SZ nr 51–66/2018
z 12 lipca 2018 r.
Krew damasceńskiej róży
Krzysztof Boczek
Biegną tam, skąd inni właśnie uciekają. Z bombardowanych miejsc w Syrii. By ratować życie. Już ponad 100 tysięcy żyć.
23 kwietnia 2016, Aleppo. Najbardziej niebezpieczne miasto na świecie. Okolica Tareeq Al Bab. Trzech wolontariuszy wjeżdża na sygnale między wysokie bloki. Zewsząd kurz po bombardowaniu. Rosjanie lub samoloty armii Baszszara al-Asada trafiły budynki dwiema rakietami. Kamerzysta pokazuje blok – od góry zarwał się cały jego front. Jakby ktoś zdarł z niego skórę. Wystają kości podłóg, kikuty balkonów. Na tych strzępkach gromadzą się ludzie krzyczący wniebogłosy. Wokół, jak w ukropie, biegają wolontariusze w białych hełmach. Kosz dźwigu podfruwa pod występy betonu z ludźmi żyjącymi na nich i zbiera ich jak dojrzałe czereśnie. Syryjczyk w białym hełmie i z osmaloną twarzą przypomina kominiarza. Raportuje do kamery: – Kolejny atak na cywilów. Dzieci i kobiety zginęły, także udusiły się dymem. Sytuacja jest nie do zniesienia.
Pod filmem info, że poprzedniego dnia wojska Asada z wojskami rosyjskimi zbombardowały okoliczny szpital.
Oficjalnie to Obrona Cywilna, ale bardziej przylgnęło do nich określenie „Białe Hełmy” – ze względu na kaski, jakie noszą. Wygrzebują ofiary z zawalonych budynków, tamują krwawienia, zakładają opatrunki, ratują w karetkach, zawożą do szpitali. Zazwyczaj.
W czerwcu br. ich Twitter podawał: Białe Hełmy tworzy 3922 wolontariuszy z lokalnych społeczności. Bardzo niewielu z nich to medycy, paramedycy czy sanitariusze. Na filmie anonimowi członkowie Białych Hełmów mówią, czym zajmowali się przed wybuchem powstania. – Byłem nauczycielem gimnastyki. – Pracowałem w piekarni. – Byłem farmaceutą. – Student uniwersytetu, kierunek chemia. – Technik radiologiczny. – Stolarz. – Sprzedawca. – Krawiec. – Budowlaniec.
Pomiędzy ich wypowiedziami nagrania z wybuchających bomb, zrujnowanych domów, dziesiątków martwych ciał, setek rannych. – Teraz ratuję życie ludzi – powtarza każdy z wolontariuszy. Po tych wypowiedziach widać sceny z wyciągania rannych z gruzów. Wzruszające. „Syria ma BOHATERÓW” – głosi hasło kończące filmik.
8 lutego br., Wschodnia Ghouta… Samir Salim, w żółtej kurtce i białym hełmie, ogląda w ciemności na smartfonie wideo. Płacze. Ociera łzy. Na filmie jest jego matka. Właśnie jako członek Obrony Cywilnej przyjechał, by ratować kolejny zbombardowany dom. Tym razem jego rodzinny. W labiryncie połamanych betonów złożonych jak karty do gry, przebijał się do mieszkania swoich rodziców. Na II piętrze znalazł 23-dniowe dziecko – Samera. Żyło. Potem na I piętrze żonę brata. Żyła. I swojego ojca. Żył. Wreszcie znalazł swoją matkę.
Przygniecioną wielotonowym sufitem. Jakby blok zamienił się w wielką, ludzką prasę. Nie żyła.
Ten sam region Ghouty, inne bombardowanie. Saeed Al-Masri jedzie na sygnale ratować zrujnowany dom. Jego dom rodzinnny. Gdy sanitarka podjeżdża, niewiele widać na ulicy – gęsty, szary pył skruszonego betonu ogranicza widoczność do kilku metrów. Saeed biegnie do ruin domu. Po chwili z otchłani pyłu wybiega nastolatek z rozpostartymi rękoma. Jakby chciał coś złapać. Krwawi, ale krwi nie widać – pył betonu oblepił go tak bardzo, że dziecko wygląda jak upiór. Teraz wybiega Saeed. Płacze. Na rękach trzyma trzymiesięcznego syna. Wskazuje na drzwi sanitarki, coś krzyczy do kolegi. Dziecko żyje. Kolejne ujęcie pokazuje wystraszonego malucha – Yehya – na kolanach ojca, z opatrunkiem pod okiem. Nie zdaje sobie sprawy, co się dzieje.
W ciągu trwającej 5 dni kampanii bombardowań Wschodniej Ghouty, zginęło 250 cywilów, a tysiące zostało rannych. „Ratownicy i paramedycy byli tak przepracowani, że nawet gdy byli sami ranni, dalej ratowali innych” – głosi info na filmie. Malek Abu Jaber – dwudziestokilkuletni chłopak – krzywi się, leżąc na szpitalnym łóżku, gdy ktoś opatruje mu ranę na brzuchu. Po chwili już sam chodzi między łóżkami, opiekując się rannymi dziećmi. W końcu to on tutaj pełni rolę pielęgniarza.
Dr Taher Wazzaz, zarządzający Obroną Cywilną w Idlib w marcu 2015 r, jest członkiem Białych Hełmów. Dentysta – jeden z nielicznych medyków. Przed wojną prowadził swoją klinikę stomatologiczną w Idlib. Do Obrony dołączył w czerwcu 2013. Na stronach Lekarzy Bez Granic opisywał akcję po bombardowaniu Sarakib w marcu 2015. „Pociski artylerii uderzyły w targowisko. To było straszne. Ponad 13 martwych, wielu rannych. (…) Przewoziliśmy ludzi do szpitali polowych i do Turcji. Prawie wszyscy wymagali amputacji”.
W tamtym czasie w Idlib działało 20 posterunków Białych Hełmów, w każdym po 2 ratowników. Dzięki temu mogli bardzo szybko dotrzeć do zbombardowanych miejsc. Ratowali wówczas średnio 200 osób miesięcznie. Członków bez wykształcenia medycznego przeszkolił medycznie MSF – Lekarze Bez Granic. Uczyli ich przede wszystkim, jakich pacjentów najpierw ratować.
27 czerwca, miasto Dara. Gruzy świeżo zburzonego budynku ludzie w białych kaskach przetrzepują rękoma – kawałki są tak małe, że przychodzi im to z łatwością. Jakby szukali czegoś cennego. Ze sterty gruzu, jak magik z kapelusza, ubrany w żółtą kamizelkę człowiek wyciąga ok. 10-letnie dziecko w czerwonym swetrze. Bierze je na ramię i szybko biegnie w stronę słońca, które powoli zachodzi. Nie widać, bo kamera jest pod słońce, ale tam chyba stoi ambulans.
„Allahu akbar” (Bóg jest wielki) krzyczą jego kompanii. Podpis nad zdjęciem informuje, że tego dnia uratowali jedno dziecko. Tylko. Z innego materiału wynika, że w tym ataku zginęło
13 cywilów. „Tylko”.
9 maja, Idlib. Spychacz przesuwa zwały gruzu i pyłu. Potem rusza do dzieła koparka. Sięga 5–7 metrów w głąb ziemi, wydobywając tylko przemielony beton i kawałki gruzów. Mam wrażenie, jakby kopali głęboką studnię. Teraz w jamę wchodzą ludzie w białych hełmach. Wnikają w odkopane gruzy bloku. Jeden z nich wyczołguje się z malutkim, kilkumiesięcznym dzieckiem na rękach. Tłum wokół krzyczy: „Allahu akbar”. Jakiś mężczyzna w damasceńskiej arafatce przytula dziecko. Twarz dziecka jest cała sina od pyłu betonu. Sprawdza tętno. Nic nie mówi. Niemowlak wygląda jak trup i chyba tak właśnie jest.
Potem ratownicy wyjmują kolejnych pięcioro dzieci, kilkulatków. Bezwładne ciała łapią pomocnicy nad wykopem i podają ratownikom.
Nad filmem info: Białe Hełmy uratowały w tym miejscu 3 osoby. I wyjęli 10 martwych ciał. Członków jednej rodziny.
Filmów, w których ratownicy w białych kaskach wyjmują żywe dzieci z gruzów, ratując życie, jest sporo. Jeden z nich, z 2014 r. z Aleppo – jest bardzo istotny dla Białych Hełmów. W zbombardowanym budynku ratownicy usłyszeli płacz niemowlaka. Gdzieś w gruzowisku. Długo dokopywali się do dziecka. Uratowali je. Film pokazujący, jak Białe Hełmy wyciągają skąpane w kurzu niemowlę, stał się viralem – miliony wyświetleń na świecie. To wówczas świat pierwszy raz usłyszał o nich. Uratowano także matkę chłopaka. Reszta rodziny zginęła. Ten film i ta historia zainspirowała Joannę Natasegarę, by stworzyć dokument o tych dzielnych ludziach. Pod koniec 2016 r. ukazuje się dokument opisujący poświęcenie i ryzyko podjęte przez trójkę wolontariuszy w Aleppo.
Oskarowa uroczystość w 2017 r. Prowadzący ogłaszają „Białe Hełmy” najlepszym krótkim dokumentem roku. Wychodzi para reżyserów: Orlando von Einsiedel oraz Joanna Natasegara. Po podziękowaniach rodzinie, Orlando odczytuje z kartki list szefa Białych Hełmów Raeda Saleha, który nie mógł przybyć na uroczystość.
Orlando: – Gdyby teraz każdy mógł wstać i pokazać, że nam wszystkim zależy na tym, by ta wojna skończyła się jak najszybciej.
Rozlegają się ogromne brawa, cała sala gwiazd i filmowych VIP-ów wstaje. Krótko po tym sukcesie filmu rosyjskie media propagandowe (Russia Today, agencja Sputnik)
i fabryki pro-Putinowskich trolli zintensyfikowały kampanię oszczerstw wobec Białych Hełmów. Prowadziły ją od 2015 r., gdy Rosja przystąpiła do wojny. Bo już wtedy – dzięki filmom obrazującym ratowanie dzieci i cywilów – Białe Hełmy cieszyły się olbrzymim wsparciem Zachodu.
Na okładce filmu jeden z wolontariuszy zadziera głowę, patrząc w stronę lecącego nad nimi helikoptera. Te często zrzucają bomby beczkowe – zakazane przez Konwencję Genewską. Jej wybuch wywołuje jakby mikrotrzęsienie ziemi. 8 w skali Richtera. W 2016 r., gdy Syria z Rosją szturmowały Aleppo, dziennie spadało na to syryjskie miasto 150 takich bomb. Szpitale i siedziby Białych Hełmów to ulubione cele. Tylko w 2017 r. samoloty Rosji i Asada zbombardowały lokale BH co najmniej 112 razy. Od 2014 r. zginęło ponad 210 członków tej organizacji.
– To są nieprawdopodobnie odważni ludzie. Chyba najbardziej odważni, jakich spotkałem w swoim życiu. Sądzę, że ratowanie ludzi uważają za swój obowiązek. Że nie mają innej alternatywy – w wywiadzie dla BBC opowiada James Le Mesurier, kapitan w spoczynku brytyjskiej armii, który był oficerem łącznikowym w Istambule dla 125 grup Białych Hełmów rozrzuconych po skrawkach Syrii.
Polowania na ratowników prowadzone są nie tylko z powietrza. 6 maja br., podczas ramadanu, uzbrojony gang zaatakował siedzibę Białych Hełmów w Al Hader, na północ od Aleppo. Zabili 4 wolontariuszy, ranili 3 kolejnych, 5. ofiara zmarła w szpitalu. „Niech odpoczywają w pokoju”. Na poście BH na Twitterze, pod tym info zdjęcia 4 mężczyzn. Ten na największym foto, ma ok. 55‒60 lat, przyprószone siwizną włosy zaczesane do tyłu i bardzo łagodną twarz. Z żółtą kurtką kontrastuje różowa róża, którą trzyma w ręku. To narodowy kwiat Syrii. Słynna róża damasceńska, hodowana tutaj od tysięcy lat. Element dziedzictwa narodowego tego kraju. We wrześniu 2016 r. Białe Hełmy dostają tzw. alternatywnego Nobla – szwedzką Right Livelihood Award.
7 kwietnia br. Duma, siły Asada ponownie atakują bronią chemiczną. Film Białych Hełmów z budynku, na który spadła chmura ze śmiertelnymi gazami, ogląda się jak kiepski horror. Na schodach leżą nieruchome, wygięte w konwulsjach ciała ludzi. Po zbliżeniu twarzy kilkuletniego dziecka w czerwonym ubranku, widać pianę, która wypłynęła z noska. Słychać filmujących, którzy rozmawiają ze sobą zduszonym głosem przez maski gazowe. Z ciemności rozświetlanej latarkami wynurzają się kolejne ciała leżące na podłodze. Kobiety na czarno. I ponownie dzieci. Sporo dzieci. W odruchu szukania ratunku stłoczyły się razem, jakby to miało ich uratować przed trującymi gazami. Sine twarze, otwarte oczy i piana. Wszędzie piana z ust i nosów. Trupy leżą tak ciasno, że trudno przejść – Białe Hełmy szukają wolnej podłogi dla swoich stóp. Z opisu filmu umieszczonego na TT wynika, że całe rodziny tak ginęły w domach.
W szpitalu tłum jakby cywilów, bez fartuchów czy białych hełmów na głowach, polewa twarze dzieci wodą, zakłada im maski z tlenem. Maluchy toczą z ust pianę, przecierają oczy i niemiłosiernie płaczą. Są przerażone, nie rozumieją, co się stało. Na zdjęciach uderza ich pusty, skierowany w dal wzrok.
Po ataku chemicznym w Dumie, przeprowadzonym przez siły Asada, Białe Hełmy, które udostępniły filmy z ratowania zagazowanych dzieci, jeszcze intensywniej zostały zaatakowane propagandowo przez Moskwę. Blogerzy, sponsorowani przez Kreml, fabrykowali informacje, twierdząc, że opublikowany film z ataku był... mistyfikacją, a gazowego uderzenia w ogóle nie było. Tymczasem fakt dokonania ataku chemicznego i autentyczność filmów opisujących go, potwierdziły wywiady USA, Francji, Wlk. Brytanii, niezależnie WHO, ONZ oraz duże media krajów Zachodu. BBC opisywał konkretnych, wpływowych blogerów, którzy rozsiewali nieprawdziwe informacje. „The Guardian” udowodnił, iż większość dyskredytujących materiałów pochodzi z Rosji. Generowało je aż 14 tys. kont Twittera. Rosyjskie trolle potrafiły wygenerować do 150 twittów dyskredytujących BH w ciągu jednego dnia. Z raportu i śledztwa „Guardiana” wynika, że tysiące nieprawdziwych informacji, tweetów, artykułów, zdjęć i filmów dotarło aż do 56 milionów odbiorców na świecie.
Obecnie, wpisując „White Helmets, Douma” w wyszukiwarkę, na pierwszej stronie pojawiają się prawie wyłącznie sfabrykowane przez Rosjan informacje i materiały.
Jeden z bohaterów oskarowego dokumentu „Białe Hełmy” pod koniec filmu:
– U nas mamy takie powiedzenie: „ratując jedno życie, jakbyś ratował ludzkość”.
W tle filmu sceny, w których z gruzów jego koledzy wyciągają żywe dzieci.
Na Twitterze BH aktualizują jedną informację – do początku czerwca br. Białe Hełmy uratowały
104 933 osoby
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?