SZ nr 43–51/2015
z 11 czerwca 2015 r.
Trzy lata ustawy refundacyjnej i…
Aleksandra Kurowska
Ustawa refundacyjna wciąż nie doczekała się rządowego podsumowania. Ten wyraźnie niewygodny temat pokazuje, że rząd nie liczy się nawet z przepisami własnego autorstwa.
Fot. Thinkstock
Podsumowanie, które powinno być na początku 2014 r., może będzie w tym roku w wakacje. Dyskusja na ten temat w sejmie przypominała zabawę w kotka i myszkę. Zacznijmy od tego, że w samej ustawie znalazł się zapis (art. 84), że rząd opublikuje ocenę skutków społecznych jej funkcjonowania oraz podsumuje je w sejmie po dwóch latach obowiązywania przepisów. Termin na pierwszy rzut oka dość precyzyjny, może jednak oznaczać dowolny termin. Tak odpowiedziała na interpelację premier Ewa Kopacz, której zdaniem artykuł ten wyznacza jedynie ramy czasowe stanowiące podstawę do przygotowania dokumentu, a nie termin jego prezentacji. Sprytnie, prawda? Zdyscyplinować rząd w tej sprawie próbowali posłowie i senatorowie, producenci leków, Naczelna Izba Lekarska, organizacje pacjenckie. Piszę: rząd, ponieważ jestem niemal pewna, że podsumowanie gotowe jest od wielu miesięcy, brak jednak decyzji politycznej, by je zaprezentować.
Byle do wakacji?
Każdy ocenia ustawę na swój sposób. Uporządkowała wiele kwestii, ale część zapisów była i jest szkodliwa. Pamiętać też należy, że firmowany przez obecną premier projekt przepisów był bublem i jednym z głównych zadań Bartosza Arłukowicza było gaszenie pożarów wynikłych z wadliwych zapisów. To, czy pacjentom jest teraz lepiej – to kwestia bardzo dyskusyjna. Nie ma zgody nawet co do tego, czy płacą więcej, mniej, czy tyle samo za leki. To, że „zaoszczędzone” pieniądze w bardzo niewielkim ułamku przekazano na leki innowacyjne – jest zaś pewne. Gra na zwłokę umożliwia dopisanie kolejnych leków. Trudno też oczekiwać, że podsumowanie „wypuszczone” zostanie przed wyborami prezydenckimi lub w czasie parlamentarnych. Zeszły rok też był nie najlepszy – wybory do europarlamentu, wybory samorządowe. Kiedy więc je zaprezentować, by było jak najmniej zauważone?
Pod koniec kwietnia wiceminister zdrowia Igor Radziewicz-Winnicki stwierdził, że pierwszy rok obowiązywania ustawy może nie być miarodajny i lepiej podsumowanie oprzeć na danych z lat 2013 i 2014. Ponadto chce zaczekać, aż NFZ opublikuje sprawozdanie roczne – choć dane o refundacji publikuje w cyklach miesięcznych i nie trzeba aż tyle czekać. To daje nam wakacje – o ile znów nic się nie zmieni.
Opozycja bezradna
W kwietniu odbyło się specjalne posiedzenie sejmowej Komisji Zdrowia w związku z brakiem rządowego podsumowania, ale niewiele to wniosło. Zdaniem opozycji ustawa refundacyjna zaszkodziła pacjentom. Z jednej strony nie stać ich na wykupienie wszystkich leków z powodów ekonomicznych (padały szacunki, że np. dla diabetyków miesięczny koszt leczenia wzrósł o 12 zł), z drugiej – jednak spadające – ceny zwiększają wywóz części leków.
Czesław Hoc, wiceszef Komisji (PiS) podkreślał, że polscy pacjenci dopłacają do leków najwięcej w Europie.
– Leki w Polsce są najtańsze w Europie, średnia dopłata do jednego opakowania jest poniżej 10 zł i obniża się sukcesywnie – odpowiadał Radziewicz--Winnicki. Tłumaczył, że poziom współpłacenia do leków refundowanych wynosi ok. 33 proc., a porównując ten odsetek z innymi państwami należy pamiętać, że część leków dostępnych za granicą w aptekach, u nas dostępna jest tylko w szpitalach, np. w programach lekowych, co zaburza statystyki.
PSL nie pociągnął tematu
– Brak oceny skutków regulacji towarzyszy ustawie refundacyjnej od początku. Do jej licznych przepisów poważne zastrzeżenia zgłaszali konstytucjonaliści i Biuro Analiz Sejmowych – mówi adwokat Paulina Kieszkowska-Knapik z Kancelarii Kieszkowska Rutkowska Kolasiński. Autorem poprawki zobowiązującej rząd do podsumowania ustawy był koalicyjny PSL. Chciał, by podsumowania dokonał „czynnik” wyższy niż samo MZ i by można było zweryfikować skutki ustawy i dokonać jej zmian po tych dwóch latach. – Posłowie mieli świadomość, że ustawa jest bardzo kontrowersyjna i legislacyjnie niedopracowana. I w sejmie i w senacie uczestnicy prac parlamentarnych wskazywali na jej potencjalne złe skutki, m.in. w zakresie dostępności do leczenia, wywozu leków, ograniczenia decyzji lekarskich. Tak jak się wtedy spodziewano, mimo szczytnego propacjenckiego ratio legis rzeczywistym skutkiem wprowadzenia ustawy są oszczędności NFZ, a nie poprawa dostępności do farmakoterapii. Dowodzą tego liczne opracowania przygotowane przez stowarzyszenia pacjentów, analityków rynku i przedstawicieli branży – mówi Kieszkowska-Knapik.
Aptekarze: to miało być preludium
Zawiedzeni ustawą w mniejszym lub większym stopniu są wszyscy. W tym aptekarze, którzy o jej przyjęcie od lat zabiegali. – Ustawa nie funkcjonuje tak, jak powinna. Zaniechano dalszych prac, a naszym zdaniem wejście tej ustawy miało być preludium do zmian w systemie ochrony zdrowia w ogóle – mówił Marek Jędrzejczak, wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarskiej. Aptekarze liczyli m.in. na likwidację dystrybucji bezpośredniej leków w każdej postaci, utrudnienie rozwoju sieci aptek kosztem aptek indywidualnych.
Obecni na posiedzeniu pacjenci mówili m.in. o ograniczonej dostępności leków. Szczególnie w onkologii. Z 30 najszerzej stosowanych w Europie, dostępne bez ograniczeń w Polsce są tylko 2 leki onkologiczne, natomiast 12 wcale nie jest refundowanych. Z pozostałych 18, dostępnych m.in. w ramach programów lekowych, aż 10 ma zużycie poniżej średniej w pozostałych badanych krajach.
– To pokazuje, że jest to czysto fasadowy mechanizm – mówił Bartosz Poliński, prezes Fundacji Onkologicznej Osób Młodych ALIVIA.
Problemów jest bardzo wiele. Na zakończenie chciałabym napisać, że „zwyczajnie, po ludzku” żal mi było podczas tego posiedzenia Igora Radziewicza--Winnickiego. Odpowiada za politykę lekową, a pieniędzy nigdy nie jest wystarczająco dużo. Zwłaszcza gdy tymi z refundacji trzeba zasypywać inne dziury. Do ulubieńców firm i pacjentów więc nie należy. Musiał „świecić oczami” za cały rząd, w tym za ministra Bartosza Arłukowicza, który dyskusji w poważnych sprawach zwyczajnie unika. – „Polacy, nic się nie stało” – stwierdził w czasie posiedzenia poseł Hoc, podsumowując podejście rządu do tej sprawy. Niestety. W kwestii merytorycznego dialogu od lat niewiele się zmienia.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?