Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 9–16/2020
z 20 lutego 2020 r.


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Wirus z Wuhan: Wciąż bardzo mało o nim wiemy

Małgorzata Solecka

Z dr. Tadeuszem Jędrzejczykiem, specjalistą w dziedzinie zdrowia publicznego, byłym prezesem Narodowego Funduszu Zdrowia, obecnie dyrektorem Departamentu Zdrowia Pomorskiego Urzędu Marszałkowskiego o tym, czy świat rzeczywiście stanął w obliczu groźnej pandemii koronawirusa z Wuhan, rozmawia Małgorzata Solecka.



Tadeusz Jędrzejczyk
Fot. Renata Dąbrowska / Agencja Gazeta

Małgorzata Solecka: Ponad 31 tysięcy potwierdzonych przypadków zakażeń, 638 zgonów, wydłużająca się lista krajów, w których stwierdzono obecność koronawirusa z Wuhan. Rozmawiamy 7 lutego, w Polsce groźnego, śmiercionośnego – jak piszą czasami dziennikarze – wirusa jeszcze nie ma.

Dr Tadeusz Jędrzejczyk: Nie ma potwierdzonego przypadku. Jestem niemal pewny, że koronawirus z Wuhan już przekroczył nasze granice, bo dlaczego niby miałby tego nie zrobić? Nie ma natomiast przypadku ciężkiego przebiegu zakażenia, bo tylko takie – oprócz poddanych kwarantannie – lekarze poddają dokładniejszej diagnostyce. Tej jednak poddano przecież tylko trzydziestu naszych rodaków, którzy wrócili z epicentrum chińskiej epidemii. Ilu wróciło na własną rękę, wcześniej, choćby na święta Bożego Narodzenia, ale również już po ujawnieniu, że rzeczywiście mamy do czynienia z epidemią? Mieszkaniec Lublina czy Wrocławia mógł się zarazić z drugiej ręki – na przykład w czasie pobytu w Londynie lub Paryżu, z których to metropolii ludzie często podróżują po całym świecie, a miasta przyciągają turystów, również z Chin... Dziś wiemy, że już pod koniec grudnia kilku lekarzy ostrzegało przed nowym wirusem. Obserwując dziesiątki przypadków, mogli podejrzewać kilkukrotnie wyższą liczbę nosicieli. Mieli zresztą z tego tytułu kłopoty.

M.S.: Jeden z tych lekarzy właśnie zmarł – prawdopodobnie z powodu ciężkiego przebiegu choroby wywołanej przez wirus, przed którym w grudniu ostrzegał. Prawdopodobnie, bo to chyba jedno z podstawowych pytań: na ile świat, na ile my możemy wierzyć w to, co przekazują oficjalnie Chiny? Choćby w dane o rozmiarach epidemii…

T.J.: Przypadków zakażenia koronawirusem z Wuhan jest oczywiście więcej, to pewne. Te dane – 31,5 tysiąca na 7 lutego w południe, bo wieczorem liczba może wzrosnąć o kolejnych kilka tysięcy – dotyczą tylko przypadków potwierdzonych. A więc takich, które dotarły do szpitala, do punktu pomocy medycznej z powodu nie tylko złego samopoczucia, ale też wysokiej temperatury, problemów z oddychaniem, uporczywego kaszlu. To, po prostu, najcięższe przypadki.

Wiadomo już w tej chwili, że wirusem można się zakazić praktycznie bezobjawowo, można też mieć lekkie objawy. Pamiętajmy, że koronawirusy wywołują zwykle banalne infekcje, lekkie przeziębienia czy też nawet podziębienia. Ktoś może się kiepsko czuć wieczorem, wypić herbatę z cytryną i miodem, i rano już po problemie. A to kiepskie samopoczucie często wywołuje koronawirus. Bezpiecznie można założyć, co zresztą robią epidemiolodzy poprzez tzw. modelowanie, że przy 31,5 tysiącach ciężkich przypadków, liczba zakażonych ogółem – a więc nosicieli i potencjalnych zarażających – już przekroczyła sto tysięcy, może nawet sto pięćdziesiąt, w zależności od dokładności przyjętych założeń i wskaźników. I, zapewne, większa jest też liczba krajów, do których wirus trafił, nawet jeśli nie ma potwierdzonych ciężkich przypadków.

Ważne jest to, że choć laboratoria w wielu krajach pracują 24 godziny na dobę, my o koronawirusie, a zwłaszcza o tym, jak się zachowuje czy będzie się zachowywał w warunkach europejskich czy w Stanach Zjednoczonych, wiemy naprawdę jeszcze bardzo mało. Można jednak założyć, że przebieg tej wędrówki wirusa będzie inny, niż obserwujemy to w Chinach, w jego pierwotnym środowisku.

M.S.: Ze względu na gęstość zaludnienia?

T.J.: To jeden z kluczowych czynników. Nawet w amerykańskich metropoliach nie ma takiego zagęszczenia jak w chińskich miastach nawet średniej wielkości – bo takim przecież jest Wuhan. Europa – tym bardziej odbiega. Ale czynników różnicujących jest więcej. Jednym z najważniejszych jest dostęp do opieki medycznej, do konwencjonalnej medycyny.

M.S.: Tu warto chyba się zatrzymać. Co my tak naprawdę wiemy o chińskiej opiece zdrowotnej, oprócz tego, że oficjalnie Chiny zadeklarowały kilka lat temu, że około 90 proc. populacji jest objętych publicznym systemem świadczeń?

T.J.: Mówimy o kraju, w którym żyje miliard czterysta milionów ludzi. I choć Chiny są zarządzane centralistycznie i są po prostu państwem autorytarnym, opieka zdrowotna w największych i najbogatszych miastach zdecydowanie różni się od tej, która jest na tzw. chińskiej prowincji. Nie można pomijać przywiązania Chińczyków do medycyny naturalnej.

M.S.: Skoro już jesteśmy przy medycynie naturalnej, media informują, że prawdopodobnie człowiek nowym koronawirusem zaraził się od niewielkiego, zagrożonego wyginięciem ssaka, którego łuski są wykorzystywane w tejże medycynie jako dodatek do medykamentów.

T.J.: To chyba wystarczy za komentarz. W każdym razie wszystkim, którym się wydaje, że Chiny, jako kraj rządzony przez partię komunistyczną, mają publiczną służbę zdrowia w europejskim wydaniu, warto wyjaśnić, że wręcz przeciwnie. Ochrona zdrowia jest silnie skomercjalizowana, co dodatkowo ogranicza jej dostępność.

Duże wrażenie robi rosnąca liczba zgonów, do których dochodzi przede wszystkim w prowincji znajdującej się blisko strefy zero, czyli Wuhanu. Umierają przede wszystkim mężczyźni po 50. roku życia. To szczątkowa informacja, ale biorąc pod uwagę to, co wiemy o stylu życia w Chinach, możemy założyć, że umierają przede wszystkim palacze. Chińczycy namiętnie palą papierosy, niszcząc płuca – wirus, wywołujący zapalenie płuc u osoby z innymi schorzeniami, np. z POChP czy astmą oskrzelową, z uszkodzonymi wcześniej płucami, rzeczywiście może być śmiercionośny.

Nie można też zapominać o smogu. To również jest czynnik mocno różnicujący Chiny i kraje od lat cieszące się statusem wysoko rozwiniętych…

M.S.: …choć już niekoniecznie Chiny i Polskę, bo przecież polskie miasta są – obok chińskich – w czołówce najbardziej zanieczyszczonych.

T.J.: Niestety, trudno się nie zgodzić, choć smog w chińskich miastach jest chyba jeszcze bardziej dotkliwy. Ponadto do obecnych źródeł w postaci pieców w gospodarstwach domowych i kilkunastu milionach używanych samochodów, dochodzi znacznie słabiej kontrolowana niż w Europie emisja z fabryk. To między innymi dlatego, z powodu słabszej kontroli środowiska, do Chin przeniesiono tak dużą część światowej produkcji.

Istotnym elementem jest demografia i ogólny stan zdrowia. Przy krótszej długości życia, przeciętniej intensywniejszej, bardziej wymagającej pracy, ogólny stan zdrowia jest po prostu gorszy i większa jest, co niebawem zostanie prawdopodobnie potwierdzone, podatność na pełnoobjawowy rozwój infekcji.

I ostatni czynnik – poziom higieny i wszystko, co możemy podciągnąć pod czynniki kulturowe. Od przysłowiowej zupy z nietoperzy, spożywanie mięsa „ciepłego”, czyli pozyskanego od świeżo zabitego zwierzęcia, bardzo często dzikiego, bez żadnych badań, po plucie na ulicach i inne zwyczaje dalekie od tego, co określamy jako standard sanitarny. Chiny mają swoją specyfikę, i ta specyfika niewątpliwie tworzy korzystne warunki dla rozprzestrzeniania się patogenów.

M.S.: Chiny przykładają też rękę do problemu globalnego ocieplenia, które wiąże się – w mniej lub bardziej oczywisty sposób – z zagrożeniem epidemiami i pandemiami.

T.J.: Tak, zanieczyszczenie środowiska ma wpływ na globalne ocieplenie. To z kolei bardzo rozszerza strefy, w jakich krążą różnego rodzaju patogeny, również wirusy. Z obszaru równikowego, zwrotnikowego, podzwrotnikowego ta granica przesuwa się coraz dalej na północ (i oczywiście symetrycznie – na południe). Coraz większa liczba krajów, mieszkańców Ziemi, ma lub będzie mieć problem z falami zachorowań wywoływanych przez drobnoustroje. Przykładem niech będzie wirus Zika czy legionelloza, choroba wywoływana przez bakterię.

M.S.: Zgaduję, że może mieć coś wspólnego z ludową mądrością, że gdy nie ma mroźnej zimy, ludzie chorują, bo wirusy i „inne takie” nie są wymrożone…

T.J.: Nie do końca, choć rzeczywiście chodzi o mróz. Naukowcy zastanawiają się, czy w wiecznej zmarzlinie przetrwały – a jeśli tak, to w jakiej formie – wirusy sprzed kilkunastu czy kilkudziesięciu tysięcy lat. Niepodobne do niczego, co znamy. I co się wydarzy, gdy wieczna zmarzlina je, mówiąc obrazowo, uwolni. To, przynajmniej w tej chwili, bardziej materiał na horror czy thriller, ale warto gdzieś tę myśl zachować. Oczywiście, może się okazać, że wirusy nie przetrwały czy też nie przetrwają kilkukrotnego zamrażania i rozmrażania (topnienie w naturze nie jest procesem liniowym) – są to w końcu dość złożone cząstki białka wraz z nicią DNA lub RNA – wszystko to dość wrażliwe na degradację elementy. A jeśli przetrwały, to muszą najpierw znaleźć drogę, odpowiedniego nosiciela pośredniego.

M.S.: Trzeba mieć nadzieję, że jednak nie przetrwały, mamy dość problemów z wirusem z Wuhan. Jeśli rzeczywiście krąży po Polsce, dlaczego go jeszcze nie potwierdzono?

T.J.: Bo zdecydowana większość nosicieli zapewne nawet nie pomyśli o sobie, że jest chora. Gorsze samopoczucie, lekki stan podgorączkowy czy pokasływanie, nawet jeśli poprzedzone pobytem w Chinach czy w innych krajach tamtego regionu nie sugerują zakażenia koronawirusem. Przekaz władz sanitarnych zresztą jest jednoznaczny – na oddziały zakaźne powinny się zgłaszać osoby z temperaturą powyżej 38 stopni, kaszlem, problemami z oddychaniem. A więc, potencjalnie cięższe i ciężkie przypadki.

M.S.: To błąd, że chcemy złapać tego koronawirusa w sieć utkaną z tak dużych oczek?

T.J.: Raczej, przynajmniej na tę chwilę, działanie na wskroś rozsądne, choć obarczone pewnym ryzykiem. Bo może się okazać, że osoby, które same przechodzą zakażenie bezobjawowo lub niemal bezobjawowo, spotkają człowieka z grupy ryzyka – osobę starszą, schorowaną, obarczoną np. POChP. I wtedy, prawdopodobnie, będziemy mieć kliniczne potwierdzenie obecności koronawirusa w Polsce. Pod warunkiem wszakże, że w danym przypadku lekarz zleci wykonanie badania na obecność wirusa, co przecież nie jest żadnym złoty standardem, gdyż ostatecznie nie zmienia standardu postępowania, przynajmniej dopóki nie mamy leku o potwierdzonej skuteczności.

M.S.: Można w tej chwili coś zrobić lepiej, by ograniczyć prawdopodobieństwo epidemii?

T.J.: Nie wydaje się, by była taka potrzeba. Nie można tego przesądzać na 100 procent, bo jak mówiłem – niewiele jeszcze o samym wirusie wiemy – ale nic nie wskazuje, by na horyzoncie majaczyło widmo epidemii „hiszpanki” sprzed stu laty. Nie chorują i nie umierają młodzi, silni i ogólnie zdrowi. Śmiertelne ofiary wirusa to w zdecydowanej większości po prostu ludzie chorzy, w złym stanie zdrowia.

Może się okazać, choć zbyt wcześnie o tym przesądzać, że nawet niepotrzebna będzie szczepionka przeciw temu koronawirusowi, przynajmniej w strefie euroatlantyckiej.

Swoją drogą, aż się prosi, by w tym momencie przypomnieć wszystkim, że gdy opinię publiczną fascynuje wirus z Wuhan, pospolita grypa zabije w Polsce – jak w każdym sezonie – około 70 osób. Mimo, że mamy szczepionkę – skuteczną, bezpieczną. Bo zaszczepiło się cztery, może pięć procent populacji.

M.S.: A tymczasem w aptekach ludzie pytają o szczepionkę przeciw chińskiemu wirusowi.

T.J.: Szczepionki jeszcze co najmniej przez kilka miesięcy nie będzie, a jeśli będzie, to wcale nie jest pewne, czy w danym momencie i sytuacji sensowne będzie jej stosowanie. Jest i dobra wiadomość: dzięki technologicznemu postępowi czas potrzebny na opracowanie i masową produkcję wielu szczepionek udało się skrócić. Przed wirusami – tym i wieloma innymi, w tym wirusem grypy – można się bronić, niezależnie od szczepień, stosując duże dawki zdrowego rozsądku i jeszcze większe higieny. Częste i dokładne mycie rąk, niedopuszczanie do kichania i pokasływania w przestrzeń, unikanie dużych skupisk ludzkich, powstrzymywanie się od chodzenia do pracy, jeśli jesteśmy przeziębieni. Tutaj apel do wszystkich pracodawców – dobrą praktyką powinno być odsyłanie zakatarzonych, kaszlących i gorączkujących pracowników do domu. Podobnie zresztą z dziećmi w żłobkach, przedszkolach czy szkołach – choć to logistycznie skomplikowane.

M.S.: A maseczki?

T.J.: Maseczek podobno brakuje nie tylko w chińskich, ale i w polskich aptekach. Co zresztą w przy globalnym rynku wcale nie dziwi. Problem polega na tym, że maseczka naprawdę nie tyle chroni nas przed zakażeniem wirusami od innych, ale innych chroni przed zakażeniem przez nas. Maseczkę powinien zakładać ten, kto przypuszcza, że może zarażać. Nie osoba zdrowa, nie ma takiej potrzeby.

M.S.: Obywatele Chin rzeczywiście skarżą się na braki maseczek, choć śledząc w Internecie budowę szpitala w Wuhan, który postawiono w tydzień, wydaje się to absurdalne.

T.J.: Wcale nie jest absurdalne. Sprawa szpitali, które zbudowano w tydzień, dokładnie pokazuje chińską rzeczywistość.

M.S.: W jednym z artykułów czytałam wypowiedź chińskiego internauty, który napisał: „Super jest być dumnym, że żyje się w kraju, gdzie stawia się dwa szpitale w tydzień, ale jeszcze lepiej byłoby żyć w kraju, w którym nie ma potrzeby budowania dwóch szpitali w tydzień”. I chyba niekoniecznie chodziło mu o to, że lepiej byłoby, gdyby nowy wirus nie zaatakował.

T.J.: Rzeczywiście, raczej nie. Po pierwsze, budowa dwóch szpitali, każdy na ponad tysiąc łóżek, ma bez wątpienia wymiar propagandowy, władze muszą przykryć zaniedbania, do jakich doszło na początku epidemii, i do których już się przyznały. Pojawiają się pytania o standard wyposażenia tych szpitali, bo umówmy się – jeśli pojawiają się w szpitalu pacjenci z ciężkim zapaleniem płuc, to zdecydowanie nie wystarczy samo szpitalne łóżko. No i przede wszystkim potwierdza się, że infrastruktura chińskiej opieki zdrowotnej nie jest przygotowana na podobne sytuacje.

M.S.: Złośliwi zapytają, czy byłaby przygotowana nasza?

T.J.: Mam nadzieję, i wszystko na to wskazuje, że nie będzie okazji do sprawdzenia. Lub inaczej: jest ona sprawdzana przy każdej fali sezonowej grypy. Można jednak zaryzykować stwierdzenie, że tak – jesteśmy znacznie lepiej przygotowani niż mieszkańcy nie tylko Chin, ale i większości uboższych krajów świata. Oprócz krajowych możliwości kontroli choroby mamy też gotowe procedury i zasoby całej Unii Europejskiej. Jesteśmy włączeni w globalną wymianę wiedzy i technologii. Sami nie wytworzymy szczepionki, lecz jej zakup, chociaż drogi, nie leżałby, jeśli taka konieczność by zaszła, poza możliwościami budżetu państwa.

Choć oczywiście nie jesteśmy przygotowani na każdy rozmiar epidemii. Bo te największe, jakie pamięta ludzkość, przekraczały wszelkie wyobrażenia i możliwości. I na poradzenie sobie z taką pandemią, jaka wystąpiła w latach 1919–1922, po prostu przygotować się w 100 procentach nie można. Powinniśmy wszakże, może to zabrzmi paradoksalnie, w dalszym ciągu przygotowywać się na różne warianty rozwoju sytuacji. W szczególności najbardziej efektywną stroną przy chorobach zakaźnych: zachowaniem osób narażonych na zakażenie i potencjalnych nosicieli. Nie pozwoliłoby to na całkowite wyeliminowanie rozprzestrzeniania się wirusa – ale znacząco zahamowałoby przyrost nowych przypadków i umożliwiło objęcie większej części potrzebujących opieką.





Wirus w sieci, czyli infodemia


Zjednej strony – teorie spiskowe, źródło plotek i fake newsów, trolling, szarlatańskie metody na „uleczenie” wirusa. Z drugiej – interaktywna mapa z nowymi potwierdzonymi przypadkami, możliwość śledzenia na żywo budowy szpitali w Wuhan i wszystkich informacji na temat epidemii.

Na początku lutego Światowa Organizacja Zdrowia negatywnie oceniła sposób informowania o koronawirusie przez media, rozpoczynając własną kampanię informacyjną. – Pojawieniu się wirusa „2019-nCoV” towarzyszyła ogromnych rozmiarów „infodemia”, czyli zalew informacji – stwierdziła WHO, oceniając, że, co prawda, część informacji podawanych w mediach, w tym w mediach społecznościowych, jest prawdziwa, ale część – nie. Z tych ostatnich część eksperci uznali nawet za potencjalnie niebezpieczne, bo rozsiewające panikę. Ta zaś nigdy, zwłaszcza zaś w sytuacjach podwyższonego ryzyka, nie jest korzystnym zjawiskiem.

Zamiast rozpowszechniać dezinformacje, że przed koronawirusem chroni czosnek lub wlewy z wody utlenionej (to polski rodzimy wkład w „walkę” z drobnoustrojem z Wuhan, Jerzy Zięba doczekał się za to zamknięcia kanału YouTube), media powinny jak najczęściej, zdaniem ekspertów, przypominać o częstym i dokładnym myciu rąk, a także o innych zasadach, których przestrzeganie może pomóc w niezarażaniu innych (koronawirusem, ale także innymi patogenami). Na przykład, że podczas infekcji, gdy kaszlemy lub kichamy, trzeba zasłaniać nos i usta łokciem, wycierać nos chusteczkami i wrzucać je do oddzielnych, zamkniętych pojemników na śmieci.

W wirtualnym świecie epidemii w Chinach zaczęła też towarzyszyć… trolldemia. Trendujący hasztag #coronavirus zaczęli wykorzystywać w celu zwiększenia swoich zasięgów instagramowi influencerzy. Choć tu bardziej adekwatne byłoby jednak określenie patoinfluencerzy, skoro stosują taką samą strategię i obierający ten sam cel co patogen.

W Chinach media społecznościowe – i Internet w ogóle – podlegają cenzurze. Mimo to zalała je fala krytyki władz i urzędników (choć nie najwyższych). Czarę goryczy przelała śmierć Li Wenlianga (李文亮), 34-letniego lekarza z Wuhan, jednego z kilku sygnalistów, którzy już w grudniu ostrzegali, że pojawił się nowy wirus przypominający SARS. Li był przesłuchiwany przez policję, musiał zobowiązać się na piśmie, że nie będzie rozpowszechniał plotek (symboliczne jest to, że podpisał dokument kilkadziesiąt godzin po tym, jak prowincja Wuhan ogłosiła, że rzeczywiście pojawił się nowy koronawirus, potencjalnie niebezpieczny). Chińscy internauci zmarłego – najprawdopodobniej z powodu komplikacji po zakażeniu wirusem – lekarza uznają za bohatera.




Najpopularniejsze artykuły

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Ile trwają studia medyczne w Polsce? Podpowiadamy!

Studia medyczne są marzeniem wielu młodych ludzi, ale wymagają dużego poświęcenia i wielu lat intensywnej nauki. Od etapu licencjackiego po specjalizację – każda ścieżka w medycynie ma swoje wyzwania i nagrody. W poniższym artykule omówimy dokładnie, jak długo trwają studia medyczne w Polsce, jakie są wymagania, by się na nie dostać oraz jakie możliwości kariery otwierają się po ich ukończeniu.

Diagnozowanie insulinooporności to pomylenie skutku z przyczyną

Insulinooporność początkowo wykrywano u osób chorych na cukrzycę i wcześniej opisywano ją jako wymagającą stosowania ponad 200 jednostek insuliny dziennie. Jednak ze względu na rosnącą świadomość konieczności leczenia problemów związanych z otyłością i nadwagą, w ostatnich latach wzrosło zainteresowanie tą... no właśnie – chorobą?

Najlepsze systemy opieki zdrowotnej na świecie

W jednych rankingach wygrywają europejskie systemy, w innych – zwłaszcza efektywności – dalekowschodnie tygrysy azjatyckie. Większość z tych najlepszych łączy współpłacenie za usługi przez pacjenta, zazwyczaj 30% kosztów. Opisujemy liderów. Polska zajmuje bardzo odległe miejsca w rankingach.

Testy wielogenowe pozwalają uniknąć niepotrzebnej chemioterapii

– Wiemy, że nawet do 85% pacjentek z wczesnym rakiem piersi w leczeniu uzupełniającym nie wymaga chemioterapii. Ale nie da się ich wytypować na podstawie stosowanych standardowo czynników kliniczno-patomorfologicznych. Taki test wielogenowy jak Oncotype DX pozwala nam wyłonić tę grupę – mówi onkolog, prof. Renata Duchnowska.

10 000 kroków dziennie? To mit!

Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?

Cukrzyca: technologia pozwala pacjentom zapomnieć o barierach

Przejście od leczenia cukrzycy typu pierwszego opartego na analizie danych historycznych i wielokrotnych wstrzyknięciach insuliny do zaawansowanych algorytmów automatycznego jej podawania na podstawie ciągłego monitorowania glukozy w czasie rzeczywistym jest spełnieniem marzeń o sztucznej trzustce. Pozwala chorym uniknąć powikłań cukrzycy i żyć pełnią życia.

Zdrowa tarczyca, czyli wszystko, co powinniśmy wiedzieć o goitrogenach

Z dr. n. med. Markiem Derkaczem, specjalistą chorób wewnętrznych, diabetologiem oraz endokrynologiem, wieloletnim pracownikiem Kliniki Endokrynologii, a wcześniej Kliniki Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Medycznego w Lublinie rozmawia Antoni Król.

Czy NFZ może zbankrutować?

Formalnie absolutnie nie, publiczny płatnik zbankrutować nie może. Fundusz bez wątpienia znalazł się w poważnych kłopotach. Jest jednak jedna dobra wiadomość: nareszcie mówi się o tym otwarcie.

Onkologia – organizacja, dostępność, terapie

Jak usprawnić profilaktykę raka piersi, opiekę nad chorymi i dostęp do innowacyjnych terapii? – zastanawiali się eksperci 4 września br. podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu.

Soczewki dla astygmatyków – jak działają i jak je dopasować?

Astygmatyzm to jedna z najczęstszych wad wzroku, która może znacząco wpływać na jakość widzenia. Na szczęście nowoczesne rozwiązania optyczne, takie jak soczewki toryczne, pozwalają skutecznie korygować tę wadę. Jak działają soczewki dla astygmatyków i na co zwrócić uwagę podczas ich wyboru? Oto wszystko, co warto wiedzieć na ten temat.

Aż 9,3 tys. medyków ze Wschodu ma pracę dzięki uproszczonemu trybowi

Już ponad 3 lata działają przepisy upraszczające uzyskiwanie PWZ, a 2 lata – ułatwiające jeszcze bardziej zdobywanie pracy medykom z Ukrainy. Dzięki nim zatrudnienie miało znaleźć ponad 9,3 tys. członków personelu służby zdrowia, głównie lekarzy. Ich praca ratuje szpitale powiatowe przed zamykaniem całych oddziałów. Ale od 1 lipca mają przestać obowiązywać duże ułatwienia dla medyków z Ukrainy.

Jakie badania profilaktyczne są zalecane po 40. roku życia?

Po 40. roku życia wzrasta ryzyka wielu chorób przewlekłych. Badania profilaktyczne pozwalają wykryć wczesne symptomy chorób, które często rozwijają się bezobjawowo. Profilaktyka zdrowotna po 40. roku życia koncentruje się przede wszystkim na wykryciu chorób sercowo-naczyniowych, nowotworów, cukrzycy oraz innych problemów zdrowotnych związanych ze starzeniem się organizmu.

Rzeczpospolita bezzębna

Polski trzylatek statystycznie ma aż trzy zepsute zęby. Sześciolatki mają próchnicę częściej niż ich rówieśnicy w Ugandzie i Wietnamie. Na fotelu dentystycznym ani razu w swoim życiu nie usiadł co dziesiąty siedmiolatek. Statystyki dotyczące starszych napawają grozą: 92 proc. nastolatków i 99 proc. dorosłych ma próchnicę. Przeciętny Polak idzie do dentysty wtedy, gdy nie jest w stanie wytrzymać bólu i jest mu już wszystko jedno, gdzie trafi.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.




bot