Rozmowa z K. Madejem, prezesem NRL
A. Gielewska: – Zdaniem części środowiska, w ostatnich latach samorząd lekarski przeżywa kryzys. Czy podziela Pan tę opinię?
K. Madej: – Tak. Mam świadomość, że nie dzieje się dobrze. Jednakże moja rola jako recenzenta procesu powstawania i ewoluowania samorządu jest wyjątkowo trudna, ponieważ z racji pełnionej funkcji spada na mnie część odpowiedzialności za kształt samorządu. Prawdą jest, że samorząd odbiega obecnie od marzeń, które żywiliśmy, dążąc do jego reaktywowania. Nie zgadzam się jednak z opinią, że mamy do czynienia z pogłębiającym się kryzysem. Są to trudności i etapy procesu powstawania i dojrzewania. Nie widzę w naszej dotychczasowej pracy okresów wzlotów i upadków. Powstawanie samorządu to po prostu proces znacznie dłuższy niż się pierwotnie wydawało i bardziej zespolony z kondycją struktur społecznych i państwowych.
- Kryzys, moim zdaniem, przejawia się w coraz większym zniechęceniu środowiska, nieufności lekarzy do działaczy izb, absencji delegatów na posiedzeniach i zjazdach.
- Przekonałem się, że siła organizacji masowych nie wynika z powszechnej aktywności w ich strukturach dużej liczby członków. Fałszywa jest teza, że gdyby wszyscy wybrani delegaci bardziej się angażowali w pracę samorządową, a na zjazdach do końca było quorum – dowodziłoby to siły organizacji i gwarantowałoby skuteczność. Ważniejszą kwestią jest odpowiedni dobór ludzi, niejako kadry oficerskiej reprezentującej zbiorowość, którzy posiadaliby umiejętność prowadzenia marketingu politycznego. Akty zbiorowej woli powinny się przekładać na decyzje, które podejmowane są w wąskim gronie, niekiedy wręcz koteryjnie. Moim zdaniem, największym problemem samorządu jest nienawiązanie właściwego dialogu z decydentami. Jest to skutek zarówno niedojrzałości kadry samorządowej, jak i jakości polityków w naszym państwie. Jeżeli wśród decydentów nadal nie będzie chęci uczynienia z samorządu lekarskiego współpartnera, co powinno wynikać choćby z kalkulacji politycznej, to samorząd będzie słaby.
- Ale czy odpowiedzialności za obecny stan rzeczy nie ponoszą liderzy samorządu? Przywódca powinien umieć organizować zbiorową wyobraźnię, urzeczywistniać wolę i marzenia ogółu, motywować do wspólnego działania. Czy nie widzi Pan obecnie w samorządzie lekarskim także kryzysu przywództwa, misji, woli służby?
- Dotknęła Pani jednego z fundamentalnych problemów historiozofii – przepraszam za natrętne skojarzenie – roli jednostki i mas w procesach dziejowych. A wprost – wskazała na moją osobę. Czyli czego Pani oczekuje?
- Stwierdził Pan, że czuje się odpowiedzialny za samorząd lekarski...
- Czuję się odpowiedzialny w sensie ogólnym, "politycznym". Gdyby jednak było tak, iż obecny kryzys wynika z moich cech charakteru, niedostatków intelektualnych, braku wiedzy lub wyobraźni politycznej, to oczywiście trzeba by zmienić przywódcę. Na swoją obronę dodam, że prezes NRL nie jest organem samorządu lekarskiego. On porusza się tylko w ramach wyznaczonych przez Radę i ją reprezentuje.
- Nie interesują mnie personalia, choć odnoszę wrażenie, że nie udaje się Panu pozyskać akceptacji większości środowiska, nawet gdy głosi Pan słuszne idee. Mam też wrażenie, że od pewnego czasu Krzysztof Madej nonkonformistycznie działa na szkodę prezesa NRL. Mówi Pan rzeczy niepopularne w środowisku. Zgadzam się z Panem, gdy deklaruje się Pan jako przeciwnik liberalizmu w ochronie zdrowia, wbrew oczekiwaniom i opiniom większości lekarzy. Ale mam poważne wątpliwości, gdy Pan robi lub firmuje inne niepopularne rzeczy, jak np. niedawna pielgrzymka NRL do Watykanu czy zakup siedziby na "Gazetę Lekarską". Obawiam się, że kryzys przywództwa wynika z braku autorytetu i erozji wiary w służebność polityków.
- Przywództwo zbudowane na autorytecie to najlepsze, co może się zdarzyć zbiorowości, mam jednak wrażenie, że transakcja jest tu jednak nieco wiązana. Otóż zbiorowość musi chcieć zainwestować w autorytet przywódcy. Skacze Pani jednak od ogółu do szczegółów. Ustosunkuję się zatem tylko do przytoczonych przykładów. Nie wiem, czy zakup nieruchomości i ogromny wysiłek samorządu lekarskiego, aby wejść w posiadanie bazy materialnej, jest działaniem niepotrzebnym, wyłącznie spektakularnym. Zdaję sobie sprawę, że decyzje finansowe, które zmierzają do inwestowania kapitału w nieruchomości, mogą być niepopularne. Chcę jednak podkreślić, że zdecydowanie opowiadam się za takim kierunkiem działania, bowiem każda organizacja potrzebuje materialnego podłoża do swojego rozwoju. Argumenty przeciw są najczęściej populistyczne, wynikają z filozofii rozdawania dóbr jako celu samego w sobie. Niektóre izby w kraju szczyciły się tym, że wszystkie swoje pieniądze rozdawały w formie zapomóg dla biednych lekarzy, stypendiów czy pożyczek, ale i one zmieniły już zdanie.
- Czy nie jest jednak za wcześnie na takie inwestycje? Przyznam, że spośród wszystkich samorządów medycznych w kraju najbardziej podoba mi się Okręgowa Izba Pielęgniarek i Położnych w Krakowie, w której inwestuje się nie w budynki, ale w ludzi. Izba nieustannie organizuje dla członków masowe szkolenia, edukuje ich poprzez spotkania z różnymi gremiami profesjonalistów. Imponuje mi, że tak umiejętnie kumuluje ów niewymierny kapitał, jakim jest świadomość, wiedza, umiejętności członków tej izby.
- No cóż. Wynika z tego, że mamy odmienne poglądy. Pani prezentuje dość ekstremalny, z którym wielokrotnie spotykałem się podczas zjazdów okręgowych izb lekarskich. Nie uważam, że nie należy pomagać lekarzom w trudnych sytuacjach życiowych, a także w kształceniu się, fundując stypendia bądź dając nagrody za specjalizację. Ale trzeba szukać równowagi w realizacji obu tych celów. Na zjazdach mówię niekiedy: bierzcie wzór z Kościoła katolickiego, który ma kapiące złotem świątynie jako widomy znak swojej organizacji i struktury na ziemi, a przy tym – prowadzi bogatą działalność charytatywną. Na pytanie: czy stać nas już na nowe siedziby, odpowiadam: zdecydowanie tak. Szkolenia i zapomogi nie są jedyną drogą poprawy statusu członków organizacji, ich kondycja zależy też od zewnętrznych rozwiązań organizacyjnych, a w nie też trzeba zainwestować.
- Kościół katolicki jednak, dopóki był ubogi i przejęty misją bezpośredniego służenia ludziom, miał z nimi żywszy kontakt, sprawiał, że wierni się doń garnęli. Dziś coraz częściej dostatnie świątynie pustoszeją.
- Nie mówię o dostatku, ale o złotej równowadze, dzięki której zwolennicy i przeciwnicy spotkaliby się w połowie drogi, by obronić własne poglądy. Wydolność finansowa samorządu utrzymuje się na przyzwoitym poziomie, poza tym nikt nie napawa się tu luksusem czy stanem posiadania. Proszę nie zapominać, że nasze środowisko nie zajmuje się wyłącznie rozpamiętywaniem własnej biedy czy wyciąganiem ręki po zapomogę. Wielokrotnie słyszałem, że niezależnie od kondycji finansowej poszczególnych członków samorządu, właśnie naszemu środowisku należy się odpowiednia reprezentacja.
- W Łodzi kupiono na siedzibę izby piękny pałacyk, który ma wszelkie znamiona luksusu...
- Opinie na temat tej inwestycji są podzielone, ale ów luksus nie jest celem samym w sobie, ponieważ łódzka izba ma przebogate plany szkoleniowe i integracyjne. Toteż uważam, że ta decyzja była słuszna. Być może moje poglądy odbiegają od średniej w środowisku, ale nikt tego nie badał.
- Dlaczego? Czemu nie prowadzicie badań opinii środowiska lekarskiego, np. na temat akceptacji decyzji organów samorządu?
- Prowadzimy badania, choć być może zbyt fragmentaryczne i wyrywkowe. Na przykład podczas dwóch ostatnich zjazdów zrobiliśmy ankietę na temat pracy samorządu lekarskiego, powstała nawet książka prezentująca wyniki. Dlaczego nie prowadzimy takich badań systematycznie? To błąd, do którego muszę się przyznać. Brak jednak ludzi, którzy chcieliby realizować ów element marketingu politycznego w kontakcie z pracowniami badań opinii publicznej.
- Nie dziwi zatem słabość i brak aktywności izb w przyciąganiu ludzi młodych oraz w kreowaniu nowych liderów. Wydaje się, że powstaje luka pokoleniowa. Ci, którzy walczyli o reaktywowanie samorządu i byli jego pierwszymi reprezentantami, nie wychowują następców...
- Około 40-50 proc. delegatów do izb i lekarzy funkcyjnych ulega wymianie z kadencji na kadencję. NRL składa się jednak rzeczywiście w większości z osób z "pierwszego rozdania", chociaż i tu dokonała się wymiana. Działacze z długim stażem samorządowym są chyba jednak bardziej aktywni, ale nie ma w tym nic złego. Problem nie polega na tym, że zasiedziała się gdzieś jakaś "czapka" funkcjonariuszy i nie chce opuścić stołków, wykorzystując znane mechanizmy służące konserwowaniu władzy. Kadencja jest czteroletnia, funkcje można pełnić przez dwie kadencje – czyli osiem lat to kres aktywności. Można oczywiście być później honorowym delegatem, zdarza się – także aktywnym.
Istotniejszy problem upatruję gdzie indziej. Samorząd powstał jako znak sprzeciwu przeciw dawnym czasom, a te – utożsamiano z dawnym establishmentem medycznym. Ludzie z dużym dorobkiem, z tytułami mieli wówczas mniejsze szanse w wyborach. Mówiło się, że samorząd jest antyprofesorski, antyordynatorski i antydyrektorski, i chyba można to udowodnić, chociaż są wyjątki potwierdzające regułę. Dziś jednak uważam, że samorząd powinien, w o wiele większym stopniu niż dotąd, zabiegać o łączność ze środowiskami akademickimi, naukowymi i kadrą kierowniczą. Jest to naturalne dlań zaplecze szkoleniowe. Środowisko lekarskie jest zhierarchizowane, a ważnym elementem tej hierarchii są autorytety naukowe. Podejmuję wysiłki, by wyjść naprzeciw tym środowiskom, ale nie zawsze kończą się one sukcesem. Tym bardziej że ta druga strona też nie czyni kroków w kierunku samorządu. Zdystansowała się, oczekując na rozwój wypadków. Uważam, że polska profesura medyczna powinna zrozumieć, że nadeszła już pora przystąpienia do wspólnej gry i że skorzystają na tym obie strony.
- Fakt, że nie rozumie, świadczy, iż autorytet izby nie jest bezdyskusyjny i przez wszystkich dostrzegany. A to już porażka i dowód słabości struktur i funkcjonowania samorządu.
- Zgadzam się. Nie nazwałbym tego jednak porażką, ale bolesnym momentem procesu rekonstrukcji państwa we wszystkich płaszczyznach jego funkcjonowania. Mogę się tu kajać i przyjmować Pani zarzuty o brak autorytetu, ale proszę mi wskazać instytucję, która cieszy się niekłamanym autorytetem.
- Nie ma żadnej, ale to nie jest usprawiedliwienie.
- Jest. Jeżeli mówimy, że państwo powinno się wspierać na instytucjach, w których liczy się wiedza, kompetencje, doświadczenie itp., dzięki czemu cieszą się one autorytetem i akceptacją społeczną, a zgodnie stwierdzamy, że w Polsce takich nie ma, to dlaczego wyjątek miałby stanowić samorząd lekarski? Uważam, że to właśnie mnie usprawiedliwia. Z ostatnich badań opinii publicznej wynika, że służba zdrowia lokuje się obecnie na pierwszym miejscu pod względem braku zaufania społecznego. Dlaczego samorząd lekarski, który jest jednym z najważniejszych elementów służby zdrowia, miałby mieć szczególny autorytet?
- Bo jest elitą, a od elit oczekuje się więcej.
- No, nie. Podzielę się swoim prywatnym, nieudokumentowanym odkryciem. Otóż zawód lekarza plasowany jest od lat na jednym z najwyższych miejsc pod względem tzw. prestiżu społecznego. Słowo: prestiż jest jednak powszechnie źle interpretowane; określa bowiem nie to, co faktycznie istnieje, ale to, co sobie wyobrażamy, że istnieć powinno. Używanie argumentu, że zawód lekarza w rankingach utrzymuje się bardzo wysoko, choć stale spada, uśpiło czujność i doprowadziło do błędnych wniosków. Odkryłem, że istnieje zasadnicza różnica między badaniami prestiżu społecznego różnych profesji a badaniami zaufania społecznego do nich. Te ostatnie, stanowiące obszar zainteresowań socjologicznych, pojawiły się niedawno. I nagle okazało się, że doszło do schizofrenicznej sytuacji: prestiż zawodu lekarza jest nadal bardzo duży, ale zaufanie do lekarzy – jako pojedynczych osób i całej grupy – bardzo niskie. A to już sprzeniewierza się istocie zawodu, który jest zawodem zaufania publicznego. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie – nie ma tego zaufania. I to również jest dla mnie usprawiedliwieniem. Jeżeli oficerowie naszego zawodu, cała kadra lekarska, nie cieszą się zaufaniem społecznym, to trudno, aby ich organizacja miała prestiż. Nie dziwię się politykom, że stronią od kontaktów z nami. Serdeczne kontakty z grupą źle ocenianą przez społeczeństwo mogłyby wpływać na ich wizerunek w opinii publicznej...
- Ależ politycy są postrzegani jeszcze gorzej niż lekarze!
- Myślę, że gdyby jednak zainwestowali w lekarzy, mieliby szansę poprawić swoje notowania...
- W sprawach reformy zdrowia?
- Nie. W sprawach całego państwa. Ponieważ państwo, jeżeli chce być sprawne, nie może się ograniczać do populistycznych haseł, propagandy, socjotechniki wobec maluczkich, ale musi też znaleźć metodę stałej współpracy z inteligencją. Powiem więcej – uzasadnieniem bytu samorządu lekarskiego nie jest nieustające poparcie dla jego istnienia w tzw. masach członkowskich. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to groźnie i może być mi wypomniane. Samorząd ustanowiony został jako byt umocowany konstytucyjnie, a przez fakt, że realizuje część zadań państwa (zbyt małą jeszcze w stosunku do doktryny, toteż trwa walka o nabywanie dlań kolejnych uprawnień – jak szkolenia, specjalizacje itp.) stanowi część administracji państwowej. I z tego też powodu, stanowiąc element konstrukcji państwa, nie potrzebuje stałej akceptacji swoich członków. Sejmik wojewódzki jako instytucja istnieje bez względu na to, co o nim sądzą mieszkańcy. Legitymizacji samorządu lekarskiego także nie należy szukać w nieustającym poparciu i entuzjazmie jego członków. Musi istnieć, bo tak zostało pomyślane państwo. Jeżeli je scentralizujemy, usuniemy z niego myśl samorządową, to wówczas samorządu nie będzie.
- Ale wobec tego instytucja ta została źle pomyślana. W czynie społecznym można zrobić bardzo wiele, natomiast kiepsko wypełnia się zadania administracyjne. Czy obecny kształt i sposób funkcjonowania samorządu lekarskiego są w ogóle adekwatne do jego zadań i zarazem do potrzeb płacących na ten cel składki?
- Nie są. Uważam, że najwyższa pora, abyśmy się nad tym poważnie zastanowili. Podstawowy dylemat polega na tym, że z jednej strony organizacja jest reprezentacją środowiska i ma masowy charakter, a jej organy powoływane są w drodze powszechnych wyborów, z drugiej zaś strony – ci przedstawiciele powinni być profesjonalistami zdolnymi do wykonywania pracy administracyjnej. Dojrzałe demokracje poradziły sobie z tym problemem, ale w Polsce jest z tym źle, czego klasyczny przykład stanowi parlament. Jak sprawić, by demokratycznie wybrany trybun ludowy okazał się jako parlamentarzysta skutecznym legislatorem we wszystkich sprawach państwa?...
- Nie ma Pan wpływu na pracę Sejmu czy Senatu, ale może Pan zmienić organizację pracy w izbach lekarskich...
- Byłoby lepiej rozmawiać o tych sprawach z ministrem zdrowia, który powinien chcieć się dowiedzieć, czy samorząd lekarski dobrze wypełnia swoją misję. A jeżeli nie, to wspólnie się zastanowić, co i jak zrobić, aby było lepiej...
- Dlaczego akurat z ministrem, a nie – z reprezentacją środowiska?
- Bo minister ma prawo inicjatywy legislacyjnej i mógłby wnieść do parlamentu nowy projekt ustawy o izbach lekarskich. Dopiero to pozwoliłoby zasadniczo zmienić sytuację, np. przez sprecyzowanie, ile w organach izb ma być osób ogarniętych misją czynienia wszystkim dobrze, a ilu – zimnych profesjonalistów, wysoko opłacanych z pieniędzy maluczkich. Śmiem jednak twierdzić, że ministrowi zdrowia jest obojętne, co się dzieje w strukturach samorządu lekarskiego...
- Dlatego, że nie jest lekarzem?
- Kiedy był lekarzem, było tak samo. Sądzę, że sytuacja w samorządzie – którą Pani postrzega jako kryzysową – jest na rękę ministrowi zdrowia. Ze słabszym nie trzeba się liczyć...
- Ale przecież nie jest to jedyny powód waszej nieskuteczności. Izby już dziś mogą wynajmować i opłacać potrzebnych im specjalistów i ekspertów...
- Mogą i to robią. Niektóre z naszych ekspertyz czy opracowań są na najwyższym poziomie, ale nie przekładają się na zapisy w projektach nowych aktów prawnych, które porządkują życie. Posłowie sejmowej Komisji Zdrowia też nie są zainteresowani poważną dyskusją z samorządem. Przeciwnie – mam wrażenie, że kierują się tylko opiniami partyjnych kolegów i z nimi głównie konsultują. A jakie są tego efekty – najlepszy przykład to wprowadzenie powszechnych ubezpieczeń zdrowotnych. Reformę wprowadzono, bo nie dało się już żyć w starym układzie. Nie odpowiedziano jednak przedtem na dziesiątki podstawowych pytań...
- Ale ja nie chcę mówić o reformie – co najwyżej: czy i w jakim stopniu wpłynęła ona na pogłębienie się kryzysu w samorządzie lekarskim...
- Nie można dziś mówić o kondycji samorządu lekarskiego nie mówiąc o reformie. Wpłynęła bardzo negatywnie na całe środowisko, powodując wiele uciążliwości, wzbudzając frustracje, burząc poczucie bezpieczeństwa pracy, obniżając zarobki. Sprawiła, że środowisko lekarskie może stać się grupą podatną na manipulacje polityczne. Toteż z niepokojem patrzę w przyszłość, bo mogą powrócić upiory – strajki, marsze itp.
- Ale sytuacja jest dziś zupełnie inna. Lekarze w prywatnych i niepublicznych zakładach nie będą strajkować, raczej skorzystają z buntów w zakładach publicznych.
- Lekarz, który wykonuje pracę w niepublicznym zakładzie mającym niedorzeczną finansowo umowę z kasą chorych, jeszcze mniej korzystną niż bywało to w systemie finansowania budżetowego, także narażony jest na stres i frustracje. Dotyka go również brak społecznego zaufania do środowiska. A do wykonywania zawodu konieczna jest m.in. akceptacja społeczna – niezależnie od formy prawnej, w jakiej działa lekarz. Stresy, niemożność realizacji misji mogą sprawić, że i prywatnie praktykujący lekarze nie będą pokorni.
- Bywali już niepokorni. Na przykład ostatnio, podczas zjazdu OIL w Warszawie. Ale dla mnie najbardziej przejmująco zabrzmiał głos jednego z członków rady, który w atmosferze podejrzeń i niedomówień co do gospodarki finansowej tej izby – oświadczył, że czuje się jak złodziej, mimo że nie zawinił, a sprawom społeczności bezinteresownie poświęcił wiele czasu i wysiłków. Powiedział, że już nigdy nie będzie kandydował do władz samorządu lekarskiego...
- To tylko dowód, że działaczom samorządu brakuje umiejętności politycznych, w tym panowania nad emocjami oraz odpierania zarzutów. Niektóre mechanizmy w funkcjonowaniu naszej organizacji jeszcze szwankują, a to rodzi podejrzenia. Na zjeździe w Warszawie nie padły żadne konkretne zarzuty, formułowano tylko wątpliwości. Budżety izb muszą być przejrzyste, aby lekarze wiedzieli, na co wydane zostały ich pieniądze. Wielkość naszej organizacji, odpowiedzialność za realizację zadań zapisanych w ustawie, duży budżet – sprawiają, że to jest część polityki społecznej w państwie. Umiejętności polityczne, skala odpowiedzialności i zainteresowań członka ORL muszą dorównywać co najmniej poziomowi polityka regionalnego. Tymczasem niektórzy nasi działacze są naiwni i nieodporni psychicznie, co przynosi szkody całej organizacji. Mnie też wielokrotnie oskarżano o malwersacje przy budowie siedziby NIL...
- A po pielgrzymce do Watykanu?
- Ja nie pojechałem do Rzymu, nie byłem też zadowolony z formuły tego wyjazdu. Od dawna chciałem doprowadzić do spotkania polskich lekarzy z papieżem. Uważałem, że nasze spotkanie z najwyższym autorytetem Kościoła katolickiego powinno się stać wydarzeniem dyplomatycznym, a zarazem merytorycznym – szansą dialogu z tymi, którzy uprawiają podobną refleksję na tematy etyki, bioetyki, zagrożeń wynikających z rozwoju nauk. I choć może to uzurpacja, uważam, że taka organizacja jak nasza ma prawo do tak rozumianej polityki zagranicznej...
- To aż 70 osób musi uprawiać politykę zagraniczną na koszt izb?
- Przecież mówię, że nic nie wyszło z moich planów i skończyło się na masowym wyjeździe oraz audiencji na placu św. Piotra. Mimo to twierdzę, że samorząd lekarski powinien prowadzić dialog z Kościołami i ich ośrodkami naukowymi.
- Ale czy decyzja w sprawie wynajęcia samolotu czarterowego do Rzymu nie będzie rzutować na ocenę działalności rady w tej kadencji?
- Żadna aktywność organizacyjna nie daje gwarancji, że na koniec nie będzie się oplutym. Ja też takiej nie mam, mimo że za swój ogromny wysiłek płacę wysoką cenę – przerwy w rozwoju zawodowym. Ale ryzyko i brak gwarancji sprawiedliwej oceny to element gry, jaką jest życie, w tym uprawianie działalności publicznej. Nawet wchodząc do pubu, nie mamy gwarancji, że wyjdziemy zdrowi i żywi.
- Ale to właśnie działalność publiczną najczęściej kończy się w niesławie.
- Mam nadzieję, że mnie jednemu się uda tego uniknąć. Ale poważnie – taka diagnoza być może jest uprawniona z perspektywy Warszawy. Jednak jeżdżąc po Polsce, spotykam społeczności lekarskie żyjące niespiesznym życiem inteligentów zanurzonych w społecznym żywiole, w którym byli działacze dożywają w godności "samorządowej emerytury".
- I wszyscy wzajemnie się szanują, kochają, dyskutują kulturalnie, są uczciwi i szlachetni. Bajki!
- No, może nie aż tak. Znów jednak dotknęła pani problemu choroby ogólnospołecznej. Zgadzam się, że w przypadku środowiska lekarskiego ten ogólny kryzys moralny – wzajemnego zaufania i szacunku – jest szczególnie bolesny. Jednak to nie jest specyfika instytucji samorządu, ale cecha środowiska. Środowisko może się natomiast zmieniać zarówno za sprawą samorządu, jak i wskutek ewolucji państwa jako całości.
- A efekty zobaczymy za dwa-trzy pokolenia, jak dobrze pójdzie.
- Tak, jak dobrze pójdzie. Wracamy do punktu wyjścia: mówienie o samorządzie jako bycie idealnym, oderwanym od funkcjonowania państwa, dzięki któremu panie i panowie lekarze o nienagannych manierach uczą się tylko współczesnej medycyny – jest czystą spekulacją myślową, oderwaną od rzeczywistości. Tymczasem samorząd należy postrzegać jako wysiłek środowiska w celu przywrócenia m.in. dobrych obyczajów. I taka jego misja nie powinna być kwestionowana. A co zrobić, by miała szansę realizacji? Tu znowu, przepraszam, wracamy na forum państwa. Ryba psuje się od głowy. Jeżeli klasie politycznej będzie zależało, by zainwestować w nasze środowisko, tak aby stało się ono wzorcem dla społeczeństwa, niejako naturalnym urzędem nauczycielskim, to rzeczywiście samorząd stanie się silny swym autorytetem. Jeżeli jednak nadal będzie się utrzymywać zła pogoda dla samorządu lekarskiego, a politycy zamiast zwiększać jego kompetencje, zechcą mu je odbierać, zrównując z innymi niekorporacyjnymi organizacjami – to będzie karleć. Niezależnie od tego, kto sprawuje władzę w państwie, powinien wspierać rozwój samorządu lekarskiego.
- Jak długo? I dlaczego on tak wolno dojrzewa?
- Nieskończenie długo, dopóki obowiązywać będzie idea państwa samorządowego. A co zrobić, by ta instytucja dojrzewała szybciej? Moim zdaniem, wszystko zależy od ludzi, toteż najważniejsza dla przyszłości samorządu jest kampania wyborcza przed nową kadencją. Mówię o tym z absolutnym przekonaniem i całkowicie bezinteresownie, gdyż sam nie będę brał w niej udziału. Jestem bowiem w najlepszym okresie swej działalności, jak prezydent Stanów Zjednoczonych w drugiej połowie swojej kadencji – nie zależy mi na taniej popularności, mogę działać bez względu na to, czy się to komuś podoba, czy nie, a ograniczać mnie może tylko brak własnej wyobraźni czy wydolności intelektualnej. Zacząłem już publicznie nawoływać do rozpoczęcia kampanii wyborczej, aby tym razem przygotować i przeprowadzić ją właściwie. Decyzje personalne w sprawach kandydatów do pracy w samorządzie nie mogą zapadać na zwoływanych ad hoc zebraniach kolegów lekarzy i polegać na wyborach osób przypadkowych, bez głębszego rozeznania, kto co sobą reprezentuje. Dziś słyszę opinie, że środowisko lekarskie jest lepsze niż jego samorząd. Oznacza to, że do władz nie weszli najlepsi przedstawiciele naszego zawodu, tylko karierowicze, którym na tym najbardziej zależało. Toteż okręgowe izby lekarskie powinny zorganizować kampanie takie, jakie przeprowadza się w demokratycznych państwach. Nie wyobrażam sobie, aby miała się powtórzyć historia sprzed sześciu lat, że na najwyższy urząd w samorządzie lekarskim miałby trafić ktoś taki jak ja – człowiek, który nie funkcjonował wcześniej w rankingach przedwyborczych. Kampania powinna być prowadzona przy akceptacji dobrze opisanego modelu osobowościowego lekarza – działacza samorządu. Jesteśmy środowiskiem inteligenckim, toteż kandydat powinien udowodnić, że jest humanistą rozumiejącym otaczającą go rzeczywistość. Powinien zaprezentować się jako człowiek kulturalny, ze znaczącym dorobkiem zawodowym.
- Ale jeszcze przed rozpoczęciem kampanii, w przyszłym tygodniu, odbędzie się nadzwyczajny zjazd lekarzy. Czy ma szansę podjąć jakieś istotne decyzje dotyczące przyszłości samorządu?
- Nie sądzę. Nie traktowałbym zjazdu jako forum, które może wypracować strategię na przyszłość. Nie wierzę w zbiorową pracę redakcyjną, raczej w autorski wysiłek. To autorytety cementują społeczność, zagospodarowują wyobraźnię zbiorową, tworząc porządek społeczny...
- To po co ten zjazd?
- Bo taka była wola delegatów zebranych na poprzednim zjeździe krajowym. Powinien on mieć, moim zdaniem, głównie cele edukacyjne: dla delegatów, polityków, całego środowiska lekarskiego, jeśli zechce się zapoznać z relacjami z obrad. Stanowić próbę lepszej niż dotychczas werbalizacji postulatów środowiska lekarskiego na użytek własny i zewnętrzny – choćby w formule burzy mózgów. Na zjazd nie przygotowano jednak dzieła, które należałoby obronić: projektu reformy ochrony zdrowia, który delegaci mogliby poprzeć.
- A czy prezes NRL przedstawi swoją wizję przyszłego rozwoju samorządu lekarskiego?
- Będę się starał, w dyskusji ogólnej, na podstawie własnych doświadczeń. Spróbuję też zaprezentować nowy projekt ustawy o izbach lekarskich. Jednak boleję, że nie mamy całościowego projektu reformy systemu ochrony zdrowia. Ciągle słyszę, że reforma nie uwzględnia opinii środowiska lekarskiego. W rzeczywistości – nie ma jednej, wspólnej koncepcji akceptowanej przez lekarzy.
- Czy koszty trzydniowego zjazdu w Hotelu "Gołębiewski" w Mikołajkach nie będą zbyt wysokie wobec spodziewanych efektów?
- Każdy z lekarzy sam musi sobie poradzić ze stresem związanym z kosztami organizowania tego rodzaju imprez. Jeśli lekarze będą uważać, że nie warto – zwłaszcza że ten zjazd nie stawia przed sobą jednorodnego celu strategicznego: przeforsowania jakiegoś projektu czy stanowiska, przełamania impasu itp. – to mnożyć się będą głosy, że samorząd należy zlikwidować. Staniemy się wtedy grupą najemnych pracowników, podlegającą prawom rynku i woli organizacji, które nie mają tego typu wątpliwości. Jeżeli środowisko lekarskie nie będzie zintegrowaną, zhierarchizowaną i właściwie finansowaną strukturą, stojącą naprzeciw zintegrowanym strukturom państwa – to będziemy najmitami, bez prawa do pełnego głosu.