Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 67–76/2015
z 3 września 2015 r.

Stuknij na okładkę, aby przejść do spisu treści tego wydania


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Nepal: Trzęsienie duszy

Krzysztof Boczek

Butelka po coli, ze zdjętą nalepką, była naszym sejsmografem. Jeśli komuś wydawało się, że ziemia się trzęsie, to patrzył na nią. Gdy płyn wibrował – to uciekaliśmy. Jeśli nie, to znaczy, że znowu świrowaliśmy.

W południe 25 kwietnia ktoś dzwoni do Ashisha Lohaniego – internisty z Poznania.

– Słyszałeś? Trzęsienie ziemi u ciebie w Nepalu! 7,8 w skali Richtera!

Ashish rzuca wszystko, łapie komputer. Faktycznie! Ziemia zatrzęsła się w jego rodzinnym Katmandu. „Moi żyją?”. Pamięta, że 3 lata wcześniej, gdy tam mieszkał, ziemia zadrżała na 5,5 w skali Richtera. Już wtedy było strasznie. A teraz 7,8! Masakra! W Sieci już krążą zdjęcia zburzonych zabytków Thamelu.

– Bałem się o rodzinę. Bardzo. Bo pamiętałem, że tak silne trzęsienie było w Nepalu 80 lat temu. I wtedy zginęło 10 tys. ludzi. Olbrzymie zniszczenia – wspomina teraz.

Nerwowe telefony, maile, SMS-y. Jest odpowiedź. Rodzina żyje i jest zdrowa. Ta najbliższa. A dalsza? I znajomi? „Muszę tam jechać. Teraz”. To była pierwsza myśl.

Żona Ashisha, Polka, także lekarka, kiedyś była na misji medycznej z poznańską organizacją Redemptoris Missio. – Może byś z nimi pojechał? – proponuje. Dzwonią do organizacji. Że trzeba pomóc, zwłaszcza ludziom w wioskach, w górach. Bo tam duże NGO nie dotrą. Następnego dnia już organizują misję. Ludzi, sprzęt, leki, bilety. 1 maja Ashish – kierownik misji – leci z Kasią Kowalik – pediatrą z Gdańska. Na lotnisku żegna ich nieznana im grupa Nepalczyków. Z Facebooka się dowiedzieli. Przyszli dodać otuchy, oraz z prośbą o kontakt z ich bliskimi. – Wtedy dopiero poczułam powagę sytuacji. Że tam naprawdę może być niebezpiecznie – wspomina Kasia Kowalik.

Samolot rejsowy z Istambułu do Katmandu jest w ¾ pusty. Pasażerowie to prawie wyłącznie ratownicy. W tym także z Polski. Wysocy faceci, dobrze zbudowani, wyglądają jak grupa uderzeniowa komandosów. W pełnej gotowości do działania. Strażacy w kaskach, butach, kombinezonach.

– My zabraliśmy ze sobą tylko leki. Żaden sprzęt nas nie wyróżniał. Wyglądaliśmy tam jak... amatorzy – mówi doktor Kowalik.

Płytę lotniska w Katmandu zajmują kontenery z darami. Świat nie zapomniał o Nepalu. Budynek lotniska, zazwyczaj pełen gwaru i tłumów, teraz jest kompletnie opustoszały. Olbrzymie akwarium bez rybek.
Z lotniska odbiera ich rodzina Ashisha. Na obwodnicy zniszczenia są olbrzymie.

– Ziemia falowała jak morze – opowiada szwagier kierownika misji. „Jak wielki strach musiał wtedy ogarnąć ludzi?!” – myśli Ashish.

Trójka kolejnych lekarzy z Polski dolatuje do Nepalu kilka dni później, wojskowym samolotem z pomocą medyczną.


Jak Warszawa w 1944

Polacy szybko dołączają do akcji ratunkowej. Ashish zna ludzi z różnych NGO, którzy koordynują pracę nepalskich lekarzy. Ruszają w góry na pace ciężarówki TATA – kolorowa, obwieszona ozdobami, jak choinka na święta. Na workach z ryżem, beczkach z wodą pitną i namiotach, jadą do górskiej wioski 70–80 km od stolicy. Ma to im zająć 6–7 godzin. Teoretycznie. Trasa przypomina bardziej hardcorowy tor offroadowy niż drogę. Co chwila przecinają ją lawiny kamieni, ziemi i błota. Oddziały wojska powoli usuwają przeszkody. Auta psują się. Paka bez plandeki, więc kurz opada na nich kilogramami.

Droga wlecze się niemiłosiernie. Wioski po drodze przerażają zniszczeniami – 80 proc. w gruzach. Czuć smród rozkładających się ciał ludzi i zwierząt, jeszcze tkwiących pod ruinami. Wieczorem, jeszcze przed celem, przejeżdżają przez jakąś wioskę. Tutaj ogrom zniszczeń szokuje – nie widać ani jednego dachu. Jakby jedna wielka fala powietrza zdmuchnęła wszystko. Drogę tamują mieszkańcy wioski – to już któryś raz z rzędu tego dnia.

– Nam pomoc też jest potrzebna, a nie mamy jej! Dajcie nam! – krzyczą zdesperowani ludzie.

Wolontariusze z NGO są nieugięci.

– Na końcu doliny ta pomoc jest jeszcze bardziej potrzebna – tłumaczą.

– A ja chciałam już tam pomagać. Wiem, mieliśmy zadanie, by dojechać do końca, ale serce mi mówiło: „zrób coś dla nich” – wspomina Kasia Kowalik. Dzieli się z tubylcami drobiazgami. Ale to nie wystarcza. Oni żądają jedzenia, lekarstw, pomocy. Wszystkiego. Trzymają kije, robi się niemiło.

– Jestem lekarzem. Jadę z pomocą – po angielsku duka Kasia. Zrozumieli. Jakiś szacunek błysnął na ich twarzach. Ale przepychanki nadal trwają. Dopiero nad ranem Nepalczycy odpuszczają. Lekarze docierają do celu – Doliny Sindhupalchok – prawie po 20 godzinach jazdy.

2–3 godziny snu na workach z ryżem. O 6 rano, gdy rozjaśnia się, dopiero widać skalę zniszczeń. Też jak po wojnie. Ani jeden dom nie ocalał. Wszystko w gruzach. W tłumie ludzi, który już czeka, widać ubranych na biało, ze świeżo ogolonymi głowami, w specjalnych czapach – znak żałoby w Nepalu. Niektórzy bezradnie siedzą na gruzach swoich domów. Nad rzeką na stosie dymi się ciało czyjegoś krewnego.

Wojsko pomaga lekarzom zorganizować pomoc medyczną. Ci najbardziej ranni w trzęsieniu ziemi już wcześniej trafili do szpitali w Katmandu. Tutaj czeka tłum lżej pokiereszowanych. Złamania, niektóre już lekko zrośnięte, zakażone rany, biegunki, stłuczenia. Dziesiątki potrzebujących. Tłum wisi nad głowami pracujących lekarzy. Krzyczą, coś chcą, i stoją blisko medyków – tak czują się bezpieczniej.

Rannym, którzy utknęli gdzieś na odludziu lekarze nie mogą pomóc – za dużo czasu, by to pochłonęło. Tego dnia mają około setki pacjentów. Wg Ashisha – nawet dwustu. Nepalczycy dziękują im tybetańskimi przysłowiami.

– Widziałam te przekazy w ich oczach. Ta wdzięczność wymazuje we mnie przykre wspomnienia z nocy – wspomina Kasia Kowalik.

Po kilku godzinach grupa rusza do kolejnej wioski w głąb doliny. Do Katmandu wracają nocą, po koce i żywność.


Kontrast

Kolejne dni są podobne. Wyruszają w góry na 1–2–3 doby. Jeśli nie można przejechać autem, idą 5–6 godzin piechotą. W wioskach sypiają na ciężarówkach, w szałasach, na ławkach, w autach. Którejś nocy zaskakuje ich burza. Nie ma gdzie rozłożyć namiotów, więc 6–7 osób śpi w jednym małym dżipie. Na siedząco. Wśród pacjentów coraz więcej mają przypadków PTSD – stresu pourazowego. Najczęściej u dzieci. Nie chcą jeść, nie mogą spać, miewają napady lęku.

W wioskach lekarzy zaskakuje wielki kontrast. Zgliszcza i ruina oraz kolorowe, eleganckie, odświętne ubrania mieszkańców. Zwłaszcza kobiet. Niezwykłe zestawienie.

Podczas jednej z eskapad Kasi Kowaliki i Agnieszki Góralskiej – lekarki i ratowniczki medycznej z Warszawy – w strumieniach i lawinach utyka im ciężarówka z lekami. One dojeżdżają do celu innym autem, ale są wściekłe. Na całą wioskę mają tylko: pudełko amoksycyliny, paczkę metronidazolu, paracetamol, jeden bandaż i flakonik jodyny + watę.

– Były też jakieś chińskie leki, ale bez słowa opisu po angielsku. Mogłyśmy je więc sobie w d....ę wsadzić – opowiada Agnieszka. Na ich pomoc czekało z 80 osób. Na bóle, biegunki, infekcje i rany podawały amoksycylinę. Z ranami było gorzej. Bandaż skończył się po 5 minutach. Czyściły więc rany jodyną i kazały ludziom wystawiać je na słońce. I w ten sposób pomogły wszystkim. – Radzę sobie tym, co mam – tego mnie nauczyła ta misja.

Innego dnia, w górach, wojskowi mówią polskiej grupie: Pół godziny drogi piechotą stąd leży babcia, z którą jest bardzo źle. Pomożecie?

Tym razem poszli. Z daleka słyszą jej rzężenie. Leży na materacu, bo dom kompletnie rozwalony. Wiatr podrywa tylko jakieś tymczasowe zadaszenie przed słońcem. Ale już nie przed deszczem. Bandaże na rękach i nogach.

– Do żeber tkwiłam w gruzach, zanim mnie wyciągnęli – tłumaczy babuszka. Ma rany szarpane i złamania. W katastrofalnym stanie. Infekcje są bardzo głębokie. Śmierdzą, a muchy gnieżdżą się w nich. Ręce prawdopodobnie już do amputacji, a na pewno palce, być może i dłonie. Pół godziny trójka medyków czyści rany. Podają antybiotyki miejscowe, wyciągają kobietę na słońce, by wszystko obeschło. I dają pieniądze na autobus – jej potrzebny jest chirurg w szpitalu. A nie ma tam za co dojechać.

Dopiero około 5 maja żołnierze odkopali drogę do wioski Tatopani. Od trzęsienia nie było tam żadnego lekarza. Ruszyło więc kilku Polaków: Grzegorz Michalski, chirurg z Wrocławia, Michał Pilarski, anestezjolog z Poznania i Agnieszka. 100 km zajęło 6 godzin jazdy. Powrót tego dnia niemożliwy. Muszą zostać na noc. Wioska jest totalnie pogrążona w ciemnościach – prąd wszędzie odcięty. W egipskich ciemnościach medycy idą na spacer w góry. Na zboczu coś migocze. Podchodzą. Tysiące, nie, setki tysięcy świetlików migocze, tworząc bajkowy obraz.

Agnieszka: – Zatkało mnie. Czułam się jak w innym świecie. Tam powalone domy, a tutaj ten cudowny rój świetlików. Niesamowite.


Agnieszka: – Ten najgorszy dzień

Było coś około południa. Akurat wszyscy odpoczywaliśmy w domu rodzinnym Ashisha po jednym z wyjazdów do wioski i przed kolejnym. Nagle usłyszałam huk. Zewsząd.

Pierwsza sekunda. Skalne ściany, podłoga i sufit falowały jak galaretka. O mało co się nie wywróciłam. Niewyobrażalne. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Druga sekunda. Wyskoczyliśmy na hol. Kaśka wybiegła spod prysznica w spodniach i staniku. Trzecia sekunda. Zrozumiałam: to trzęsienie ziemi.

Czwarta sekunda. Ktoś krzyknął: SPIE.......MY!

Uciekliśmy po wijących się w konwulsjach wąskich, kamiennych schodach. Na zewnątrz. Chodnik też się trząsł – płyty uciekały nam spod nóg. Nawet jakby silniej niż w domu. Siadłyśmy z Kaśką. Ja ją objęłam, a ona mnie. Przez kilka sekund przerażone trzymałyśmy się mocno. Płakałyśmy i śmiałyśmy się. Na przemian i naraz. Chłopcy pobiegli wyżej na stok, do czyjegoś ogródka. – Tutaj, chodźcie tutaj! – wołali.

Tam było mniej zabudowań. Podbiegłyśmy ten kawałek i pac na ziemię. Nadal się trzęsła. Zbierali się mieszkańcy 4–5 okolicznych domów. Kilkanaście osób. Wreszcie ustało. Drżenie ziemi. Bo nie przerażenie i strach.

Teraz dopiero zdałam sobie sprawę, że wszystko, co robiłam przez te kilkadziesiąt sekund to było absolutnie pierwotne. Niekontrolowane. Nikt z naszej grupy czegoś takiego wcześniej nie przeżył. Trzęsienia o sile 7,4 w skali Richtera. Tego dnia jeszcze było ok. 40 wtórnych wstrząsów. Przez kolejne dni także po kilka dziennie. Do wyjazdu do Polski ani razu nie spaliśmy już w domu. Tylko w namiotach w tym ogródku. Między szczypiorkami. Z innymi Nepalczykami, pod jedną plandeką. Sen krótki, przerywany, płytki. Nie pojechaliśmy też z pomocą w góry – rząd wstrzymał tam akcję. Zbyt niebezpieczne dla ratujących.

Butelka coli ze zdjętą nalepką stała się naszym sejsmografem. Jeśli komuś się wydawało, że mamy trzęsienie, to patrzył na nią. Kiedy płyn wibrował, uciekaliśmy z domu. Jeśli nie to znaczy, że znowu świrowaliśmy.

Siedzieliśmy bezsilni. Niektórzy z nas mówili: „marnujemy swój czas”. Czuliśmy się z tym fatalnie. Kiełkowała w nas frustracja. Chłopaki kupili bilety powrotne do kraju. My z Kaśką zrobiłyśmy to samo 2–3 dni później. Jeszcze udało nam się pojechać z misją, ale już nie w góry.

Do dzisiaj mam po tych przeżyciach łagodne PTSD. Chyba wszyscy to mamy. Taki silny, zwierzęcy strach. Nie do opanowania. Siadasz i słyszysz w głowie jedną myśl: NIE MA GDZIE UCIEC! Przez pierwsze dni w Polsce każdy przejeżdżający tramwaj wzbudzał we mnie taki paraliżujący strach. Nie wchodziłam między budynki ani do centrum miasta. Tylko parki. Przez tydzień spałam po 20 godzin. Wycieńczona.

W Nepalu, jadąc przez wioski zrównane z ziemią, sama się sobie dziwiłam: „Czemu mnie to nie rozwala?”. Teraz już wiem – tutaj to odreagowuję. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo mnie to obciąży.




Najpopularniejsze artykuły

Münchhausen z przeniesieniem

– Pozornie opiekuńcza i kochająca matka opowiada lekarzowi wymyślone objawy choroby swojego dziecka lub fabrykuje nieprawidłowe wyniki jego badań, czasem podaje mu truciznę, głodzi, wywołuje infekcje, a nawet dusi do utraty przytomności. Dla pediatry zespół Münchhausena z przeniesieniem to wyjątkowo trudne wyzwanie – mówi psychiatra prof. Piotr Gałecki, kierownik Kliniki Psychiatrii Dorosłych Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Rzeczpospolita bezzębna

Polski trzylatek statystycznie ma aż trzy zepsute zęby. Sześciolatki mają próchnicę częściej niż ich rówieśnicy w Ugandzie i Wietnamie. Na fotelu dentystycznym ani razu w swoim życiu nie usiadł co dziesiąty siedmiolatek. Statystyki dotyczące starszych napawają grozą: 92 proc. nastolatków i 99 proc. dorosłych ma próchnicę. Przeciętny Polak idzie do dentysty wtedy, gdy nie jest w stanie wytrzymać bólu i jest mu już wszystko jedno, gdzie trafi.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.

Ukraińcy zwyciężają też w… szpitalach

Placówki zdrowia w Ukrainie przez 10 miesięcy wojny były atakowane ponad 700 razy. Wiele z nich zniszczono doszczętnie. Mimo to oraz faktu, że codziennie przybywają setki nowych rannych, poza linią frontu służba zdrowia daje sobie radę zaskakująco dobrze.

Osteotomia okołopanewkowa sposobem Ganza zamiast endoprotezy

Dysplazja biodra to najczęstsza wada wrodzona narządu ruchu. W Polsce na sto urodzonych dzieci ma ją czworo. W Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym pod kierownictwem dr. Jarosława Felusia przeprowadzane są operacje, które likwidują ból i kupują pacjentom z tą wadą czas, odsuwając konieczność wymiany stawu biodrowego na endoprotezę.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.

ZUS zwraca koszty podróży

Osoby wezwane przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych do osobistego stawiennictwa na badanie przez lekarza orzecznika, komisję lekarską, konsultanta ZUS często mają do przebycia wiele kilometrów. Przysługuje im jednak prawo do zwrotu kosztów przejazdu. ZUS zwraca osobie wezwanej na badanie do lekarza orzecznika oraz na komisję lekarską koszty przejazdu z miejsca zamieszkania do miejsca wskazanego w wezwaniu i z powrotem. Podstawę prawną stanowi tu Rozporządzenie Ministra Pracy i Polityki Społecznej z 31 grudnia 2004 r. (...)

Terapia schizofrenii. Skuteczność w okowach dostępności

Pod koniec marca w siedzibie Polskiej Agencji Prasowej odbyła się debata ekspercka pt.: „W parze ze schizofrenią. Jak zwiększyć w Polsce dostęp do efektywnych terapii?”. Spotkanie moderowane przez red. Renatę Furman zostało zrealizowane przez organizatorów Kongresu Zdrowia Psychicznego oraz Fundację eFkropka.

Chorzy na nienawiść

To, co tak łagodnie nazywamy hejtem, to zniewagi, groźby i zniesławianie. Mowa nienawiści powinna być jednoznacznie piętnowana, usuwana z przestrzeni publicznej, a sprawcy świadomi kary. Walka o dobre imię medyków to nie jest zadanie młodych lekarzy.

Zmiany skórne po kontakcie z roślinami

W Europie Północnej najczęstszą przyczyną występowania zmian skórnych spowodowanych kontaktem z roślinami jest Primula obconica. Do innych roślin wywołujących odczyny skórne, a występujących na całym świecie, należy rodzina sumaka jadowitego (gatunek Rhus) oraz przedstawiciele rodziny Compositae, w tym głównie chryzantemy, narcyzy i tulipany (...)

Czy Trump ma problemy psychiczne?

Chorobę psychiczną prezydenta USA od prawie roku sugerują psychiatrzy i specjaliści od zdrowia psychicznego w Ameryce. Wnioskują o komisję, która pozwoli zbadać, czy prezydent może pełnić swoją funkcję.

Kobiety w chirurgii. Równe szanse na rozwój zawodowy?

Kiedy w 1877 roku Anna Tomaszewicz, absolwentka wydziału medycyny Uniwersytetu w Zurychu wróciła do ojczyzny z dyplomem lekarza w ręku, nie spodziewała się wrogiego przyjęcia przez środowisko medyczne. Ale stało się inaczej. Uznany za wybitnego chirurga i honorowany do dzisiaj, prof. Ludwik Rydygier miał powiedzieć: „Precz z Polski z dziwolągiem kobiety-lekarza!”. W podobny ton uderzyła Gabriela Zapolska, uważana za jedną z pierwszych polskich feministek, która bez ogródek powiedziała: „Nie chcę kobiet lekarzy, prawników, weterynarzy! Nie kraj trupów! Nie zatracaj swej godności niewieściej!".

Ubezpieczenia zdrowotne w USA

W odróżnieniu od wielu krajów, Stany Zjednoczone nie zapewniły swoim obywatelom jednolitego systemu ubezpieczeń zdrowotnych. Bezpieczeństwo zdrowotne mieszkańca USA zależy od posiadanego przez niego ubezpieczenia. Poziom medycyny w USA jest bardzo wysoki – szpitale są doskonale wyposażone, amerykańscy lekarze dokonują licznych odkryć, naukowcy zdobywają nagrody Nobla. Jakość ta jednak kosztuje, i to bardzo dużo. Wizyta u lekarza pociąga za sobą wydatek od 40 do 200 $, jeden dzień pobytu w szpitalu – 400 do 1500 $. Poważna choroba może więc zrujnować Amerykanina finansowo, a jedna skomplikowana operacja pochłonąć jego życiowe oszczędności. Dlatego posiadanie ubezpieczenia zdrowotnego jest tak bardzo ważne. (...)

Mielofibroza choroba o wielu twarzach

Zwykle chorują na nią osoby powyżej 65. roku życia, ale występuje też u trzydziestolatków. Średni czas przeżycia wynosi 5–10 lat, choć niektórzy żyją nawet dwadzieścia. Ale w agresywnej postaci choroby zaledwie 2–3 lata od postawienia rozpoznania.

Samobójstwa wśród lekarzy

Jeśli chcecie popełnić samobójstwo, zróbcie to teraz – nie będziecie ciężarem dla społeczeństwa. To profesorska rada dla świeżo upieczonych studentów medycyny w USA. Nie posłuchali. Zrobili to później.




bot