Chirurg Andrzej Mazur, jako lekarz w wojsku, złamał rozkazy i podawał płyn Lugola tuż po katastrofie w Czarnobylu, a przed tym, zanim władza oficjalnie na to pozwoliła.
Krzysztof Boczek: Pan był wojskowym lekarzem w czasie gdy doszło do katastrofy w Czarnobylu. Jako zawodowy żołnierz?
Andrzej Mazur: Nie. W 1984 r. powołano mnie do wojska na podstawie nieistniejącej już ustawy o okresowej służbie wojskowej lekarzy. Nie wiedziano, co ze mną zrobić, bo ta ustawa nie przewidywała powoływania osób ze specjalizacją, a ja jako chirurg tam trafiłem. W stopniu podporucznika pracowałem w szpitalu, a byłem rozlokowany w batalionie w Prudniku – na granicy z Czechami.
W kwietniu 1986 r. miałem już wychodzić do domu, gdy nagle wstrzymano wyjścia. 26 kwietnia poszła plotka, że jakaś awaria jest w elektrowni, w Rosji czy na Ukrainie. Żadnych konkretów. Chyba 2 dni potem wicepremier Szałajda (szef kryzysowej komisji rządowej, powołanej przez gen. Jaruzelskiego w związku z katastrofą w Czarnobylu – red.) w radiokonferencji nakazał trzymanie gęby na kłódkę, o tym, co się wydarzyło. Kazał wydać płyn Lugola służbom medycznym, ale zakazał podawania go dzieciom. To miało się stać dopiero po zakończeniu kryterium ulicznego Wyścigu Pokoju w Kijowie – partia nie chciała wzniecać niepokojów społecznych przed tym ważnym i lubianym przez ludzi wydarzeniem sportowym. Jak się potem okazało, cały Wyścig Pokoju odbył się w cieniu Czarnobyla.
Jako lekarz, wiedzialem, że w takich sytuacjach (możliwe skażenie radioaktywne – red.) bardzo istotne jest, by substytut jodu podawać jak najwcześniej, zwłaszcza małym dzieciom. Bo jeśli ich tarczyca już wychwyci jod radioaktywny, to podawanie płynu Lugola stanie się bez sensu – „dziura” już będzie zapchana. A tutaj władza chciała opóźnić podawanie tego leku. To się nie mieściło w mojej głowie i mentalności. Byłem młodym lekarzem z rodziny o silnych tradycjach – dziadek był w Katyniu i brał udział w wielu historycznych wydarzeniach tamtego okresu Polski. Nie mogłem zrozumieć, jak rząd Polski może tak zakłamywać społeczeństwo?! Zrodził się we mnie bunt. Tym bardziej że widziałem, iż dorosłe osoby – ustosunkowane – popijały sobie na boczku płyn Lugola. To zakłamanie i obłuda podnosiło mi zawartość żołądka.
Na tej radiokonferencji z Szałajdą byłem z żołnierzem zawodowym, starszym chorążym sztabowym Stanisławem Żolichem, wówczas szefem izby chorych. Zgodnie z rozkazami, rozwieźliśmy sanitarką płyn Lugola do placówek w Głubczycach, Strzelcach Opolskich... – nie pamiętam pełnej listy miast.
K.B.: Dużo tego było?
A.M.: Po takim „balonie” do wina dla każdego ośrodka.Ze Stasiem nie godziliśmy się z tym, że mamy czekać z wydawaniem płynu Lugola dzieciom. Postanowiliśmy zrobić to wcześniej. Stasiek, jako zawodowy żołnierz, ryzykował wszystkim. Ja tylko jakimiś karami – byłem przejściowo w wojsku. Choć nie wiedziałem, jak potraktują moje prawo wykonywania zawodu, jeśli sprzeniewierzę się rozkazom.
Wyprowadziliśmy sanitarkę wojskową (zielona, marki Nysa) i wzięliśmy nielegalnie żołnierza szeregowego – był kierowcą. W wojsku nie można ot tak sobie zabrać auta, by nikt o tym nie wiedział. A tutaj – o dziwo – nikt nie robił nam kłopotów. Pozwolili nam zatankować sanitarkę, otworzyli szlaban. Z początku jechaliśmy po cichu, by nikt za nami nie ruszył – sądziliśmy, że tak się właśnie stanie. Oficerowie sztabowi musieli wiedzieć o tym naszym wypadzie i nie zrobili nic, więc musieli akceptować nasze działania. Gdy wróciliśmy, też nikt nam złego słowa nie powiedział. Nawet oficer, który jednostkę łączył ze służbami.
Jeździliśmy po wioskach w okolicy. Stasiu przez megafon nakłaniał matki do przyjścia z dziećmi. Podawaliśmy im płyn Lugola w probóweczkach.
K.B.: Jak wielu osobom?
A.M.: Nie wiem, nie liczyłem. Robiliśmy to wszystko na dziko. Teren i wioski znał Stasiek.
Po całej akcji odzyskałem honor oficerski i medyczny. Poczułem się normalnie. Bo wcześniej nie dawałem sobie rady z tym problemem.
Nigdy nie spotkało mnie nic złego z powodu tych działań. Nigdzie w papierach tego nie opisywano. Stasiu nawet awansował potem, z czego wnioskuję, że akceptacja dowództwa była. Wszyscy udawali, że nic się nie wydarzyło. Dopiero po naszej akcji w kraju zaczęto „lugolizować”.
K.B.: Prof. Zbigniew Jaworowski, który nakłonił władze do „lugolizacji”, twierdził, że płyn ów wydawano już od popołudnia 29 kwietnia i była na to zgoda władz.
A.M.: Ja pamiętam to inaczej. Z tego, co wiem, nie byliśmy jedynymi, którzy nie wykonali rozkazów Szałajdy. Pamiętam, że znacznie istotniejszy był generał, który od stanu wojennego pełnił funkcję wojewody warszawskiego – czyli był bardzo zaufanym człowiekiem władz. A on też się wyłamał, bo prawdopodobnie honor oficerski nie pozwalał mu trzymać płynu Lugola pod stołem. Piękna postać – szkoda, że nie pamiętam już, jak się nazywał. Potem miał przez to duże problemy i zniknął mi z pola widzenia.
K.B.: Słyszał Pan o innych lekarzach, którzy nie usłuchali władz i wydawali lek jak najwcześniej?
A.M.: Nie, ale podejrzewam, że było ich wielu. Gdy chmura pyłu radioaktywnego przybrnęła nad naszą okolicę, jako oficer, dostałem licznik Geigera-Müllera i miałem jeździć po okolicy, by badać skażenie. W Trzebini, na granicy z Czechami, była jednostka wojskowa, która dzieliła jedno podwórko z czeskimi wojskami. Na północy osiedla bloki były polskie, na południu – czeskie. Między nimi, na asfalcie stał szlaban. Pamiętam, że ustawiliśmy żołnierzy w szeregu, a 3-4 m dalej dwóch czeskich wojaków oparło się o szlaban i z zaciekawieniem patrzyło, co robię. Mierzyłem licznikiem włosy, twarze, szyje, klatki piersiowe, genitalia i stopy żołnierzy. Największe promieniowanie było na włosach, na szyi gdzie jest tarczyca i na genitaliach. Oraz spodach butów. W tych miejscach licznik się wręcz gotował. Okolica była OK – np. pamiętam, że woda ze studni głębinowej miała niewiele, bo tylko 6 jednostek.
K.B.: Ależ ma Pan pamięć – takie detale!
A.M.: Dokładnie to pamiętam, bo wtedy nikt nic nie wiedział na pewno. Co z tego będzie, jaka będzie nasza przyszłość, co się jeszcze stanie. Eksperci mówili mi, że nie wiedzą, jakie będą konsekwencje skażenia, bo to była pierwsza tego typu sytuacja na świecie. Takie chwile w życiu pamięta się dokładnie.