Niecałe czternaście tysiaczków wykładamy i mamy dwa wyniki testów na obecność mutacji w 22 genach odpowiadających za powstawanie raka piersi i jajników. Za zbadanie BRCA1 – płacimy zaledwie kilka stówek, reszta to koszt zbadania wielu możliwych mutacji w pakiecie 21 genów odpowiadających głównie za wznowę raka piersi. Takie luksusy nie były i nadal nie są dostępne dla przeciętnej pacjentki. Coś się jednak zaczyna zmieniać. Oto już wkrótce NFZ zacznie refundować profilaktyczne usuwanie jajników i jajowodów, a być może też piersi (jeśli AOTMiT pozytywnie zaopiniuje). Podstawą do podjęcia takich działań profilaktycznych będzie właśnie najpierw refundowane sprawdzenie mutacji w obrębie genu BRCA1. To duża rzecz, bo profilaktyka pierwszego rzędu (czyli zapobieganie nowotworom, a nie ich wczesne wykrywanie) w polskiej onkologii to nadal rzadkość. Na wprowadzenie refundacji tych zabiegów był już ostatni dzwonek, bo mam niejasne przeczucie, że takie zabiegi są już w Polsce z rzadka wykonywane, tylko „podciąga się” je niejako pod usuwanie jajników i jajowodów dotkniętych rakiem. Angelina Jolie w 2015 r. stworzyła popyt. Pojawia się też szansa, choć w nieporównywalnie dłuższej perspektywie, na jakiś łatwiejszy dostęp do tego drugiego bardzo drogiego 21-genowego testu. Właśnie na corocznym zjeździe American Society of Clinical Oncology w Chicago ogłoszono, że jego wykonanie może uchronić wiele kobiet chorych na raka piersi przed przyjmowaniem chemioterapii uzupełniającej. Teraz jest to problem, bo wiele pań dostaje chemię adjuwantową tak naprawdę na wszelki wypadek. – Duża grupa kobiet, które mają pośredni wynik testu, teraz będzie mogła być leczona wyłącznie terapią hormonalną bez chemioterapii. Mamy wreszcie dowody, że one tej chemii nie potrzebują – powiedział przed kamerami Richard Schilsky, rzecznik ASCO. Wieść o tym, że chemia jest w odwrocie obiegła wszystkie światowe media. No i fajnie, bo może to spowoduje, że testy staną się popularniejsze, a przez to ich cena stanie się bardziej przyjazna – nie tylko dla komercyjnego klienta, ale i dla publicznego ubezpieczyciela.
Odnotowuję tym skwapliwiej nasze i światowe postępy, im więcej moich znajomych i bliskich dowiaduje się, że ma raka, a ja wobec tego jestem bezradny jak i oni. Jedną ręką chwytam się newsów, a drugą wciskam sobie w ucho, żeby nie słyszeć ich opowieści o tym, jak bardzo nie udało się wdrożenie pakietu onkologicznego, jak długo muszą czekać na podstawowe leczenie oraz na wykonanie badań nie nowych, ale tych znanych i uznanych od lat. Czasami mam już dość słuchania o złej organizacji systemu, o złym kwalifikowaniu chorych i o braku standardów leczenia onkologicznego. Wtedy chętnie uciekłbym w zawsze zieloną krainę przełomów w medycynie, jednodniowych światowych sukcesów, leków na wszystko i człekokształtnych robotów drukujących w 3D sklonowane organy. No bo obiektywnie rzecz biorąc, faktycznie, wiele się zmienia, a testy za czternaście tysiaków, które na pewno stanieją, są tego dowodem.