Marek Balicki pozostawił swemu następcy porządek w papierach – solidny raport z działalności ministra zdrowia od maja 2004 r. do końca października br. Raport dostępny jest na stronie internetowej MZ, dziennikarze dostali go także w postaci 3 opasłych tomów, liczących 950 stron maszynopisu. Cenna to i warta kontynuowania inicjatywa, bo pozwala opinii publicznej, choć dopiero po zakończonej kadencji, poznać szczegóły prac prowadzonych w resorcie – w sposób usystematyzowany, a co ciekawsze, także od kuchni. Na przykład fakt, że projekty ustaw, rozporządzeń i innych oficjalnych dokumentów resortu – przygotowywane były zwykle przez powoływane lub zapraszane w tym celu zespoły ekspertów z zewnątrz. Kulisy prac nad Informacją Ministra Zdrowia dla Sejmu ilustruje zabawna wpadka, zapewne wynikająca z pośpiechu autorów Raportu. Zamieszczono w nim bowiem nawet krytyczne sugestie i poprawki dr Katarzyny Tymowskiej, przeznaczone wyłącznie dla ich adresata (por. Raport – cz. II, str. 74-76).
Dokument kładzie nacisk na działalność legislacyjną rządu M. Belki w ochronie zdrowia: z 15 projektów ustaw przyjętych w tym okresie przez RM -11 zostało uchwalonych, 5 skierowanych do Sejmu V kadencji, przy czym 4 ponownie. Minister zdrowia wydał prawie 200 rozporządzeń do ustaw, ponadto ok. 50 w porozumieniu z innymi ministrami oraz ok. 60 zarządzeń. "Wynika z tego – czytamy w raporcie – że Minister Zdrowia podpisywał średnio 3 rozporządzenia tygodniowo." Ale czy to rzeczywiście tytuł do jego sławy i chwały? Nie wiem, jaka norma obowiązywała w innych resortach, lecz efektywność ministra Balickiego w produkowaniu prawa budzi moją zgrozę. Bo kto – nawet przy najlepszej woli – zdoła ogarnąć i stosować w codziennym życiu tyle nowych regulacji? Oraz po co w krótkich odstępach czasu nowelizować po kilka razy jakiś akt prawny, zamiast od początku go przemyśleć i porządnie przygotować? I czy na pewno w dziedzinie stanowienia prawa ilość przechodzi w jakość? Potoczne doświadczenie dowodzi czegoś wręcz przeciwnego – im więcej niedopracowanych i niedojrzałych regulacji, tym wszystkim nam gorzej. A kto jak kto, ale Marek Balicki powinien był wiedzieć o tych oczywistościach lepiej niż którykolwiek z ministrów zdrowia minionego 16-lecia.
Bohaterski gaśniczy, czy podpalacz?
Największym sukcesem Balickiego – wynika z raportu – była fundamentalna dla systemu ustawa o świadczeniach finansowanych ze środków publicznych. Ba, ale nie byłoby konieczności jej nerwowego i pospiesznego uchwalania, gdyby półtora roku wcześniej ten sam minister Marek Balicki (tyle że wtedy w rządzie Leszka Millera, a nie Marka Belki) nie zaufał mądrości swego osławionego poprzednika o nazwisku na literę Ł oraz własnym ekspertom, że ustawa o NFZ, sztandarowy produkt ówczesnego rządu, likwidująca kasy chorych i w niebywały sposób centralizująca finansowanie ochrony zdrowia – jest dla systemu zbawienna. I choć ewidentne wady ustawy o NFZ były powszechnie krytykowane, a Balicki znał wszystkie formułowane wobec niej zastrzeżenia, zarekomendował prezydentowi podpisanie tej ustawy, zamiast np. – skierować do Trybunału Konstytucyjnego zapytania o jej konstytucyjność. W chwili, gdy jego opinia – ministra zdrowia – była decydująca o tym, czy prezydent ustawę podpisze, czy też trafi ona od razu do TK – zwyciężyła polityczna poprawność Balickiego oraz interes koalicji rządowej SLD-UP: kasy zlikwidowano zastępując je kuriozalną i niekonstytucyjną instytucją.
Zastanawiam się zawsze myśląc o tej sprawie, czy np. zawodowy strażak, który spryskałby benzyną wysuszony las – z politycznej poprawności oraz niechęci do sprzeciwiania się szefowi i który potem, już w trakcie pożaru, profesjonalnie nawet by go gasił – też miałby cywilną odwagę podkreślania swoich gaśniczych zasług? A może – w ogóle nie mógłby realizować swej zawodowej misji, bo za wcześniejszą bezmyślność i spowodowane nią szkody zostałby pociągnięty do odpowiedzialności zawodowej?
Niestety, politycy zwolnieni są z osobistej odpowiedzialności nawet za merytorycznie największe, kompromitujące ich wręcz błędy. Wystarczy, że mają opinię fachowca, by wolno im było odbudowywać to, co wcześniej sami wysadzili w powietrze, a na koniec – wypinać pierś do orderu za pracę i bohaterstwo podczas służby. Swoistym aktem publicznego wyznania tej winy ze strony ministra Balickiego jest jego zaskakująca rekomendacja dla następnego ministra zdrowia. Otóż Balicki radzi mu (cyt. dosł.): Przeprowadzenie dalszej decentralizacji NFZ polegającej na likwidacji Centrali NFZ i usamodzielnieniu oddziałów wojewódzkich połączone z przejęciem części zadań Centrali przez Ministra Zdrowia (m.in. programy zdrowotne) i utworzeniem organu nadzoru ubezpieczeń zdrowotnych (por. "Rekomendacje na najbliższe 12 miesięcy", str. 91).
Ponieważ nie cierpię na amnezję, pamiętam, że ów pożądany przez Balickiego stan mieliśmy już w 2001 r., i to nikt inny, jak sam minister Balicki, ogromnie przysłużył się do tego, że do dziś mamy instytucję jedynie słusznego płatnika. I co? Po 4 latach zrozumiał, że zdecentralizowane ubezpieczalnie są właściwsze, a zbiurokratyzowany NFZ w Polsce się nie sprawdza? Koń by się uśmiał, zwłaszcza gdy takie opinie formułuje ktoś, kto nieustannie cieszy się w branży opinią fachowca. A może to tylko nowsza, bardziej z duchem czasu, poprawność polityczna byłego ministra przezornie podyktowała taką rekomendację?
Priorytet, czyli ustawa o ratownictwie
Kwintesencją dokonań "w zdrowiu" 4-letnich rządów lewicy są dzieje ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym, uchwalonej w lipcu 2001 r. w końcówce rządów AWS – z terminem wejścia w życie od 1 stycznia 2002 r. W grudniu 2001 r., 2 miesiące po objęciu rządu przez Leszka Millera, ustawa została znowelizowana – budżet państwa nie zamierzał wydać w 2002 r. prawie 1 mld zł na świadczenia przedszpitalne. Termin wejścia jej w życie przesunięto więc na 2003 r. W grudniu 2002 r., nadal z tych samych powodów, uchwalona została ustawa o świadczeniu usług ratownictwa medycznego, która przejściowo uregulowała kwestie finansowania usług ratownictwa przez NFZ – przepisy ustawy o PRM zawieszono zaś do 1 stycznia 2005 r. Niebawem jednak dokonano kolejnego przesunięcia terminu wejścia ich w życie, z dniem 1 stycznia 2006 r. – tym razem stało się to latem 2004 r., w ustawie o świadczeniach finansowanych ze środków publicznych.
I tak – według dzisiejszego stanu prawnego – od 1 stycznia 2006 r. obowiązywać będą dwie sprzeczne ze sobą regulacje dotyczące finansowania ratownictwa: ustawa o PRM oraz o świadczeniu usług ratownictwa medycznego. Poprawność polityczna ministra Balickiego kazała mu jednak wreszcie coś z tym ratownictwem zrobić. Toteż 14 października br. kierownictwo resortu zdrowia przyjęło założenia do nowelizacji ustawy o PRM, przewidującej m.in. finansowanie świadczeń przedszpitalnych z budżetu państwa od 1 stycznia 2007 r. (z zachowaniem ich kontraktowania przez NFZ, a nie wojewodów) oraz uchylenie ustawy o świadczeniu usług ratownictwa medycznego. Nie pojmuję jednakże, dlaczego szef resortu zdrowia jeszcze w lipcu br. nie przeprowadził przez sejm jakiejś pospiesznej nowelizacji dwóch sprzecznych ustaw ratowniczych? Tym samym – pozostawił następcom "śmierdzące jajo" i karkołomne zadanie: kilkumiesięczny proces legislacyjny muszą zakończyć do 31 grudnia, i to w warunkach nieokrzepłego jeszcze w biurokratycznej mitrędze rządu i parlamentu oraz prezydenta. I kto teraz odpowie za grożący nam chaos prawny w ratownictwie po 1 stycznia? Zaniechanie uporządkowania tej sytuacji zdumiewa tym bardziej, że już w czerwcu br. RM przyjęła Strategię Rozwoju Ochrony Zdrowia na lata 2007-20013; celem strategicznym nr 1 w SROZ-ie jest zaś zwiększenie bezpieczeństwa zdrowotnego społeczeństwa i rozwój systemu ratownictwa medycznego. Poprawności politycznej stało się zadość, ale jak uczy biblia: po owocach ich poznacie...
Spadek do rewizji
Między kwietniem a lipcem 2005 r. rząd Marka Belki odnosił w zdrowiu same sukcesy. Znowelizowane zostały wówczas ustawy: Prawo farmaceutyczne, o Państwowej Inspekcji Farmaceutycznej, o ochronie zdrowia psychicznego, o warunkach zdrowotnych żywności i żywienia, o produktach biobójczych, o zawodach pielęgniarki i położnej oraz o zawodach lekarza i lekarza dentysty. 3 czerwca uchwalona została ustawa przewidująca wymianę śmigłowców Lotniczego Pogotowia Ratunkowego w latach 2005-2010, a 1 – lipca ustawa Narodowy program zwalczania chorób nowotworowych. Na realizację tej ostatniej zaplanowano łącznie 3 mld zł, na zakup 23 śmigłowców – prawie 0,5 mld. I tak hojność odchodzącej ekipy w ostatnich miesiącach rządów przyćmiła poprzedników, bo przecież jednocześnie minister zdrowia znowelizował wykazy leków, wprowadzając do refundacji innowacyjne preparaty m.in. na nadciśnienie, w połowie października podpisał też list intencyjny z firmą ROCHE dotyczący zakupu Tamiflu – leku najnowszej generacji przeciw grypie (za 100 mln zł dla 5 proc. Polaków z grup ryzyka) oraz wyraził wolę zakupu w innej firmie szczepionki pandemicznej przeciw grypie (za 20 mln zł) – z chwilą jej wyprodukowania i pojawienia się na rynku. Ale – łatwo być hojnym kosztem następnego rządu i przyszłych przychodów budżetu.
"Celem zachowania ciągłości zmian" swemu następcy na stanowisku ministra zdrowia Marek Balicki pozostawił też 5 projektów nowelizacji ustaw przesłanych do sejmu V kadecji. Każdy ów projekt zawiera rozwiązania, do których były minister był z pewnością bardzo przywiązany, ale które były już odrzucane głosami opozycji w poprzednim sejmie. Na przykład – zapisy o finansowaniu ze środków publicznych poradnictwa seksuologicznego oraz zapłodnienia pozaustrojowego, czy też – zawarty w projekcie nowelizacji ustawy o zozach – powrót do koncepcji spółek użyteczności publicznej.
I sama już nie wiem, czy te wszystkie projekty, rekomendacje Balickiego dla następcy, to tylko próba odniesienia choćby pyrrusowego zwycięstwa przez najwybitniejszego w zdrowiu dyktatora politycznej poprawności, czy może po prostu – przejaw zwykłego, ludzkiego przepracowania...