Katastrofa w ukraińskiej elektrowni atomowej zabiła setki razy mniej osób niż nawyk palenia papierosów czy picia alkoholu w krajach byłego ZSRR. Prawdopodobieństwo zachorowania na raka zwiększyło się dla Europejczyka – wskutek awarii z 1986 r. – z 43 do… 43,1 procent.
Rozmowa z dr. Robertem Peterem Gale’em, amerykańskim specjalistą od przeszczepów szpiku kostnego, międzynarodowej sławy profesorem kilku uczelni medycznych, pierwszym naukowcem i lekarzem z Zachodu, dopuszczonym do leczenia ofiar katastrofy w Czarnobylu. Dr Gale jest autorem ponad 800 publikacji naukowych, 20 książek, fragmentów scenariuszy kilku filmów oraz… aktorem.
Krzysztof Boczek: Czy często wraca Pan do czasów spędzonych w Moskwie i ówczesnym ZSRR tuż po wybuchu w Czarnobylu?
Robert Gale: Oczywiście.
K.B.: To był ważny czas w Pana karierze zawodowej?
R.G.: Tak bym to określił.
K.B.: Co Pana najbardziej zaskoczyło w szpitalach Moskwy, Kijowa, gdy oglądał Pan poszkodowanych po tej katastrofie?
R.G.: Nie powiedziałbym, że coś mnie zaskoczyło. My, lekarze, zwłaszcza specjaliści od przeszczepów czy transfuzji, jesteśmy przygotowani na takie widoki, na działanie w sytuacji katastrofy. I tak się też stało tam, gdy spotykałem w większości mocno napromieniowanych pacjentów.
K.B.: Co było dla Pana najbardziej istotnym doświadczeniem z tego okresu?
R.G.: Przez dekadę z kolegami testowaliśmy na małpach i myszach molekuły/hormony, które stymulowały szybsze odbudowywanie zniszczeń, jakich w ciele dokonywało promieniowanie radioaktywne. Ale do maja 1986 r. nie testowaliśmy ich na ludziach. Wypadek w Czarnobylu stworzył taką możliwość. Przetestowaliśmy ten specyfik pierwszy raz na ofiarach Czarnobyla i lek okazał się bardzo efektywny – uratował życie wielu osób.
Obecnie jest podawany tysiącom pacjentów na świecie, którzy przechodzą intensywne terapie antyrakowe i cierpią na białaczkę.
Ciekawostką jest, że pierwszą osobą, której podano ten lek... byłem ja. Doszliśmy do wniosku z kolegami, że lepiej będzie, aby to nie obywatele radzieccy, jako pierwsi ludzie, przyjęli ten specyfik. Dlatego z moim rosyjskim kolegą – Andriejem Worobiowem (słynny rosyjski hematolog, red.) – zdecydowaliśmy, że najpierw wstrzykniemy sobie nawzajem specyfik. I jeśli następnego dnia będzie z nami wszystko OK, to dopiero zastosujemy to u ofiar Czarnobyla. I tak się stało. Na zastosowanie leku uzyskaliśmy wcześniej zezwolenie z radzieckiego Politbiura.
K.B.: Czytałem wiele raportów nt. długoterminowego wpływu Czarnobyla na zdrowie ludzi. Różniły się znacząco – od kilkuset ofiar po kilkaset tysięcy, nawet prawie milion. Pan długo prowadził też takie badania. Jakie więc Pana zdaniem są efekty tej katastrofy?
R.G.: Staraliśmy się ustalić jedyną, istotną dla zdrowia zmianę spowodowaną przez tę katastrofę – wzrost zachorowań na raka. Do obliczeń musieliśmy użyć jakichś modeli. Mieliśmy takie, ale tylko gdy w grę wchodziła ekspozycja na wybuch atomowy – dane zebrane w Japonii. Krótka ekspozycja – 1-2 sekundy – i silna, z wielkimi dawkami promieniowania. Tymczasem w Czarnobylu ludzie byli eksponowani na niskie promieniowanie, ale przez lata, a nie sekundy, więc model z bombą atomową musieliśmy przenieść na sytuację z Czarnobyla. Dodatkowo wiele wątpliwości mieliśmy co do tego, jakie zmiany w człowieku dokonuje ekspozycja na niskie dawki promieniowania.
Nie znaleźliśmy dowodów na wzrost białaczki po Czarnobylu, może z jednym wyjątkiem – możliwego wzrostu zachorowań na przewlekłą białaczkę limfocytową. Ta zaś jest jedyną, której zachorowalności nie odnotowaliśmy po wybuchu atomowym. Musieliśmy być więc bardzo ostrożni w swoich ustaleniach. Opierając się na danych, jakie mieliśmy, nie widzieliśmy zbyt wielkiej groźby na radykalny wzrost zachorowalności na raka. Wyliczyliśmy, że dodatkowych przypadków nowotworu, spowodowanych promieniowaniem z Czarnobyla, może być między 4 a 16 tys. Tymczasem bez Czarnobyla i tak byłoby w populacji Europy ok. 200 mln przypadków raka. Te 4-16 tys. są bardzo trudne albo może nawet niemożliwe do odnalezienia w tej liczbie. Z jednym wyjątkiem – w ciągu 10 lat po katastrofie zidentyfikowaliśmy ok. 7 tys. przypadków raka tarczycy, prawie wyłącznie u dzieci. ⅓ z tych przypadków była spowodowana piciem mleka napromieniowanego przez pierwsze 3 miesiące po awarii. I tylko w tym przypadku nie ma wątpliwości, że to efekt katastrofy.
Podsumowując: ryzyko, że przeciętny mieszkaniec Europy zachoruje na raka wynosi 43 proc. Czarnobyl zwiększył je do... 43,1 proc. I to zakładając najgorszy scenariusz z ww. wyliczeń.
K.B.: Przecież to niewiele!
R.G.: Tak. Tym bardziej że pozbycie się nawyku palenia papierosów albo picia alkoholu tylko w krajach byłego ZSRR ocaliłoby setki razy więcej ludzi, niż gdybyśmy uniknęli katastrofy w Czarnobylu.
K.B.: Czy te estymacje naukowców relatywnie krótko po awarii były takie same jak obecnie?
R.G.: Wiedza, którą właśnie podałem, nie jest nowa i nie zmieniła się od czasów, gdy te szacunki ujawnialiśmy. Nowe jest to, że rzeczywistość nas nie zaskoczyła – nie zaobserwowaliśmy znacznego wzrostu przypadków białaczki, raka piersi, płuc itp. To nie znaczy, że nie miało to miejsca. Znaczy jedynie, że nie byliśmy w stanie ich wykryć. Więc nigdy bym nie powiedział, że nie ma innych nowotworów spowodowanych awarią w Czarnobylu.
K.B.: Dlaczego te szeroko zakrojone raporty, których było wiele, tak różniły się w swoich przewidywaniach, szacunkach, wnioskach?
R.G.: Energia atomowa wchodzi nie tylko w sferę nauki, ale także polityki. Jeśli zajrzy pan do raportów UNSCEAR ONZ, Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej czy innej grupy naukowców z doświadczeniem w energii atomowej i biologii, to zauważy pan, że nie ma wielkich różnic w ich szacunkach. Naukowo podparte wyliczenia nie dawały rezultatów rzędu 100–200 tys. ofiar. Takie wyniki pochodziły od ekologów…
K.B.: Dokładnie – 200–300 tys. ofiar wyliczał Greenpeace.
R.G.: Jestem pewien, że ci ludzie mają dobre intencje. Chociaż z drugiej strony dziwi mnie ta postawa. Te grupy są bardzo zainteresowane kwestią zmian klimatycznych, a paradoksalnie to energia atomowa jest sposobem, by przeciwdziałać globalnemu ociepleniu w ciągu najbliższych 20–30 lat. Te grupy powinny ją wspierać, a – co zaskakuje – ją zwalczają.
K.B.: Oglądał Pan cały serial HBO „Czarnobyl”. Spodobał się Panu ten film?
R.G.: Tak. Nieźle to zrobili, tj. przedstawili tę katastrofę i przyciągnęli uwagę publiki do tego historycznego wydarzenia.
Problem jest inny. Ja mieszkam w Hollywood i jestem także aktorem oraz autorem scenariuszy bez sukcesów. Ale wiem, że aby napisać dobry scenariusz trzeba mieć ciekawą linię historii, na tyle, by – w przypadku serialu – co tydzień przyciągnąć widzów do kolejnego odcinka, a odciągnąć ich od oglądania meczu bejsbola. I to się udało temu serialowi.
Także bywam ekspertem konsultującym różne produkcje filmowe nt. medyczne czy radiacji. Dla mnie było zaskakujące, że w przypadku tego serialu nie było żadnej konsultacji eksperta, przynajmniej ja nie znalazłem dowodu na to, aby było inaczej. To bardzo nietypowe.
Co tydzień, po każdym odcinku pisałem kolejną recenzję „Czarnobyla”. Błędy, które mnie raziły?
1. Serial pokazywał, iż ciała strażaków (najbardziej napromieniowani w trakcie akcji ratunkowej – red.) stały się radioaktywne i niebezpieczne dla ludzi. To nieprawda. My musieliśmy ich odkazić, oczywiście, ale większość z ich radiacji była zewnętrzna.
2. W serialu jest ciężarna kobieta, która opiekuje się swoim mężem – strażakiem. Jej dziecko w wyniku tego umiera na serce. Tymczasem my dysponujemy dużą ilością danych nt. ciężarnych, które zostały wystawione na promieniowanie podczas wybuchów atomowych (w Japonii – red.), więc wiemy, jakie dawki trzeba przyjąć, aby spowodowało to uszkodzenia płodu. I wiemy też jakiego rodzaju uszkodzenia wywołuje radioaktywność. Wśród setek tysięcy osób wystawionych na efekty wybuchu bomby atomowej, w tym także kobiet w ciąży, znaleźliśmy tylko 29 przypadków, w których możemy mówić o zmianach płodowych – mniejszych lub większych upośledzeniach. I wszystkie wydarzyły się u kobiet, które były w II trymestrze, gdy bomba wybuchła. Ta kobieta z serialu nie była wystawiona na taką radiację i nie mogło to wywołać takich efektów u jej dziecka, jakie opisano. Wiemy, że po Czarnobylu w Europie, w tym także w Polsce, wykonano ok. miliona aborcji. To efekt błędnych, a wręcz chorych porad lekarzy. Wmawiali kobietom – ciężarnym w czasie katastrofy – że ich dziecko może zostać upośledzone. To było całkowicie błędne. Straszna dezinformacja. I to ze strony lekarzy, którzy powinni wiedzieć więcej, a – jak się okazuje – nie rozumieli radiacji.
3. Ostatnia rzecz – serial „Czarnobyl” sugeruje, że dziesiątki tysięcy z nas, a może nawet wszyscy, mogą umrzeć na raka wywołanego awarią w Czarnobylu. To – jak już tłumaczyłem wcześniej – jest nieprawdziwe.
Podsumowując, uważam, że każdy powinien zobaczyć ten serial, ale będąc świadomym tych nieprawdziwych informacji, jakie podaje.
K.B.: Czy Pan także pracował z ofiarami katastrofy elektrowni atomowej w Fukushimie?
R.G.: Tak. Spędziłem tam ok. 2 lat.
K.B.: Jeśli porównać skutki zdrowotne tej katastrofy z tą na Ukrainie, to która jest gorsza?
R.G.: Po pierwsze: znacznie mniej radioaktywnych substancji wydostało się z Fukushimy niż z Czarnobyla. Po drugie – istotne jest, gdzie ta radiacja poszła. Z awarii na Ukrainie trafiła głównie (z atmosfery – red.), tj. aż w 90 proc. – na ląd. A tam zagraża ona ludziom. W Japonii zaś ponad 90 proc. radiacji zostało zdeponowanej w oceanie. Tymczasem jest on naturalnie radioaktywny w pewnym stopni, więc to promieniowanie zostało w nim „rozcieńczone”.
Po trzecie – wspominałem o nowotworze tarczycy wywołanym promieniowaniem z Czarnobyla. Na Ukrainie, Białorusi i tej części Rosji ludziom zazwyczaj brakuje jodu – za mało mają go w diecie. Więc gdy nadszedł on z chmurą radioaktywną, to tarczyca chętnie go przyjęła.
W Japonii ludzie zaś jedzą dużo pokarmów z oceanu, bogatych w jod. Ich dieta jest więc go pełna i tarczyca Japończyka jest nim wypełniona. Mimo to ofiarom podawaliśmy tabletki z jodem, aby ewentualnie uzupełnić jego poziom. Skutecznie.
W ZSRR zaś, co prawda, podawaliśmy jod mieszkańcom Prypeci (miasto najbliżej elektrowni atomowej, ewakuowane kilka dni po awarii – red.), ale już nie mogliśmy jej podać mieszkańcom innych regionów.
Kolejna sprawa. Radioaktywny jod z Czarnobyla opadał na trawę, tę spożywały krowy i transferowały go do mleka. Okolica była wiejska i standardowo ludzie trzymali przy domu 1-2 krowy dla siebie. Dzieci więc piły sporo tego skażonego mleka. W Fukushimie zabieraliśmy całe mleko, dostarczając mieszkańcom inne, w zastępstwie.
Podsumowując: w Czarnobylu wszystko działało na naszą niekorzyść, a w efekcie tego mamy prawdopodobnie 2,5 tys. przypadków raka tarczycy spowodowanej promieniowaniem.
W Fukushimie wszystko działało na naszą korzyść, więc szacujemy, że nie będzie tam żadnych przypadków raka tarczycy, lub 1-2, wywołanych awarią w elektrowni.
Tak więc japońska awaria była setki razy mniejszym zagrożeniem dla zdrowia ludzi.
Za to w Fukushimie, mocno zindustrializowanym terenie, straty ekonomiczno-przemysłowo-finansowe były znacznie wyższe niż te w Czarnobylu – terenie typowo wiejskim.