O sieci szpitali, dialogu w ochronie zdrowia i o tym, dlaczego likwidacja NFZ nie jest najlepszym pomysłem, z dr. Maciejem Pirógiem, prezesem Polskiej Unii Szpitali
Specjalistycznych, doradcą zarządu Konfederacji Lewiatan,
rozmawia Małgorzata Solecka.
Małgorzata Solecka: Sieć szpitali jest zła, bo…
Maciej Piróg: …idea sieci nie jest zła. Zły jest projekt, który forsuje w tej chwili Ministerstwo Zdrowia.
M.S.: Czyli sieć tak, wypaczenia nie?
M.P.: Wypaczeniem idei jest to, że próbuje się regulować działalność szpitali na wszystkich poziomach, a nie jedynie na tym najwyższym poziomie ważnym dla bezpieczeństwa państwa. Zamiast kwalifikować do sieci placówki, a ściślej mówiąc oddziały, które gwarantują pacjentom najwyższą jakość świadczeń i jednocześnie są konieczne do zabezpieczania podstawowych potrzeb zdrowotnych Polaków, minister zdrowia proponuje wielopoziomową strukturę lecznictwa szpitalnego, która cofa system o dwie dekady. Nie do czasów PRL, ale do głębokich lat 90. Dlatego Konfederacja Lewiatan, podobnie jak inne organizacje pracodawców, jak zdecydowana większość menedżerów szpitali, samorządowców, lekarzy, od miesięcy zwraca uwagę na więcej niż prawdopodobne niekorzystne skutki tych rozwiązań. I dla placówek medycznych, i ich pracowników, i przede wszystkim dla pacjentów.
M.S.: Słuchając tych głosów można odnieść wrażenie, że Konstanty Radziwiłł szykuje nam katastrofę, a szpitale najchętniej będą przyjmować pacjentów zdrowych. Będzie aż tak źle?
M.P.: Praktycy, którzy znają obecny system, ale pracowali też w ochronie zdrowia w latach 90., nie tylko mówią o katastrofie, ale wręcz biją na alarm. Przy przewidywaniu skutków projektowanych regulacji niezwykle przydaje się doświadczenie w pracy na stanowisku lekarza wojewódzkiego. Andrzej Sośnierz, jeden z głównych krytyków ministerialnego projektu, zanim został szefem Śląskiej Kasy Chorych, był lekarzem wojewódzkim. Ja też mam za sobą takie doświadczenie – w województwie opolskim. Wszystko, co minister i jego współpracownicy mówią na temat sieci prowadzi do jednego wniosku: mamy wrócić do systemu, który chyba i pacjenci, i pracownicy ochrony zdrowia pożegnali niegdyś z dużą ulgą.
M.S.: Nie wszystko można wyczytać z ustawy. Na przykład tego, przed czym przestrzegają eksperci: że jednym z efektów wprowadzenia sieci będzie rejonizacja. Pacjenci stracą prawo wyboru placówki, w której będą się leczyć.
M.P.: To jest szerszy problem i poważny zarzut pod adresem autorów ustawy – część jej przepisów jest, z punktu widzenia praktyki, pusta. Czytamy któryś z kolei projekt, wypuszczony przez ministerstwo, i naprawdę niewiele wiemy, choć teoretycznie sieć szpitali ma ruszyć za nieco ponad pół roku. Ministerstwo pisze kolejne wersje ustawy, a potem w komunikatach czy na konferencjach prasowych odnosi się do zarzutów i obaw tych, którzy projekty przeczytali. I zapewnia, że „na pewno tak nie będzie, bo…”.
M.S.: Jednym z postulatów, jakie zgłaszał na etapie prac rządowych wicepremier Jarosław Gowin, było przeprowadzenie pilotażu sieci. Rząd się nie przychylił.
M.P.: Niestety. Pilotaż przy tak poważnych zmianach powinien być oczywistością. Nie chodzi wyłącznie o przetestowanie, które z przewidywanych obaw czy problemów są rzeczywistym wyzwaniem, a które były formułowane na wyrost. Sieć szpitali może mieć skutki daleko wykraczające poza to, o czym w tej chwili jest tak głośno. Nie można na przykład wykluczyć, że skłoni większą liczbę lekarzy do wyjazdu za granicę.
M.S.: W jaki sposób?
M.P.: Znaczna część lekarzy, podobnie jak większość pracowników w Polsce, nie jest mobilna zawodowo. Preferują pracę w jednym miejscu, w jednym szpitalu, najlepiej przez całą karierę zawodową. Sieć zmusi część z nich nie tylko do zmiany miejsca pracy, ale też być może miejsca zamieszkania. Zachwianie poczucia stabilizacji może skłonić do poważnego rozważenia możliwości pracy za granicą, bo jeśli i tak trzeba się przeprowadzić, może lepiej zrobić to raz a porządnie i wybrać kraj, w którym system nie przeżywa rewolucji po każdych wyborach?
M.S.: Dzień po tym, jak rząd przyjął projekt ustawy o sieci, w sejmie odbyło się posiedzenie trzech komisji. Posłowie i zaproszeni goście liczyli, że minister osobiście wyjaśni przynajmniej część wątpliwości.
M.P.: Konstanty Radziwiłł nie przyszedł. Wiceminister Piotr Gryza, który reprezentował ministerstwo, odpowiedział tylko na część pytań, zresztą w sposób mało wyczerpujący. Nie wyszliśmy z sejmu uspokojeni.
M.S.: Następnego dnia minister spotkał się z dziennikarzami. I poinformował na przykład, że część świadczeń będzie rozliczana w ramach sieci tak jak do tej pory. Czyli płatność będzie za wykonaną procedurę, nie ryczałtem.
M.P.: Potraktowałbym to jako zapowiedź, że minister widzi pułapki, jakie sam zastawił i chce się wycofać tak, by ich uniknąć. Zapewne znaczący wpływ na to mają rozmowy z wicepremierem Jarosławem Gowinem, który nie krył, że ewentualne poparcie dla rządowego projektu uzależnia od tego, czy resort zdrowia uwzględni jego poprawki. Wśród nich są te, dotyczące rozliczania świadczeń. Wicepremier Gowin, podobnie jak większość ekspertów, obawia się, że finansowanie ryczałtowe utrudni dostęp pacjentów do świadczeń i znacząco obniży ich jakość.
M.S.: Im więcej świadczeń będzie rozliczane na obecnych zasadach, tym bardziej zasadne stanie się pytanie: po co jemy tę żabę? Po co sieć?
M.P.: Sieć szpitali w tym kształcie ma uzasadnienie ideologiczne i polityczne. O tym, że publiczne pieniądze mają trafiać do publicznych szpitali, premier Beata Szydło mówiła już w exposé. To realizacja programu Prawa i Sprawiedliwości. Konstanty Radziwiłł wykonuje to, czego od niego oczekuje partia.
M.S.: Nawet jeśli zewsząd słyszy krytykę i ostrzeżenia, że kierunek zmian jest zły? Gdy Konstanty Radziwiłł zostawał ministrem wydawało się, że nareszcie na czele resortu jest ktoś, kto będzie umiał słuchać…
M.P.: …minister na pewno słyszy. Być może nawet słucha różnych opinii. Ale nic nie wskazuje, by wyciągał z nich wnioski. Ministerstwo prowadzi konsultacje publiczne nad każdym projektem, po czym z kilkuset nadesłanych uwag uwzględnia kilkanaście. Resztę określa jako niezasadne, nawet jeśli te uwagi zgłaszają instytucje współodpowiedzialne za system ochrony zdrowia – na przykład Narodowy Fundusz Zdrowia.
M.S.: Andrzej Jacyna, pełniący obowiązki prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia zdaje się mieć własną wizję zmian w systemie ochrony zdrowia. Od kilku miesięcy dość jednoznacznie ostrzega przed kumulacją nowych rozwiązań – na przykład sieci szpitali i likwidacji NFZ. W lutym powtórzył publicznie propozycję, by zamiast likwidować NFZ, połączyć Fundusz z częścią ZUS. Na początek z funduszem zasiłków chorobowych. To dobra propozycja?
M.P.: Tak, z dwóch powodów. Po pierwsze, w tej chwili każda propozycja, która zmierza do ocalenia składki, jako mechanizmu zbierania funduszy na ochronę zdrowia, jest warta rozważenia i poparcia. W sytuacji gdy rząd zrezygnował z wprowadzenia jednolitej daniny, likwidacja składki zdrowotnej nie ma żadnego uzasadnienia. Jest natomiast obarczona ryzykiem, że pieniędzy na zdrowie nie będzie przybywać w takim tempie, jak dotychczas. Po drugie, to w ogóle ciekawa i warta rozważenia koncepcja – gdyby część środków wydawanych na zasiłki chorobowe i renty trafiła do publicznego płatnika, który mógłby sfinansować większą liczbę świadczeń zdrowotnych, udałoby się w pewnym stopniu zmniejszyć kolejki. W kolejkach część pacjentów bezpowrotnie traci zdrowie i nawet jak w końcu przejdą np. operację wymiany stawu biodrowego i zakończą rehabilitację, okazuje się, że do pracy wrócić nie są w stanie. Wydłuża się więc czas, gdy muszą korzystać ze świadczeń. Chcemy na ten temat rozmawiać, dlatego pod koniec marca Konfederacja Lewiatan zorganizuje konferencję z udziałem ekspertów, liczymy też na obecność przedstawicieli ZUS, KRUS i NFZ.
M.S.: Nie jest za późno na takie rozmowy? Wydaje się, że decyzje już zapadły.
M.P.: Przesunięcie terminu wejścia w życie ustawy o sieci szpitali stwarza pewne pole manewru. Warto podjąć próbę przekonania polityków, że są lepsze rozwiązania niż likwidacja płatnika, który ma doświadczenie – choćby w kontrolowaniu świadczeniodawców. Poza tym stworzenie sieci, w przeciwieństwie do likwidacji składki zdrowotnej, nie wyklucza tych projektów.
M.S.: A jaka jest szansa, że Konstanty Radziwiłł usłyszy tę dyskusję i wysłucha argumentów?
M.P.: Mój optymizm jest w tej sprawie umiarkowany. To wynika, niestety, z doświadczenia ostatnich miesięcy. Dialog między partnerami społecznymi a stroną rządową w ostatnich miesiącach praktycznie zamarł. Nie zmieniło tej sytuacji nawet styczniowe posiedzenie Rady Dialogu Społecznego poświęcone ochronie zdrowia. Przeciwnie, nastąpiła polaryzacja stanowisk. Nie mówię tylko o swojej organizacji czy też szerzej – o pracodawcach. Również związki zawodowe są więcej niż rozczarowane postawą Ministerstwa Zdrowia i ustawicznym pozorowaniem dialogu. Jest duża szansa, że w marcu, podczas kolejnego posiedzenia RDS, zajmiemy w tej sprawie, jako partnerzy społeczni, wspólne, jednoznaczne stanowisko. Co zapewne nie przeszkodzi ministrowi twierdzić, że dialog w ochronie zdrowia jest nie tylko permanentny, ale i wzorcowy. To, niestety, nie jest zgodne z prawdą.