Stwierdzenie zgonu jest sprawą subiektywną – twierdziła lekarka pogotowia, gdy ofiara wypadku „ożyła”.
Pogotowie ratunkowe w Głogowie odebrało zgłoszenie zdenerwowanego mężczyzny: – Rowerzysta wpadł na samochód. Leży zakrwawiony na jezdni… Dyspozytorka wysyła karetkę.
– Jechałem główną, dwukierunkową ulicą – zeznał przesłuchiwany w komisariacie kierowca – nagle, tuż przed maską pojawił się rowerzysta. Upadł na szybę, a następnie bezwładnie osunął się na jezdnię. Zatrzymałem się, zapytałem: „Czy pan żyje?”, on się nie ruszał. Karetka przyjechała po 10 minutach. Lekarka sprawdziła tętno mężczyzny, obejrzała jego oczy. Coś powiedziała do sanitariusza, a ten okrył ofiarę wypadku płachtą.
– Po przyjeździe na miejsce wypadku – zeznał ratownik medyczny – doktor Ewa B.-W. uklękła przy nieprzytomnym mężczyźnie. Zmierzyła mu puls i osłuchała stetoskopem. Szykowałem się do zastrzyku, ale powstrzymała mnie mówiąc, że nie trzeba. Pacjent nie żyje. Przykryłem ciało kawałkiem płótna, bo nie mieliśmy worka z czarnej folii. Lekarka wypisała kartę zgonu 69-letniego Stanisława R., przybiła pieczątkę. Policjanci przyjechali po kwadransie. Gdy staliśmy przy karetce, zauważyłem, że płótno drgnęło. Podbiegłem, odkryłem tego mężczyznę – poruszył się, choć nie odzyskał przytomności.
Na sygnale ruszyliśmy z chorym do szpitala. Pani doktor badała pacjenta w karetce, kilka razy jęknął, ale go nie reanimowała, choć mieliśmy defibrylator z funkcją EKG. W moim odczuciu błąd lekarki polegał przede wszystkim na tym, że pacjent nie został przewieziony do szpitala zaraz po stwierdzeniu zgonu. Tylko tam były warunki do potwierdzenia takiej diagnozy.
Przesłuchiwana dr Ewa B.-W. nie poczuwała się do winy: – Tętno leżącego nieruchomo mężczyzny nie było wyczuwalne. Nie używałam pulsoksymetru do sprawdzenia nasycenia krwi tlenem, bo ręce ofiary wypadku były zimne, a przez stetoskop nie słyszałam bicia serca. Stwierdzenie zgonu jest sprawą subiektywną.
Buta i arogancja
Stanisław R. przeszedł wiele operacji. Pozostał mu częściowy paraliż twarzy, nie słyszy na jedno ucho, źle widzi. W ogóle nie pamięta owego tragicznego zdarzenia. Nikogo nie oskarża za swój stan.
Prokuratura Rejonowa w Głogowie wszczęła jednak dochodzenie. Oskarżyła dr Ewę B.-W. o to, że naraziła Stanisława R. na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia.
Po usłyszeniu zarzutów, lekarka zwróciła się do prokuratora o wymierzenie jej kary 8 miesięcy więzienia z zawieszeniem na 2 lata. Wysokość ewentualnej grzywny określiła na 800 zł. Gdy oskarżyciel publiczny przystał na dobrowolne poddanie się karze, akta sprawy zostały zamknięte.
Również Okręgowy Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej w Dolnośląskiej Izbie Lekarskiej wszczął po 2 latach postępowanie wyjaśniające. W tym czasie dr Ewa B.-W. nie pracowała już w pogotowiu. Awansowała na ordynatora oddziału wewnętrznego w szpitalu.
Nadal twierdziła, że zrobiła na miejscu wypadku wszystko, co powinna. Wobec takiej postawy rzecznik zwrócił się o opinię do biegłych z Zakładu Medycyny Sądowej AM w Łodzi.
– Do rozpoznania zgonu w warunkach pozaszpitalnych – orzekli – upoważnia stwierdzenie pewnych znamion śmierci, np. plam opadowych, stężenia pośmiertnego lub ciężkich obrażeń ciała uniemożliwiających przeżycie. Niewykrycie oznak oddechu i krążenia krwi pozwala na rozpoznanie jedynie śmierci klinicznej, która jako stan odwracalny jest wskazaniem do niezwłocznego rozpoczęcia resuscytacji oddechowo-krążeniowej.
- Postępowanie lekarki było nieprawidłowe. Powinna była udrożnić drogi oddechowe, a gdyby to nie pomogło, rozpocząć mechaniczną wentylację płuc workiem Ambu, który był w karetce. W międzyczasie należało użyć defibrylatora do oceny czynności elektrycznych serca. Wtedy prawdopodobnie by się okazało, że serce bije. Nie jest możliwe, aby w chwili przybycia pogotowia Stanisław R. nie miał oddechu i krążenia, a po pewnym czasie funkcje te wróciły samoistnie. One były, tylko spowolnione. Również w drodze do szpitala lekarka nie zrobiła tego, co powinna. Powinna była zaintubować pacjenta i wentylować go za pomocą respiratora, który miała pod ręką. Ofiarę wypadku należało ułożyć na desce ortopedycznej i okryć kocami.
Gdy rzecznik przedstawił dr Ewie B.-W. zarzut naruszenia art. 8 Kodeksu etyki lekarskiej, jej mąż, Wojciech B., też lekarz, zwrócił się z apelem do przewodniczącego Dolnośląskiej Izby Lekarskiej o umorzenie postępowania. Dlaczego?
Otóż, twierdził, rzecznik mści się na dr Ewie B.-W. za jej małżonka, skonfliktowanego z częścią środowiska medycznego. Wojciech B. uprzedził, że jeśli w ciągu 14 dni nie doczeka się takiego finału, nagłośni skandal w mediach.
Spowodował tyle, że akta przekazano do innego województwa. Sprawa się ciągnęła, bo dr Ewa B.-W. odmawiała składania wyjaśnień, a gdy zapadło orzeczenie o ukaraniu jej naganą, odwołała się do Naczelnego Sądu Lekarskiego. Daremnie. Kara została utrzymana w mocy. W uzasadnieniu sędziowie podkreślili butę i arogancję obwinionej.