Zadziwiająca jest umiejętność Ministerstwa Zdrowia niewyciągania żadnych wniosków z dotychczasowych niepowodzeń w tłumieniu epidemii korona-
wirusa. W tym stwierdzeniu kryje się oczywiście pewna ironia – bo czy trzeba jakichś umiejętności do popełniania błędów i zaniechań?
Z drugiej strony MZ pokazuje, że w zakresie szeregu innych spraw wcale nie jest takie nieruchawe, bo przecież bardzo sprawnie i szybko pozawierało liczne umowy na szereg niepotrzebnych rzeczy. Kupione w wielkiej ilości maseczki, których przylot do Polski obchodzony był prawie jak święto państwowe, okazały się wadliwe i nieprzydatne.
Zamówione ponad tysiąc respiratorów nie dość, że zostały horrendalnie przepłacone, to dotarły do Polski tylko w niewielkiej części i to nie takie, jak zamówiono. Nie wiadomo, jak obliczono potrzeby zakupu tak wielkiej ilości tej aparatury, która – kiedy już jakimś cudem dotrze do Polski – zalegnie w magazynach Agencji Rezerw Materiałowych, bo po prostu respiratory, które już są w dyspozycji placówek medycznych tylko w niewielkiej części potrzebne były chorym na COVID-19, a więc zamówiona aparatura będzie się spokojnie kurzyła w oczekiwaniu na załatwienie spraw serwisowych i na okazję, kiedy będzie potrzebna.
Tryumfalnie ogłoszony zakup wielkiej ilości testów immunologicznych również okazał się nietrafiony. Przydatność tych testów jest znikoma, więc upchano je na oddziały IOM, żeby coś z nimi zrobić, zanim całkowicie stracą swą przydatność. Analizując wymienione wyżej dokonania MZ, można odnieść wrażenie, że sprawami realizowanych przez nie zakupów sterują jakieś mało kompetentne, tajemne siły, które wprawdzie niewiele wiedzą o medycynie i w niewielkim stopniu interesują się przedmiotem działania ministerstwa, ale za to wiele uwagi poświęcają organizowaniu dziwnych transakcji.
Nawet jeśli tak właśnie jest, to i w tym obszarze trudno mówić o sukcesach tych sił, skoro wszystko się wysypało i media aż huczały o tym, co miało być zrobione dyskretnie. Wracając natomiast do nieumiejętności wyciągania wniosków i korygowania błędów, należy odnotować coraz większe trudności z ustalaniem rzeczywistej liczby nowych zakażeń w kolejnych dniach.
Okazuje się, że suma liczb podawanych przez poszczególne stacje sanepidu województwa śląskiego nie zgadza się z liczbą podawaną przez ministerstwo w codziennych komunikatach. Dzieje się tak może i w innych województwach, ale nie można tego sprawdzić, bo dane z poszczególnych stacji nie są tam publikowane. Mam osobistą satysfakcję, że znajduje w tym przypadku potwierdzenie sformułowane przeze mnie przed laty prawo o niepoliczalności rzeczy policzalnych. Będąc lekarzem wojewódzkim, a potem dyrektorem kasy chorych zauważyłem, że nigdy nie zgadzają się dane liczbowe dotyczące tej samej sprawy, a pozyskiwane z różnych komórek organizacyjnych własnych lub od innych instytucji.
Nigdy nie udało mi się ustalić, ile tak naprawdę mamy w województwie szpitali, ile umów według stanu na dany dzień podpisała kasa chorych, nawet liczba urodzonych dzieci nigdy się nie zgadzała. Pamiętam jak dziś, że jadąc do ministra finansów z informacją o liczbie zawartych przez kasę chorych umów głowiłem się, który raport przekazać ministrowi, bo każdy podawał inną liczbę. Wyjaśnienie rozbieżności zajęło trochę czasu, a chodziło o to, że jeden dział podawał liczbę umów przenegocjowanych, drugi – liczbę umów podpisanych, inny liczbę umów podpisanych jednostronnie, a jeszcze inny liczbę odjął od liczby umów rozwiązanych.
Na podstawie tych i innych doświadczeń sformułowałem prawo, że w administracji państwowej nie da się policzyć rzeczy, jeśli jest ich więcej niż kilka. Trudności z ustaleniem rzeczywistej liczby nowych zakażeń koronawirusem potwierdzają działanie mojego prawa. Nie znaczy to jednak, że ministerstwo nie powinno przynajmniej zawęzić obszaru popełnianych błędów, bo na dzisiaj – nie prowadząc właściwych wywiadów epidemiologicznych, nie wykonując odpowiedniej liczby testów i błędnie sumując liczby ze stacji sanepidu – tak naprawdę nie wiemy nic o skali i etapie rozwoju epidemii w Polsce.