Prezes Naczelnej Rady Aptekarskiej Roman Hechmann nie wierzy, że apteki nielegalnie brały od hurtowni farmaceutycznych pieniądze. Fakty przedstawione przez "Gazetę Wyborczą" mówią jednak same za siebie. Co zmusiło apteki do udziału w przestępczym procederze? – zastanawiają się nie tylko członkowie izby aptekarskiej.
Zdaniem prezesa NRA Hechmanna, sytuacja polskich aptek nie jest dobra i stale się pogarsza.
Małżeństwo farmaceutów, prowadzące aptekę w Poznaniu, twierdzi, że wszystko zaczęło się psuć już w 1994 r., kiedy zmieniono marże.
- Wcześniej mieliśmy marżę 25% na leki krajowe i 20% na zagraniczne. W aptece było wszystko, nie brakowało żadnych leków. Opłacało się nawet sprzedawać preparaty droższe – wspominają właściciele. – Potem coraz bardziej zaczęliśmy się zadłużać. Braliśmy leki z jednej hurtowni z dłuższym terminem zapłaty, bo dzięki temu mieliśmy środki na spłatę długu w innej hurtowni. Naprawdę przeraziliśmy się, kiedy aptekę koleżanki przejęła za długi hurtownia. Farmaceuci opowiadają o wielu bankrutujących aptekach. Niektóre hurtownie były tak szczodre, że pomagały spłacać długi aptece zaciągnięte u konkurencji, bo w ten sposób "przywiązywały" aptekarza do siebie.
- Z roku na rok zmniejsza się liczba kupujących leki. Kiedyś aptekę odwiedzało dziennie 200 osób, teraz 100 – narzekają aptekarze. – Kombinujemy, jak się da. Jeśli np. Zoladex kosztuje około 1200 zł, a moja marża wynosi 12 zł, to wiadomo, że nie opłaca mi się kupić od hurtowni tak drogiego leku i trzymać go w aptece. Kiedy pacjent przychodzi z receptą na drogi lek, to – żeby go nie stracić – mąż jedzie do sąsiedniej apteki, a klient czeka sobie na foteliku, albo zapraszam po lek na drugi dzień, a tymczasem ściągam go od hurtownika. Inny przykład – Zypreksa, lek psychotropowy, kosztuje mnie 500 zł, pacjent płaci 2,50, a marża wynosi 12 zł. Refundację z NFZ dostaję dopiero po miesiącu. Skąd wziąć pieniądze na jego zakup?
Prezes Hechmann uważa, że w Polsce jest zbyt wiele aptek. – W innych krajach nie uzyskuje się zezwolenia na otwarcie apteki, jeśli nie ma ona szans na utrzymanie się. Tylko bogata apteka jest apteką bezpieczną. Możliwe jest w niej ustawiczne kształcenie, zakup fachowej literatury, właściwe przechowywanie leków itp. A wszystko to kosztuje. Dlatego powinien powstać plan rozmieszczenia aptek – wyjaśnia.
Zdaniem Leokadii Danek, wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarskiej, za fatalną sytuację aptek odpowiada zła polityka lekowa w Polsce. Niedopuszczalne jest, jej zdaniem, sprzedawanie leków na stacjach benzynowych, w hipermarketach, a nawet... na poczcie.
- Nikt nie analizuje, jak wiele notuje się w Polsce zatruć paracetamolem. W telewizji pokazują stale reklamy leków: boli cię głowa – weź środek przeciwbólowy, masz miesiączkę – weź lek, boli cię ząb – weź coś innego. Pacjenci biorą leki na każdy rodzaj bólu, przez co dochodzi do przedawkowania.
A firmy farmaceutyczne za wszelką cenę chcą przywiązać do siebie pacjenta. Jeśli więc ubocznym efektem działania leku konkretnej firmy jest jakieś schorzenie, to ta sama firma produkuje lek, który to schorzenie leczy – tłumaczy Danek. A tylko farmaceuta może poinstruować odpowiednio pacjenta, jak lek zażywać. Pracownik stacji benzynowej czy poczty tego nie zrobi.
- Ogólnodostępne reklamy leków szkodzą pacjentom. Aptekarz może doradzić,by zażywali jak najmniejszą ich ilość. Farmaceuci muszą się więc wciąż kształcić. Lekarz wie o leku tyle, ile powie mu producent. Ale czy są to informacje do końca miarodajne? – zastanawia się wiceprezes.
Nie tylko aptek jest w Polsce za dużo. Odbiegamy również od Europy Zachodniej pod względem liczby hurtowni farmaceutycznych. W Polsce jest ich około 360, tymczasem we Francji czy Niemczech ta liczba nie przekracza 10 – mówią członkowie Izby.
Przedstawiciele korporacji uważają również, że należy zmienić system marż. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, marża hurtowni wynosi 10%. Apteki obowiązują marże mieszane. Za leki refundowane, kosztujące powyżej 100 zł, pobierają marżę w wysokości 12 zł.
Ewa Majcherczyk z Okręgowej Izby Aptekarskiej mówi, że marża stanowi nierzadko zaledwie 0,25% ceny drogiego leku. – Jeśli jeszcze NFZ spóźni się z płatnością, apteka traci płynność finansową. Obsługa kredytu bankowego przewyższa przecież znacznie przychód z marży. Tymczasem mamy informacje, że np. zachodniopomorski oddział Funduszu nie płaci aptekom od kilku miesięcy – wyjaśnia.
Janina Przedpełska-Szerlowska, przewodnicząca Naczelnego Sądu Aptekarskiego uważa, że problemem jest również urzędowa cena maksymalna, wprowadzona przez ministra Łapińskiego. Hurtownia może jednak wybranym aptekom obniżyć cenę leku.
-To rodzi w pacjentach poczucie, że zostali oszukani, skoro sąsiadka ten sam lek w aptece obok kupiła znacznie taniej – tłumaczy. – Wprowadzono mechanizmy niezdrowej konkurencji, co jest nieetyczne także względem pacjentów – dodaje.
Prezes Okręgowej Izby Aptekarskiej w Częstochowie Marek Płuska podkreśla, że najgorsza jest sytuacja aptek przyszpitalnych.
- Szpital robi zakupy np. za 50 tys. zł. Niestety, za pobrany towar nie płaci lub płaci z opóźnieniem. To prosta droga do bankructwa zarówno tej apteki, jak i hurtowni – wyjaśnia.
Poważnym zagrożeniem dla działalności prywatnych aptek jest również, zdaniem Izby, aktywność inwestycyjna m.in. Enterpriise Inwestors, która otworzyła w Polsce sieć aptek pod nazwą "Apteki Polskie". Sieci tworzone z dużym kapitałem zagranicznym mogą wykończyć wielu prywatnych aptekarzy.
Zdaniem środowiska, konieczna jest także szybka nowelizacja Prawa farmaceutycznego, która likwidowałaby przyczyny powstawania mechanizmów korupcyjnych, opisanych przez "Gazetę Wyborczą".