Odwiedź kilka szpitalnych oddziałów ratunkowych, a będziesz wiedział, jaka jest kondycja całej służby zdrowia. Tu jak w soczewce kumulują się wszystkie bolączki systemu, który jest niewydolny od wielu lat; tu nie da się już nic oszukać, nikogo omamić, czegokolwiek obiecać – tu jest goła prawda. Na SOR-ach, jak na pierwszej linii frontu, od lat panuje trudny do zniesienia, ale łatwy do wytłumaczenia chaos. To właśnie przez to „ucho igielne” duża część społeczeństwa codziennie szturmuje wrota publicznej opieki zdrowotnej. Pacjenci, którzy nie mogą dostać się do systemu, zniechęcani długimi terminami oczekiwania, ratunku na szybką pomoc upatrują właśnie w szpitalach. A cel, czyli SOR, jest scentralizowany, oflagowany i zdefiniowany, przez co łatwiejszy do osiągnięcia przez szturmujących – w przeciwieństwie do stosujących uniki i maskowania, a w dodatku rozproszonych w terenie i nienęcących od ręki tak bogatą ofertą diagnostyczną jednostek podstawowej i specjalistycznej opieki ambulatoryjnej. Możemy sobie tylko wyobrazić, co musi się dziać w tej sprawie w gabinecie premiera: istna burza mózgów. Rząd jest rozdarty. Wszystkie gry wojenne kupione przez MON wskazują, że w obliczu scentralizowanego szturmu trzeba zdecentralizować obronę. To logiczne: rozkładamy kumulujące się napięcie na całą tkankę. Walczy cały organizm, zaangażowanych jest więcej jednostek, każda komórka, wszystkie POZ-ety i AOS-y; wszyscy są terytorialsami. Taka obrona siłą rzeczy zmienia kierunki szturmu – decentralizuje je. I tak jest też taniej. Dzięki temu założone cele, za posiadane zawsze zbyt małe środki, mogą zostać osiągnięte. Ale nie, MZ staje okoniem, bo ma własne updatowane gry, z których wynika coś zupełnie odwrotnego; jeśli mamy skumulowany szturm na SOR-y, to trzeba tam też skumulować wszystkie nasze działania, na akcję musi być reakcja. Skoro ludzie tam idą, to vox populi vox dei: trzeba to uszanować i przebić oczekiwania, proponując w tym miejscu lepszą ofertę. Dlatego do szpitali wróciła Świąteczna i Nocna Pomoc Lekarska, a teraz na SOR-ach, zgodnie z zapowiedzią ministra zdrowia, powstają gabinety dla lżej chorych osób. Niewykluczone, że kolejnym etapem będzie tworzenie – na razie ad experimentum – ratunkowych gabinetów dentystycznych dla najbardziej potrzebujących. Ogranicza nas tylko wyobraźnia. Filozofia byłaby ta sama – dzięki skumulowaniu pacjentów z bolącymi zębami na SOR-ach, rozładujemy kolejki w terenie. Na razie jest wprowadzany triage – czyli selekcjonowanie chorych. Sztabowcy z MON-u pukają się w czoło, ale ludzie z Miodowej swoje wiedzą: kluczem jest logistyka. Za SOR-em są bowiem kolejne drzwi – na pozostałe oddziały, z którymi szturmującym nie pójdzie już tak łatwo. Ostatnio w Szpitalu Bielańskim w Warszawie 24 pacjentów, już po triage’u, przyjętych na SOR i zakwalifikowanych do dalszego szpitalnego leczenia, musiało czekać ponad dobę na przyjęcie do szpitala. Po prostu brakowało łóżek. Rekordzista czekał 5 dni. Kamera nagrała wypowiedź jednej z oczekujących pacjentek, która leżąc dobę na łóżku w SOR-ze, zakwalifikowana do dalszego leczenia nie dostała nic do jedzenia. Nikt nawet nie zapytał, czy coś jadła. Była tak zmęczona i udręczona „opieką”, i miała tak wszystkiego dość, że stwierdziła, że chyba za chwilę zbierze się i pójdzie do domu. Minister zdrowia nie uśmiecha się. Milczy znacząco.