W ramach primaaprilisowych żartów jeden z portali medycznych doniósł, że PiS wycofuje się ze swego sztandarowego projektu: likwidacji NFZ. Miałyby za tym przemawiać argumenty organizacyjne, finansowe, a nawet polityczne. Ponieważ treść artykułu mogłaby dość łatwo być uznana za prawdziwą, autorzy na wszelki wypadek od razu opatrzyli go sprostowaniem, że to tylko żart.
Czy jednak sprawa likwidacji NFZ i przejście publicznej opieki zdrowotnej bezpośrednio na garnuszek budżetu państwa ma być jedynie przedmiotem primaaprilisowych żartów? To pytanie dotyka kwestii jakości naszego dyskursu medialnego i politycznego, w którym dużo więcej miejsca zajmują problemy jednej stadniny koni niż przyszłości NFZ. Pisałem o tym w poprzednim wydaniu SZ, że zadziwiająco mało miejsca nasze media poświęcają sprawom ochrony zdrowia, a zwłaszcza sprawom związanym z organizacją i finansowaniem. Tymczasem niewątpliwa potrzeba zmian systemowych, a także zapowiedź likwidacji NFZ wymagają dyskusji. Być może kanwą do szerokiej publicznej debaty będzie oczekiwany raport ministerialnego zespołu do spraw opracowania zmian systemowych w ochronie zdrowia. Jeśli harmonogram prac nie ulegnie zmianie, powinien on się ukazać jeszcze w kwietniu. Rekomendacje zespołu będą dotyczyć głównie kwestii organizacji i finansowania opieki zdrowotnej. Jedną z kluczowych spraw do rozstrzygnięcia jest bez wątpienia zapowiadany przez premier Beatę Szydło powrót do finansowania służby zdrowia z budżetu.
Sprawa nie jest taka oczywista i rodzi wiele pytań. Czy, kiedy i w jaki sposób to zrobić? Czy ma to być powrót do sytuacji sprzed 1999 roku, czy też utworzenie nowego państwowego funduszu celowego na wzór Funduszu Ubezpieczeń Społecznych lub PFRON? Czy należy całkowicie odejść od składki zdrowotnej, czy też stopniowo rozszerzać obszary finansowane z budżetu?
W ostatniej z wymienionych kwestii minister Radziwiłł kilkakrotnie wskazał np. na psychiatrię, której specyfika chyba najbardziej odpowiada budżetowej filozofii. Warto przy okazji wspomnieć, że od 2007 roku z budżetu państwa jest już finansowane przedszpitalne ratownictwo medyczne. Na marginesie, wprowadził to z sukcesem minister Religa w czasie poprzednich rządów PiS. Natomiast szybkie odejście od składki zdrowotnej może spowodować nie tylko duże perturbacje i napięcia w systemie, ale także przyczynić się do zahamowania wzrostu wydatków na lecznictwo. Trzeba przecież wziąć pod uwagę przewidywane w najbliższych latach napięcia budżetowe związane m. in. z programem „Rodzina 500+”, podwyższeniem kwoty wolnej od podatku oraz obniżeniem wieku emerytalnego. W tych warunkach trudno będzie zagwarantować jakiś stały wskaźnik wzrostu wydatków państwa na zdrowie. Będziemy raczej skazani na coroczne przepychanki przy okazji uchwalania ustawy budżetowej, a warto pamiętać, że pozycja polityczna ochrony zdrowia nie była dotychczas zbyt mocna. Autorom reformy z 1999 r. chodziło właśnie o to, aby kształtowanie środków na zdrowie oddzielić od sytuacji budżetu. I to założenie w dużym stopniu się sprawdziło. Czy warto więc od niego odchodzić? Tym bardziej, że dzisiaj zasadniczym problemem nie jest źródło zasilania systemu, ale chociażby sposób finansowania świadczeń, zasady korzystania z usług, koordynacja opieki czy brak instrumentów planowania zasobów. Problemów mamy więc dosyć, a sama likwidacja NFZ z pewnością wywoła nowe. Trawestując słynne zdanie Johannesa Clauberga uznajmy, że „nie należy mnożyć kłopotów ponad potrzebę”. Najpierw rozwiążmy te, które mamy.