Tytułowy bon mot znamy wszyscy. Niezmiernie chętnie posługiwała się nim Ewa Kopacz, równie często sięgał po niego Bartosz Arłukowicz. Jak się okazuje, dla Łukasza Szumowskiego to takie samo dobre zaklęcie, jak i dla poprzedników. Do tych gorzkich słów skłoniły mnie wypowiedzi ministra zdrowia w dzień poprzedzający tzw. czarny piątek.
Tekst jest zainspirowany wypowiedzią ministra Łukasza Szumowskiego w przeddzień tzw. czarnego piątku. Otóż minister raczył się wypowiedzieć, że nie do końca rozumie, o co chodzi tym, którzy organizują protest i tym, którzy do niego przystąpią. Przecież właśnie Sejm RP proceduje ustawę, która przyspieszy wzrost nakładów na zdrowie do 6% już w roku 2024, a nie 2025. Sam już nie wiem, jak interpretować wypowiedź ministra Szumowskiego, więc zamiast posuwać się do inwektyw, może przytoczę parę faktów.
Od dłuższego czasu słyszymy, że zdrowie jest priorytetem państwa i że nakłady na zdrowie rosną w stopniu dotychczas niespotykanym. W wielu poprzednich artykułach kwestionowałem priorytetowe traktowanie opieki zdrowotnej przez jakikolwiek rząd w ostatnich latach, więc teraz tylko przypomnę kilka faktów. Nakłady na opiekę zdrowotną są bezpośrednio związane z wysokością ściąganej składki zdrowotnej. Obecnie dynamika wzrostu oczywiście rośnie, ale np. w latach 2006–2008, przed kryzysem bankowym rosła ona znacznie szybciej niż obecnie. Wtedy też, dzięki staraniom śp. prof. Zbigniewa Religi zasilono system strumieniem z budżetu na finansowanie zadań ratownictwa medycznego, a także wprowadzono finansowanie systemu ze składek OC, który to strumień zlikwidowało PO. Także bezpośrednie wsparcie z budżetu było większe za poprzedników, że przypomnę bezpośrednie oddłużenia szpitali, czy przed samą reformą z 1999 roku, czy za czasów min. Balickiego, czy nawet programy z okresu rządów PO jak „Ratujmy polskie szpitale”, czy „Plan B”. A przecież w tamtych latach budżet państwa był znacznie niższy od obecnego.
W obecnym roku po raz kolejny słyszymy o dodatkowym 1,5 mld złotych, które otrzymał NFZ. Tymczasem nie są to żadne dodatkowe pieniądze budżetowe, a wzrost ściągalności składki zdrowotnej i przesunięcia w ramach istniejącego budżetu Funduszu – rozwiązanie rezerwy ogólnej czy zmniejszenie kwoty przeznaczonej na świadczenia w ramach dyrektywy transgranicznej z przesunięciem na koszty świadczeń opieki zdrowotnej. Jeszcze ciekawsze są obserwacje wynikające z realizacji Planu Finansowego NFZ na rok 2017. W dniu 27 czerwca 2018 roku Rada NFZ przyjęła sprawozdanie finansowe Funduszu i każdy je może przeczytać na jego stronie internetowej. NFZ praktycznie zbilansował swoją działalność, bo przy Planie zakładającym ponad 1,5 mld zł straty, zakończył rok stratą w wysokość 56 mln zł. Ten pozytywny wynik nie jest jednak związany ze wsparciem Funduszu przez budżet, ale z niewykonaniem kosztów świadczeń opieki zdrowotnej na kwotę ponad 1,3 mld zł. Na taką kwotę po prostu nie zakupiono świadczeń zdrowotnych, czyli nie leczono pacjentów. Jeszcze ciekawsze jest to, że planowane dotacje z budżetu państwa, np. na leki dla seniorów czy ratownictwo medyczne nie zostały zrealizowane na kwotę ponad 90 mln zł, czyli de facto budżet państwa taką kwotę zaoszczędził na działalności NFZ. Liczbami można żonglować, ale liczby mają to do siebie, że nie kłamią.
Wróćmy jednak do roku obecnego. W owym 1,5 mld złotych, w które podobno „wzbogacił się” NFZ, lwią część środków stanowią środki na dodatkowe zadania związane z uprawnieniami dla niepełnosprawnych. Są to środki na zaopatrzenie w wyroby medyczne, rehabilitację leczniczą czy ambulatoryjną opiekę specjalistyczną. Są tam także dodatkowe środki na endoprotezy, wszczepianie soczewek, TK czy NMR oraz środki na sfinansowanie porozumienia ministra zdrowia z rezydentami. Zgoda, można tu mówić o przeznaczeniu środków na potrzeby pacjentów i wąskiej części pracowników. Ale może byśmy nieco zamienili retorykę i rozpoczęli rozmowę o wszystkich pracownikach systemu i ich potrzebach?
Zacznijmy od kwestii czysto prawnej. Z mocy ustawy sejmowej o minimalnym wynagrodzeniu zasadniczym pracowników medycznych, szpitale i przychodnie są zobowiązane podnieść wynagrodzenia zasadnicze swoich pracowników od 1 lipca 2018 roku o kolejne 20% różnicy pomiędzy wynagrodzeniem ustalonym ustawą a wynagrodzeniem obecnym. Przypomnę także, że corocznie z dniem 1 stycznia są one także zobowiązane do podniesienia wynagrodzenia minimalnego. Truizmem jest powtarzanie, jak wysoki koszt dla szpitali stanowią wynagrodzenia pracowników. Tymczasem zmiany tych wynagrodzeń w żaden sposób nie przekładają się na zmiany wycen świadczeń opieki zdrowotnej. AOTMiT nie jest w stanie dokonywać przeliczenia wszystkich taryf, więc jedynym potrzebnym od już rozwiązaniem jest cykliczna zmiana wyceny punktu uwzględniająca wzrosty wynagrodzeń. Powtórzę jeszcze raz – te wzrosty nie są wynikiem widzimisię zarządzających, ale wynikają z prawa stanowionego przez państwo.
W sytuacji, w której rosną wynagrodzenia bez wzrostu finansowania świadczeń, szpitale i przychodnie będą się zadłużać coraz bardziej. Naturalną rzeczą jest wzrost kosztów zakupu, bo niewypłacalna jednostka kupuje wszystko drożej. Po prostu dostawcy wliczają sobie ryzyko w cenę. Wrócą komornicy do szpitali i będzie słodko jak w najgorszych latach po wprowadzeniu reformy z 1999 roku. I nic nie pomoże opowiadanie o potrzebie uszczelniania systemu. Zresztą dane MZ wskazują na dalsze zadłużanie się szpitali, pomimo zeszłorocznego zapłacenia za nadwykonania z lat ubiegłych i obciążenie samorządów koniecznością pokrywania ujemnego wyniku finansowego.
Istnieje proste pojęcie rynku pracownika, o którym się mówi w sytuacji ich niedoboru na rynku pracy. W chwili obecnej rynek pracownika w systemie opieki zdrowotnej objawia się w skrajnej postaci. W przypadku profesjonalistów medycznych występują drastyczne ich braki. W przypadku pracowników pomocniczych i administracji szpitale i przychodnie są zupełnie niekonkurencyjne, jeżeli chodzi o poziom oferowanych wynagrodzeń. W obu przypadkach bardzo trudno jest o pozyskanie nowych pracowników, zaś bardzo często dochodzi do utraty istniejących. Jeżeli wrócimy na chwilę do retoryki „wszystko dla pacjenta”, to powiedzmy sobie jasno, że bez pracowników nie zaoferujemy właściwej opieki nikomu.
Czy potrzebne jest tu jakiekolwiek podsumowanie? Jeżeli nie poprawi się finansowania szpitali i przychodni przez zwiększenie wartości ich umów z jednoczesnym zwiększeniem wycen świadczeń opieki zdrowotnej, to retoryka o dobru pacjenta będzie wyłącznie pustą retoryką, a w kolejnych szpitalach i przychodniach rozpocznie się gaszenie świateł.