyszenia Rezydentów kontynuowali strajk, nawet gdy rząd tego stanu zgodził się rozmieścić w kampusie – uwaga! – 70 żołnierzy, 10 policjantów i 70 strażników. Razem 150 mundurowych! W momencie pisania tego artykułu, protest nadal trwał.
We wrześniu br. w Ahmadabadzie aż 4 tys. rezydentów miało naraz wziąć 3-dniowe L4. Tym razem przyczyną nie była agresja pacjentów, a... pieniądze – młodzi medycy od dawna domagali się podwyżek w państwowych placówkach. Tuż przed godziną zero, rząd stanu zaakceptował żądania. Strajk odwołano.
Wojna
Trudno stwierdzić, czy moda z Indii wypromieniowała do sąsiedniego Pakistanu, czy na odwrót. Bo w jednym i drugim kraju masowe strajki młodych lekarzy mają długą historię. Przy czym w Pakistanie te protesty przyjęły formę... wojny. Tak zapalczywej, że Stowarzyszenie Młodych Lekarzy (YDA) zostało znienawidzone przez rząd i wspierające go media.
W styczniu 2012 r. medycy tłumnie wyszli na ulice. Mundurowi rozpędzali ich armatkami wodnymi i pałami. Na zdjęciach i filmach z tych zajść widać, z jaką zaciętością i agresją policja okłada drewnianymi kijami walczących o wyższe płace. Już wcześniej służby robiły naloty na spotkania YDA, szpitale i hostele, w których sypiali/pracowali szykujący się do protestów. Aresztowano ponad 400 medyków. Efekty tych opresji były odwrotne do zamierzonych. W Lahaur – prawie 12-milionowej stolicy Pendżabu – w lipcu 2012 r. do strajku przystąpiło aż 7 tys. rezydentów. Marsze i strajki ciągnęły się przez cały rok. Blokowano ulice, uczelnie, szpitale, instytuty, odchodzono od łóżek, bo obiecane pieniądze nadal nie trafiały na konta pracujących. W listopadzie strajki wzmogły się, gdy okazało się, że lidera YDA – Muhammada Atifa Majeeda – podczas jego pracy... torturowano. Na izbie przyjęć. Dokonali tego oficerowie policji antykorupcyjnej. Kamery zarejestrowały chwilę, gdy mundurowi zaatakowali szefa YDA. W wyniku ich agresji miał stracić wzrok.
Strony okopały się na swoich pozycjach. W styczniu 2013 r. prorządowy „Pakistan Today” zapowiadał w oskarżycielskim tonie: „Zawsze roszczeniowy YDA znowu będzie strajkować”. Młodzi w kitlach tym razem zorganizowali protest siedzący na schodach do szpitali. Tarasując w ten sposób dostęp do nich. Napięcie wśród protestujących doszło już do takiego poziomu, że w grudniu ub.r. dwie grupy młodych medyków starły się na ulicach Lahaur. Doszło do regularnych bójek. Przyczyn media nie podają.
Każdy wielki strajk młodych lekarzy staje się informacją nr 1 w Pakistanie. Bo wiadomo, że szpitale i przychodnie zostaną sparaliżowane. Gazety podają, ile dni trwa już strajk, jakby odliczając do jego zakończenia. Uliczne protesty rezydentów przyciągają tysiące zbuntowanych – wygląda to poważniej niż nawet największa polska demonstracja młodych lekarzy.
Ofiary
Gdy w lutym br. rezydenci w Lahaur zastrajkowali przeciwko nalotom policji antykorupcyjnej na szpitale, media donosiły, że z powodu ich odejścia od łóżek zmarła pacjentka. Lekarze nie przyjmowali chorych z zewnątrz, a tym, którzy już leżeli w szpitalu świadczyli jedynie podstawową opiekę. W Rawalpindi przestali pracować nawet na SOR-ach. Dlaczego tak ostro? – Dostaję 17 tys. rupii (ok. 800 zł) na miesiąc i muszę pracować do 20 godzin dziennie. Za pracę w weekendy nie dostaję żadnych dodatków – żalił się dziennikarzom jeden ze strajkujących na SOR-ze. Żądali podwyżki o 100 proc.
Latem br. w Pendżabie rezydenci bojkotowali swoje obowiązki aż przez 15 dni. Szefostwa szpitali wyrzuciły z pracy część pikietujących. Lekarze nie ustąpili. Władze regionu ugięły się dopiero po 2 tygodniach buntu – obiecały spełnić żądania płacowe młodych lekarzy oraz wydalonych z powrotem przyjąć do pracy. Telewizja GEO News donosiła, że w trakcie tego strajku, tylko jednego – czwartego dnia protestu – tylko w jednym szpitalu Allied w Faisalabadzie, zmarły min. 4 osoby z powodu braku pomocy ze strony personelu. Saad Khan w „Huffington Post” donosił, iż ofiary strajku można liczyć w... tuzinach.
Pakistan wydaje na publiczną służbę zdrowia poniżej... 1 proc. PKB. Procentowo 5-krotnie mniej niż w Polsce. Nominalnie – kilkanaście razy.
Solidarność to siła
Nawet w krajach rozwiniętych rezydenci strajkami muszą walczyć o swoje prawa. Najbardziej głośny był protest młodych lekarzy w Wielkiej Brytanii. Konflikt z rządem tlił się od 2012 r. W 2016 r. doszło do przesilenia – minister zdrowia chciał wprowadzić nowe kontrakty, mniej korzystne od ówczesnych. Startujący w zawodzie, od połowy 2016 r. mieli pracować więcej w weekendy i to za niższe płace. W zamian rząd proponował 13,5-proc. podwyżkę zarobków. Młodzi nie zgadzali się na to. Za totalnym strajkiem zagłosowało aż 98 proc. z 55 tys. rezydentów.
W styczniu ub.r., pierwszy raz od 75 lat, młodzi medycy odeszli od łóżek. Szpitale odwołały 4000 zabiegów. W lutym 3 tys. junior doctors przeszło przez Londyn w „zamaskowanym marszu” – z maskami chirurgicznymi na twarzach i transparentami „zmęczeni lekarze popełniają błędy”. Następnie przed brytyjskim Ministerstwem Zdrowia lekarze uruchomili dyżury – na rozkładanych krzesłach, przy kempingowym stole, ubrani w lekarskie fartuchy. Co 12 godzin zmieniała się para. Zapowiadali, że jeśli rząd nie dogada się z młodymi lekarzami, wprowadzą całkowity strajk. I tak się stało. 26 kwietnia tysiące młodych medyków nie pojawiło się przy łóżkach swoich pacjentów. NHS musiał anulować 13 tys. operacji, ponad 100 tys. umówionych wcześniej wizyt, by przenieść pielęgniarki i starszych lekarzy na oddziały, które ziały pustkami. Podobnie było następnego dnia – 78 proc. młodych medyków nie pojawiło się w pracy. Jedynie pracujący z dziećmi zwyczajnie wykonywali swoje obowiązki. Pacjenci nawet chwalili sobie strajk, bo uczących się zastąpili doświadczeni lekarze. Protest był tak istotny dla Wlk. Brytanii, że wiele mediów prowadziło przez te dwa dni ciągłą relację z jego przebiegu. 57 proc. Brytyjczyków poparło strajk.
Do kompromisu z NHS doszło dopiero pod koniec maja ub.r., ale kilka tygodni później okazał się on „zgniłym” – aż 58 proc. głosujących rezydentów zażądało renegocjacji warunków. Junior Doctors Committee of British Medical Association – JDCBMA – przegrało sprawę w sądzie o renegocjację kontraktu. Zaplanowali więc kolejne, 5-dniowe strajki – od października do grudnia. Krótko przed nimi odwołano je. Bo spadło poparcie dla takiej akcji, zarówno wśród rezydentów, jak i Brytyjczyków.
Młodzi lekarze na starcie zarabiają na Wyspach między 23–30 tys. GBP (110–144 tys. zł) rocznie, do nawet 70 tys. GBP (336 tys. zł) pod koniec rezydentury, kiedy już kierują zespołami ludzi. Czyli 3–9 razy więcej niż ich koledzy w Polsce.
Strajk orężem rezydentów
KANADA, grudzień 1980 r. – 80–90 proc. młodych lekarzy w stanie Ontario strajkowało przez 6 dni. Powód? Oczekiwania wyższych zarobków i jasnej siatki płac, dodatkowych benefitów (np. ubezpieczenia od inwalidztwa) oraz poprawy warunków pracy – rezydenci byli zobowiązani pracować 70–80 godzin tygodniowo! Solidarnie do protestu przystąpili lekarze interny. W pozostałych prowincjach Kanady rezydenci jeszcze próbowali się dogadywać z rządem przy pomocy arbitrażu.
HISZPANIA, 2001 r. – rezydenci przez 9 dni nie podejmowali pracy. Zostali zastąpieni pozostałym personelem medycznym. W efekcie służba zdrowia była na wpół sparaliżowana – zlecano mniej testów laboratoryjnych, prześwietleń, a pacjenci przebywali w szpitalu krócej niż powinni.
NIGERIA, wrzesień 2017 r. – Krajowe Zrzeszenie Lekarzy Rezydentów (NARD) zażądało podwyżki płac, oraz regularnych przelewów – w latach 2016 i 2017 rezydenci nie dostawali miesiącami zaległych pensji. Rząd planował też spowolnić ich promocję zawodową, co miało dać oszczędności budżetowi państwa. Zanim doszło do najostrzejszej formy protestu, rezydenci najpierw prosili, a potem postawili ultimatum – spełnienie żądań w ciągu 21 dni. 4 września rozpoczęli okupowanie szpitali. Na wezwanie NARD, do pracy nie przystąpiła przygniatająca większość młodych lekarzy. Protest sparaliżował nieliczne placówki medyczne w tym kraju. Normalnie pracowały tylko prywatne szpitale, jeszcze rzadsze. Lekarze zawiesili protest po 10 dniach, gdy rząd zgodził się spełnić większość ze stawianych żądań. NARD ostrzegł, że w każdej chwili może na nowo rozpocząć strajk.