SZ nr 17–25/2020
z 19 marca 2020 r.
Epidemia COVID-19:
Król Wirus Pierwszy
Małgorzata Solecka
W wyścigu do Pałacu Prezydenckiego pojawił się nowy zawodnik: koronawirus. Sam, co prawda, nie sięgnie po fotel prezydencki, ale może skutecznie zmniejszyć szanse na reelekcję urzędującej głowy państwa. Może też zwiększyć lub zmniejszyć szanse innych kandydatów.
Do majowych wyborów zostało mniej niż dwa miesiące. Wystarczająco dużo, by Polacy dowiedzieli się, że lepiej mieć sprawny system ochrony zdrowia, niż go nie mieć. I na tyle mało, by odrobić ewentualne straty.
Tego, że ochrona zdrowia będzie ważnym elementem gry o Pałac Prezydencki, można się było spodziewać. Polacy nie są zadowoleni z tego, jak funkcjonuje ochrona zdrowia, jeszcze głośniej swoje niezadowolenie werbalizują ci, którzy w ochronie zdrowia pracują. Paradoksalnie – najmniej (co nie znaczy, że w ogóle) negatywnych ocen wystawiają ci, którzy z leczenia realnie korzystają. Pacjenci są jednak na ogół zajęci terapią i ewentualną rekonwalescencją, a poza tym o tym, że jest dobrze, na ogół się nie mówi. A jak się mówi – trudno się z takim przekazem przebić.
Jednym z największych i najbardziej oczywistych (i obiektywnych) problemów ochrony zdrowia są pieniądze. Trudno się dziwić, że już na początku stycznia dwa kluby – Lewica i PSL-Kukiz’15 – złożyły projekty ustaw, przewidujące radykalne zwiększenie środków publicznych wydawanych na zdrowie. Do poziomów, które rzeczywiście zbliżyłyby Polskę do średniej europejskiej. Takiego projektu nie złożyła Koalicja Obywatelska, ale jej politycy wielokrotnie obiecywali, już w kampanii parlamentarnej, zwiększenie wydatków na zdrowie. A kandydatka KO do fotela prezydenckiego mówi wprost, że nakłady trzeba zwiększyć nie o dwa miliardy złotych, ale o dwadzieścia.
Małgorzata Kidawa-Błońska, mówiąc o dwóch miliardach złotych, ma oczywiście na myśli „Niderlandy”, które polskiej ochronie zdrowia – konkretnie, onkologii – „podarował” w lutym Senat, przyjmując uchwałę przekierowującą środki przeznaczone przez Sejm dla mediów publicznych, na onkologię. Przyjmując za dobrą monetę intencje senatorów – jest oczywiste, że dla polskiej onkologii dwa miliardy złotych byłyby poważnym zastrzykiem finansowym, skoro według danych Ministerstwa Zdrowia na ten cel wydamy w 2020 roku nieco ponad 11 mld zł – nie sposób oprzeć się wrażeniu, że opozycja ukuła w zaciszu gabinetów (nareszcie) polityczny majstersztyk, wabiąc Prawo i Sprawiedliwość prosto we wnyki. – To bardzo subtelna różnica: opozycja chce przeznaczyć dwa miliardy na onkologię, a PiS na nowotwór – komentował były premier Donald Tusk.
Właściwie PiS nie tyle dało się zwabić w pułapkę, co wbiegło do niej z fanfarami i łopotem sztandarów – tylko tak można podsumować to, co zrobiła w Sejmie, po głosowaniu nad uchwałą Senatu posłanka Joanna Lichocka. Pokazanie soczystego f*cka posłom opozycji „poszło w świat”, a ulubiona posłanka Jarosława Kaczyńskiego musiała zapomnieć o funkcji rzecznika kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy – posadzie, której już była pewna. Co więcej, wiele wskazywało, że wokół „palca Lichockiej” będzie się toczyć duża część kampanii prezydenckiej. Setki, tysiące memów, zrzutka internautów na billboardy, mniej lub bardziej zorganizowane działania pacjentów onkologicznych, szczerze oburzonych gestem Lichockiej – to przecież mógł być zaledwie początek.
„Palec Lichockiej” bez wątpienia miał potencjał na to, by stać się w kampanii wyborczej czymś więcej niż problemem wizerunkowym Prawa i Sprawiedliwości. Został jednak przysłonięty przez koronawirusa, jeszcze zanim potwierdzono (4 marca) jego pierwszy przypadek w Polsce. Zarówno obóz rządzący, jak i opozycja w wirusie z Wuhan wyczuły z jednej strony zagrożenie (tu bardziej – PiS) jak i szansę (wszystkie strony sceny politycznej w równym stopniu). Nie ma wątpliwości, że jeśli epidemia koronawirusa wykroczy poza to, do czego – jako społeczeństwo i jako system ochrony zdrowia – jesteśmy przyzwyczajeni, opinia publiczna odpowiedzialnością obarczy rządzących. Jeśli jednak system wytrzyma, a procedury zdadzą egzamin, wtedy…
Prawo i Sprawiedliwość doskonale zdaje sobie sprawę z ryzyka. Dlatego, choć prezydent ostatecznie podpisał ustawę, na podstawie której media publiczne otrzymają niemal 2 mld zł rocznie rekompensaty, opinia publiczna zaraz otrzymała komunikat, że rząd znajdzie dodatkowo niemal 3 mld zł dla ochrony zdrowia. Na – cokolwiek to znaczy – Fundusz Medyczny. W tej chwili – przede wszystkim, jak mówił prezydent, na walkę z epidemią koronawirusa i onkologię. W przyszłości – np. na finansowanie terapii w chorobach rzadkich czy onkologii dziecięcej. Wszystko wskazuje, że to pomysł ukuty na gorąco, głównie z obawy przed tym, jak opozycja wykorzysta fakt, że Andrzej Duda zaakceptował przekazanie pieniędzy publicznym nadawcom, zamiast wspomóc onkologię. Wszystkie sondaże, przeprowadzone po uchwaleniu ustawy pokazywały, że weta prezydenta oczekiwała nawet duża część wyborców PiS.
Na szczęście, dla Andrzeja Dudy i rządu, opozycja nawet w korzystnej dla siebie sytuacji zachowuje pewien, a nawet niemały, potencjał potykania się o własne nogi: zamieszczanie w mediach społecznościowych sugestii, że rząd ukrywa potwierdzone przypadki koronawirusa, powielanie niesprawdzonych informacji na temat takich przypadków (np. słynnego na całą Polskę przypadku pacjentki w jednym z łódzkich szpitali), udostępnianie filmu, na którym młoda kobieta oskarża instytucje publiczne o źle skonstruowane procedury w przypadkach podejrzenia zakażenia koronawirusem. I tak dalej, i tak dalej. Opozycja, przede wszystkim Koalicja Obywatelska, zrobiła naprawdę dużo, żeby w tygodniu poprzedzającym nadzwyczajne posiedzenie Sejmu (2 marca) zostać oskarżoną o polityczne rozgrywanie koronawirusa. Ale zawsze, jak się okazuje, można zrobić więcej.
Działania opozycji częściowo można tłumaczyć faktem, że do gry włączył się też prezydent Andrzej Duda, zwracając się o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia Sejmu, na którym rząd miał przedstawić informację o koronawirusie. Oczywiście prezydent komplet informacji miał przekazywany na bieżąco – więc posiedzenie Sejmu, domyślali się politycy opozycji, miało mieć głównie wymiar politycznego, a jakże, spektaklu, w którym rząd zaprezentuje cały wachlarz podjętych działań. Nie bez kozery na kilka dni przed posiedzeniem krążył żarcik, że Sejm zbiera się po to, by podjąć uchwałę o potępieniu koronawirusa, a wcześniej Andrzej Duda na niego nakrzyczy. Gdy w nocy z niedzieli na poniedziałek, na kilkanaście godzin przed posiedzeniem, na stronach Sejmu ukazał się rządowy projekt ustawy dotyczącej zapobiegania skutkom epidemii COVID-19 stało się jasne, że posiedzenie zostało zwołane wcale, a na pewno nie przede wszystkim, w celu przedstawienia informacji.
Działa zostały jednak już skalibrowane. I dlatego w debacie nad informacją, którą w obecności prezydenta Andrzeja Dudy przedstawiali minister zdrowia Łukasz Szumowski i premier Mateusz Morawiecki, wzięła udział Małgorzata Kidawa-Błońska. Prezentując się, co tu kryć, blado. I na pewno – nie merytorycznie. Za słabo jako potencjalna głowa państwa. Zbyt niekompetentnie jako niedoszła premier rządu (z takim przesłaniem Koalicja Obywatelska szła przecież do jesiennych wyborów). W dodatku – ponownie – powielająca niesprawdzone informacje o rzekomej pasażerce z objawami zakażenia koronawirusem, która została „zapakowana do samolotu” zamiast karetki już na Lotnisku Chopina. Punkty, zwłaszcza na tle kandydatki KO, mógł natomiast zbić Władysław Kosiniak-Kamysz – premia za bycie lekarzem i dobrze merytorycznie przygotowanym do dyskusji na tematy zdrowotne politykiem. Wykazującym się, co najważniejsze, dużo większą powściągliwością języka. Kontrast – ogromny, na korzyść kandydata ludowców.
Na bocznym torze znaleźli się inni, liczący się w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego, kandydaci: Robert Biedroń (przyszedł do Sejmu) i Szymon Hołownia, który w ogóle swoją kampanię prowadzi w rytmie znacząco odbiegającym od pozostałych kandydatów, nie do końca trzymając się tematów „głównego nurtu”. W czasie gdy kandydaci wystawieni przez partie polityczne obliczali swoje siły na koronawirusa, Hołownia mierzył się z własną przeszłością, a raczej jej fragmentem, czyli stanowiskiem wobec pigułki „dzień po”. Stosunkowo niedawno wypowiadał się krytycznie wobec tej formy antykoncepcji i sprowokował działaczki na rzecz praw kobiet do akcji pisania listów do kandydata.
Choć gdy już Ministerstwo Zdrowia potwierdziło pierwszy przypadek zakażenia koronawirusem w Polsce, niejako komentując przyjętą przez Sejm specustawę, to Szymon Hołownia zadeklarował publicznie, że państwo nie może przerzucać kosztów zapobiegania epidemii np. na przedsiębiorców, i jeśli takie wystąpią (na przykład jako skutek przestojów w produkcji), firmy powinny zostać zwolnione z obowiązku płacenia składek na ZUS.
Co oznacza, że Hołownia i jego doradcy uważnie śledzą to, co dzieje się w parlamencie, gdzie głos pracodawców praktycznie (nie tylko w sprawie koronawirusa) nie jest nie tylko słuchany, ale nawet – słyszalny.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?