Prezes NFZ oznajmił, że lekarze rodzinni nie są już w Polsce potrzebni. No, bo po co? Od kataru nikt nie umarł, a jak będzie musiał zasięgnąć porady lekarskiej, to sobie pójdzie do szpitala. Całą podstawową opiekę zdrowotną zorganizują zaś samorządy. Dlaczego? Bo się im rozkaże. Zrobi się gabinety w szpitalnych piwnicach, domach opieki społecznej, hospicjach, a jak trzeba będzie – to i w remizie strażackiej albo lecznicy dla zwierząt.
Prezes prowadzi z lekarzami rodzinnymi wojnę, a w czasie wojny trzeba organizować punkty pomocy medycznej, gdzie tylko się da. Aby nie wprowadzać paniki w narodzie, prezes postanowił nie nazywać tego, co będzie w przyszłym roku, wojenną opieką zdrowotną, ale – alternatywną. Skąd NFZ weźmie lekarzy do tej alternatywy? Na pewno – z łapanki. No, a potem jakoś się chorych do wagoników załaduje i raz na miesiąc dowiezie do punktów pomocy. Dzięki prawom selekcji naturalnej najsilniejsi podróż na pewno przetrwają.
Ale czy Polacy chcą zostać ofiarami działań wojennych, zwłaszcza że prezes nie przewidział nawet odszkodowań? Wątpię.
Wojnę można zakończyć – bez ofiar – poprzez rokowania. Generał zapomniał, że oprócz jego rozkazów ubezpieczeni mają jeszcze prawa wynikające z konstytucji, a ta gwarantuje wszystkim równy dostęp do świadczeń zdrowotnych. Zmusza więc niejako NFZ do zapewnienia jednakowego dostępu do usług. W miejscach, gdzie nie ma ofert, trzeba przeprowadzić konkurs uzupełniający. Aby to się udało, generał musi zaproponować lekarzom takie warunki, jakie będą mogli spełnić.
Jeśli generał tego nie zrozumie, może stanąć przed sądem wojennym. A ten nie będzie litościwy.