Placówki medyczne wraz z personelem stały się jednym z głównych celów na wojnie. W Syrii takie ataki to już codzienność. Element wyrachowanej taktyki armii Putina i Asada – zabić lekarzy, by ranny wróg się wykrwawił.
Doktor S. ukończył specjalizację chirurgiczną już podczas wojny w Syrii. Pod koniec 2012 r. w rejonie Ghouta, okolice Damaszku, razem z kolegami założył szpital w opuszczonym budynku szkoły. Pierwsze piętro zniszczone, ale parter i piwnice w dobrym stanie. Pół roku później, w lipcu 2013 około 10 rano w szpital uderzyła rakieta. – Olbrzymia eksplozja obróciła to miejsce w perzynę. Ciśnienie rozdarło drewniane ściany między salami. Sprzęt medyczny i ludzi porozrzucało we wszystkich kierunkach – opisuje doktor. Kiedy opadł kurz, okazało się, że są tylko ranni. Kolejne bomby spadały bardzo blisko. Jedna z pracownic lamentowała, bo w domku obok było jej dziecko. Któryś z kolegów wybiegł po nie głównym wyjściem. Po chwili wrócił ledwo żywy. Z kawałkami metalu w ciele – czołg strzelił w jego stronę. – Wtedy zdecydowaliśmy się ewakuować szpital. Dwóch medyków na pacjenta i wychodzimy tylnymi drzwiami. To była apokalipsa. Bomby spadały wokół nas. Spodziewaliśmy się najgorszego – opisuje dr S. Jakimś cudem jednak dotarli cali do drugiego centrum medycznego.
Cel: czerwony krzyż
Szpital Lekarzy Bez Granic (MSF) w Ma’arrat an-Numan, w prowincji Idlib, w grudniu ub.r. przeniesiono do nowego budynku. Bo dotychczasowy samoloty Rosjan i Asada atakowały już trzykrotnie.
Spokój trwał 2,5 miesiąca. 15 lutego, o 9 rano, w nowy budynek uderzyły 4 sterowane rakiety. Jedna po drugiej. W ciągu 2 minut szpital przestał istnieć. Z trójkondygnacyjnej budowli została kupa gruzów zgnieciona do parteru. Zginęło 25 osób w tym 9 członków personelu i 16 pacjentów. Także dzieci. Kilkudziesięciu rannych. 40 minut po pierwszym ataku, gdy ekipy ratunkowe pomagały żyjącym, samoloty zrzuciły bomby w to samo miejsce. Takie powtórne uderzenia – w żargonie żołnierzy „podwójne zawory” – są typowe dla rządowych wojsk w Syrii. Godzinę później uderzono w drugi, lokalny szpital. Tego samego dnia, w rejonie Azaz (przy granicy z Turcją) syryjsko-rosyjska koalicja zaatakowała z powietrza jeszcze dwa kolejne. A 3 dni wcześniej inny obiekt medyczny MSF w Syrii.
Trudno uznać tak częste uderzenia w szpitale za przypadkowe zdarzenia. Rosjanie i Syryjczycy stali się okrutniejsi od zaślepionych terrorystów z ISIS. Konwencja Genewska zabrania ataków na personel medyczny i szpitale, a wojska Putina i Asada celowo to robią. Niszcząc placówki i medyków, pozbawiają opozycję pomocy medycznej. I karzą ludność lokalną za wspieranie bojowników. Jeden zabity lekarz to 7–10 tys. ludzi bez pomocy.
W szpitalu w Ma’arrat an-Numan, co miesiąc udzielano pomocy 1,5 tysiącu osobom. Wykonywano aż 140 operacji miesięcznie. Teraz 40 tys. mieszkańców nie ma żadnej pomocy medycznej.
* * *
Dr Hassan Hamsho w 2011 r. założył z kolegami szpitalik polowy w mieszkaniu w Andan. Działa nawet sala operacyjna. W 2012 wojska rządowe Syrii, z premedytacją, doszczętnie spaliły placówkę. Hamsho otworzył kolejny szpitalik. Ten został zbombardowany. – Więc założyliśmy następny, poza miastem, niedaleko Aleppo – opowiada. Ten działa do teraz. Albo raczej do stycznia br. działał. Bo nie wiadomo, czy w momencie, gdy to czytasz, ta placówka nadal istnieje.
Bezsilność
– Celowe ataki na cywilną infrastrukturę, w tym także szpitale, są już codziennością (...). Służba zdrowia jest na celowniku bomb i pocisków sterujących – grzmi dr Joanne Liu, prezes organizacji MSF. Z jej oświadczenia, po lutowych atakach na szpitale organizacji, płynie bezsilny gniew.
Nic dziwnego. Przypadki z lutego to czubek góry lodowej. 13 grudnia ub.r. w Douma, o 15.30 samoloty zaatakowały szpital MSF. Zginęły 23 osoby, 108 odniosło rany. 20 minut później, gdy ekipy ratowały rannych, nastąpiło drugie uderzenie. 22 trupy i 79 rannych. W Homs ub.r. do precyzyjnych ataków z bombami beczkowymi używane były helikoptery. Zrzucano zakazane Konwencją Genewską bomby beczkowe. Szpital w otoczonym Al Houleh był bombardowany tyle razy, że jego oddziały rozparcelowano po okolicznych budynkach. – Abyśmy nie stracili wszystkiego w ciągu kilku minut – wyznaje lekarz, który pracuje tam od lat. Tam gdzie ataki na szpitale są częste, chorych przenosi się do piwnic. – Pacjenci w Syrii boją się iść do szpitala – twierdzi dr Liu. W drodze do nich także nie są bezpieczni – piloci myśliwców czy helikopterów Asada/Putina lubią postrzelać do karetek pogotowia. – „Miejsce względnie bezpieczne” oznacza, że naloty na wioskę są, ale nie codziennie – pisze kolejny anonimowy lekarz działający w szpitalu polowym, gdzieś na północ od Homs. W jego regionie jest tak wielu uciekinierów, że 6 lekarzy przypada na 350 tys. ludzi. W tym tysiące rannych.
Kilkanaście ataków na placówki MSF zakończyło się totalnym zniszczeniem szpitali. W ciągu ostatnich 13 miesięcy aż 101 razy szpitale MSF w Syrii były atakowane. Głównie przez lotnictwo, ewentualnie artylerię. Najwięcej – 14 uderzeń – doliczono się w listopadzie ub.r. Także kilkanaście razy, od początku 2015 r., stosowano taktykę powtórnych nalotów, w ciągu 20–60 minut od pierwszego. Od początku 2015 r. w atakach zginęło ponad 100 członków personelu medycznego MSF. A ta organizacja prowadzi tylko niewielką część placówek medycznych w Syrii.
* * *
Dr. Nour – 37-letnia lekarka w szpitalu polowym przy granicy syryjsko-tureckiej – twierdzi, że jej placówka jest atakowana nie tyko z powietrza, ale także... bombami w samochodach. W pobliżu szpitala albo na jego parkingu odpalane są zdalnie ładunki. Ona przeżyła 5 takich ataków. – Gdy słyszę wybuch, najpierw się trzęsę. Nie potrafię tego kontrolować. Potem czuję, że nie dam rady znowu oglądać tych ran i martwych ludzi w pokoju operacyjnym – opisuje. Wreszcie wybucha płaczem, ociera łzy i idzie do pracy. Ranni czekają. – Czasami myślę, że śmierć jest bardzo blisko mnie – wyznaje członkowi Lekarzy dla Praw Człowieka (PHR) – organizacji zajmującej się m.in. dokumentowaniem przypadków łamania praw człowieka, w tym także medyków.
Tak źle jeszcze nie było
Chirurg David Nott, który począwszy od Bośni 1993 roku, operował ludzi już chyba w czasie każdego dużego konfliktu zbrojnego świata (Sudan, Sierra Leone, Kongo, Irak, Afganistan itd.), w Wielkiej Brytanii ma opinię osoby najbardziej doświadczonej w tym zakresie. Nott twierdzi, że żadne jego przeżycia nie są porównywalne z tym, czego doznał w Aleppo. – Z powodu częstych ataków na medyczne obiekty, byliśmy zmuszeni zakładać polowe szpitale nawet w jaskiniach – mówił „The Independent”. Wyjechał z Syrii w listopadzie ub.r. W szaleńczej ucieczce w kierunku granicy towarzyszył mu huk wybuchów bomb beczkowych. I ryk samolotów krążących nad miastem. W samym Aleppo, do listopada ub.r. odnotowano aż 45 ataków na budynki ochrony zdrowia. 95 proc. lekarzy z tego miasta uciekło, zginęło albo zostało uwięzionych przez Asada. 70 proc. placówek medycznych nie działa.
Wg raportu PHR, od początku konfliktu w Syrii do listopada ub.r. zginęło na służbie ok. 700 osób personelu medycznego. Za 95 proc. tych ofiar odpowiadają wojska Asada i Putina. Między marcem 2011 r. a listopadem 2015 r. udokumentowano ponad 336 ataków na szpitale i inne ośrodki służby zdrowia. Z tej liczby 305 to dzieło syryjskich wojsk rządowych i Rosjan. 2015 rok, gdy do działań włączyła się Rosja, jest pod tym względem rekordowy: aż 112 ataków. Nigdy nie było tak źle. Przypuszczalnie to Rosjanie – wspierający Asada od początku wojny – narzucili taktykę zabijania personelu medycznego. PHR udowodniło, że w samym tylko listopadzie ub.r. samoloty Rosji uderzyły umyślnie w 10 szpitali i innych placówek medycznych. Pozostałe 6 ataków z tego miesiąca wykonały albo wojska Putina, albo Asada.
Rosja stosowała tę taktykę także na Ukrainie. Na mniejszą skalę. – Byliśmy dla nich jak tarcze strzelnicze. Bo wyliczyli sobie, że jeśli zabiją jednego lekarza, to tak jakby zabili 40–50 żołnierzy. Tylu ich umrze z powodu braku pomocy medycznej – mówił SZ ukraiński chirurg Aleksander Zeleniuk, który spędził kilka miesięcy na wojnie w Donbasie. Snajperzy strzelali także do ubranych na biało medyków na kijowskim Majdanie, 2 lata temu.
* * *
26-letni syryjski pediatra, który opisywał w „New England Journal of Medicine” (NEJM) życie w strachu, ucieczkę przez bombami i ataki rakietowe na szpital, tak tłumaczył pozostanie w kraju. – To nasz kraj. Jeśli go zostawimy, to się rozleci. A kiedy myślę „może jednak wyjechać i robić specjalizację za granicą, a wrócić potem z lepszymi umiejętnościami”, to wtedy widzę, jak bardzo ci ludzie tutaj mnie potrzebują. I to chyba najbardziej trzyma mnie tu na miejscu – kończy.
Przypadki chodzą
po medykach
Luty br., Jemen, okolice miasta Saada.
Karetka przyjechała ratować ludzi uwięzionych w ruinach domu na wsi, zbombardowanego przez Saudyjczyków. Kierowcą i faktycznym pielęgniarzem był Abdulmalik Amer, 35-latek. Wiedział o ryzyku powtórnego ataku, ale już wiele razy uchodził cało z podobnych sytuacji. Pół roku wcześniej dostał szrapnelem w ramię. Znany był z tego, że jechał tam, gdzie inni się bali. Okoliczni mieszkańcy, także bojownicy, pomagali wydobyć uwięzionych z ruin. Gdy zapakowano ich do karetki, a Amer już chciał ruszać do szpitala Jumhuriya, rakieta uderzyła w land cruisera. Wszyscy zginęli w ułamku sekundy. Podmuch powietrza odrzucił pomagających. Byli ranni. Kiedy kolejna grupa przybiegła im na pomoc, nastąpił trzeci atak. Prawie wszystko nagrał świadek z kamerą. Widać, jak teren wokół aut gęsto jest usiany trupami. Zginęło 26 osób.
Medycy stali się celem także na wojnie w Jemenie. Chociaż znacznie rzadziej niż w Syrii. W ostatnim kwartale ub.r. wojska Arabii Saudyjskiej zbombardowały trzy szpitale, w tym jeden dwukrotnie. Niektóre z nich, np. w Shiara, totalnie zniszczono. Każdy kolejny atak przynosił coraz więcej rannych i zabitych. Ostatni ranił dziesiątki, a zabił 6 osób. Zrujnowanie placówki MSF w regionie Haydan, pozbawiło pomocy medycznej ponad 200 tys. mieszkańców.
Mimo tych faktów, w styczniu br. sekretarz spraw zagranicznych Wlk. Brytanii twierdził, że w Jemenie nie ma celowego łamania prawa międzynarodowego. – Czyli omyłkowe bombardowania szpitali są tolerowane. Taka logika jest nieodpowiedzialna – komentuje te wydarzenia Raquel Ayora, dyrektor operacyjny MSF. Ataki na cywilne obiekty, m.in. szpitale w Jemenie, ostro skrytykował szef ONZ, Ban Ki-moon. Mimo to, Wlk. Brytania i USA nadal dostarczają Arabii Saudyjskiej broń i pomoc logistyczną.
* * *
Na bramie jednego ze szpitali MSF w Qa’taba w Jemenie, wywieszono wielki baner ze znakami zakazu wnoszenia... nie jedzenia, elektroniki, czy zwierząt, ale karabinów, pistoletów, bomb, granatów i noży. Każda z tych broni miała oddzielny znak, aby to było jasne.
Pomyłka
W szpitalu MSF w Kunduz, w Afganistanie, w nocy 3 października ub.r. mało kto ze 105 pacjentów i 80 osób personelu był na nogach. Chociaż napięcie było wyczuwalne – wiedziano, że amerykańskie i afgańskie wojska lada dzień odbiją przejęte przez talibów miasto. MSF dostarczył wojskom USA dane GPS szpitala, by nie trafili w niego przypadkiem. Co i tak było na wyrost, bo placówka istniała tam od 2011 roku i Amerykanie doskonale o niej wiedzieli. Mieli używać pocisków sterujących, które precyzyjnie trafiają w cele. O 2 w nocy przyszła pierwsza fala rakiet. Szpital także dostał. Pomyłka? Kolejna fala – kolejne uderzenie. I następne i ... Personel zadzwonił do wojsk USA. – Uderzacie w nasz szpital! Przestańcie nas bombardować! Przestańcie!
Kolejne fale pocisków nadlatywały jeszcze przez ponad godzinę. Ciągle trafiały w placówkę. Nad ranem, gdy opadł kurz, okazało się, że szpital MSF jest całkowicie zrujnowany. Zginęły 42 osoby, w tym aż 18 osób personelu medycznego. Lekarze, pielęgniarki, paramedycy. Kilkudziesięciu odniosło rany. Do października 2015 r. to największa, jednorazowa strata ludzka, w historii MSF. Od tego czasu organizacja domaga się wyjaśnienia zdarzenia. Na razie Amerykanie przyznali jedynie, że to była pomyłka. Z ust wojskowych nie padło słowo: przepraszam.
– Wszyscy powinniśmy zacząć krzyczeć do polityków: PRZESTAŃCIE BOMBARDOWAĆ SZPITALE – apeluje Thomas Nierle, szef MSF w Szwajcarii.