Bohaterowie książki, przyjaciele, lokalne władze spotkali się 26 stycznia w nowej Szkole Podstawowej im. Wincentego Pola (filia szkoły w Jurkowie) na wieczorze autorskim lek. Janiny Banachowskiej, która w książce "Dochtórko, ratujcież!" sportretowała 32 lata swej służby mieszkańcom Półrzeczek oraz najdalszych, rozsianych w Beskidzie Wyspowym przysiółków. Docierała z pomocą latem i zimą, najczęściej konno z braku dróg bitych.
Właścicielka apteki w Dobrej (siedziba władz gminy), mgr farm. Krystyna Okońska, koleżanka z akademika, nie sądziła, że los zetknie ją ponownie z J. Banachowską, prymuską na Wydziale Lekarskim AM w Krakowie (1969-1975). Dla pacjentów "dochtórki" leki wydaje nawet w środku nocy.
- Janka była najmłodszą babcią – studentką. Miała już za sobą szkołę felczerską, odbyła nakaz pracy w pogotowiu, w rodzinnych Wadowicach, a potem w Cieplicach była pielęgniarką – wspomina mgr rehabilitacji i psychologii Małgorzata Huczyńska, przyjaciółka z lat młodości i żeglarskich wypraw. Podczas promocji książki dodawała "dochtórce" otuchy.
Urodzony w Półrzeczkach ks. Wincenty Węglarz też pisze książki, ale podkreśla, że nikt tak nie rozsławił Półrzeczek, jak J. Banachowska. Młody wójt Benedykt Węgrzyn (bibliotekoznawca) na ostatnim zebraniu radnych odczytał nawet kilka fragmentów książki pióra kobiety uznawanej tu za "dobro miejscowe". Wójt dostrzegł wpływy reymontowskie i "Konopielki" Redlińskiego.
Emerytowana nauczycielka Alfreda Wojciaczyk trafiła na karty książki. Do dziś pamięta, jak ją "dochtórka" obsztorcowała za zwlekanie z pokazaniem oparzenia na udzie. Wstydziła się... Zofia Krzysztofiak dodaje, że "dochtórka" to swój człowiek, można dzwonić do niej nawet o północy, nigdy nie odmówiła pomocy.
Teresa Kuchta, matka piątki pociech, w tym 2 par bliźniaków, darzy "dochtórkę" bezwzględnym zaufaniem. Wszyscy tu wiedzą, że nie przejdzie obok dzieciaka obojętnie, zbeszta zimą za noszenie czapki w kieszeni, wiosną za brodzenie w lodowatym górskim strumyku albo latanie w koszulinie przy jesiennych chłodach. Doceniają ją i za to, że po antybiotyki sięga w ostateczności. Jeden z synów pani Zofii miał kontuzję nogi. Nie pojechała z nim do Limanowej, na RTG stopy. "Dochtórka" ma wiedzę w rękach, badaniem fizykalnym ustali przyczynę bólu i obrzęku. Niektóre przepisy medycyny ludowej też włącza do terapii. Kształcona – a ludzi nie wyśmiewa.
Kunegunda Drzyzga, sąsiadka dr Banachowskiej, farmerki i miłośniczki zwierząt wszelakich (wzywanej, gdy weterynarza zabraknie, także do pomocy "braciom mniejszym") nie mogła wyjść z podziwu, jak dobrze radzi sobie z trzodą. Koza to u niej była co dzień własnoręcznie wydojona, wyczesana, jak koń, którego "dochtórka" siodłała, by dotrzeć leśnymi duktami do chorych. I osiołek – uciecha dla dzieci. Trzy owce podrzucała do wypasu do stada pani Kunegundy. – Kozie sery Banachowskiej nie miały sobie równych – potwierdza M. Huczyńska, traperka, która z młodzieżą z Krakowa poznawała szlaki turystyczne w okolicy. W Beskidzie Wyspowym (na każdy szczyt trzeba wyjść osobno, a nie granią między górami) na całe dnie lubił przepadać mecenas Aleksander Banachowski, ojciec Janiny.
Kierownik Gminnego Ośrodka Zdrowia w Dobrej (w powiecie limanowskim 3 podmioty w poz nie wybrały prywatyzacji) lek. Mieczysław Dubiel od 28 lat praktykuje w tym terenie. Zarządzać pomaga mu pielęgniarka koordynująca Maria Stokłosa. Przyjazną dla pacjentów atmosferę w Dobrej potwierdza Maria Rapacz, a ma porównanie, bo jej rodzina leczyła się u dr Banachowskiej 32 lata.
Po przejściu na emeryturę z wiejskiego, spartańskiego ośrodka w Jurkowie, "dochtórka" praktykuje w prywatnym gabinecie. Półrzeczanom dr Dubiel wyszykował w Jurkowie nowy ośrodek i zatrudnił nowych lekarzy. – Bardzo są zaangażowani – mówi Małgosia Piechówka. – Ostatnio dr Dubiel zakasał rękawy i sam przenosił sprzęt rehabilitacyjny. Do upadłego walczyli o kontrakt na świadczenia potrzebne spracowanym pacjentom. Endokrynologa – z akademickiej kliniki – nie ma Limanowa, a tym się szczyci specjalistyka Gminnego Ośrodka w Dobrej (rejon 8 tys. osób, a niedobór jodu rzecz częsta). Mają też własnego kardiologa (dojeżdża 2 razy w miesiącu z Krakowa), 2 ginekologów, neurologa, okulistę, dermatologa.
Radna Barbara Gawlik uzupełnia listę zasług doktor Banachowskiej. – Żaden dom, żadna najlichsza chata, żadna rodzina nie miała przed nią tajemnic. Wiedziała, komu czego brakuje. W trudnych latach stanu wojennego to dr Banachowska dzieliła pomoc z Holandii, a mój mąż transportował paczki do przysiółków – wspomina.