Czy wakacyjne przyśpieszenie prac nad reformą może nam wyjść na zdrowie, okaże się dopiero w mniej lub bardziej odległej przyszłości. Przedstawiony w lipcu przez ministra zdrowia kilkunastostronicowy dokument stanowi bowiem zaledwie zarys planowanych działań, a jak wszyscy dobrze wiemy, diabeł tkwi w szczegółach. Tych na razie nie poznaliśmy. Chociaż w przypadku opieki zdrowotnej ważne są nie tylko szczegóły, ale również kierunek zmian, jak chociażby przewidywana likwidacja NFZ.
Nie ulega wątpliwości, że samo przyśpieszenie było wynikiem silnej presji politycznej. W ostatnich tygodniach w szeregach rządzącego ugrupowania pojawiało się coraz więcej oznak zniecierpliwienia. Kropkę nad i postawił prezes Jarosław Kaczyński, mówiąc na lipcowym kongresie PiS, że „trochę się kolumna rozciągnęła i trzeba tabory podciągnąć”, a wśród „taborów” wskazał m. in. na zdrowie.
Doświadczenie ostatnich kilkunastu lat w ochronie zdrowia pokazuje, że narzucanie zbyt szybkiego tempa i wprowadzanie zmian nie do końca przygotowanych może spowodować nadmierne perturbacje w funkcjonowaniu systemu, których konsekwencją jest wysoka cena polityczna. Tak było z AWS-owską reformą wprowadzającą kasy chorych, jak i pierwszą ustawą SLD powołującą NFZ, którą uchylił Trybunał Konstytucyjny. Warto przy tym pamiętać, że w ochronie zdrowia, jak mało której dziedzinie potrzebne jest także dążenie do porozumienia z głównymi interesariuszami. A to wymaga dobrze przygotowanych dokumentów, które mogą być poddane publicznej debacie.
Tymczasem, przedstawiony projekt przypomina bardziej manifest wyborczy składający się z mniej lub bardziej słusznych postulatów i haseł, niż dobrze przemyślaną strategię, której należałoby oczekiwać po blisko roku rządzenia. Nie ma w nim ani uszczegółowionych założeń, ani wyliczeń dotyczących poszczególnych propozycji. Brakuje też określenia celów i wskaźników, jakie dzięki reformie mają być osiągnięte. A to dopiero może pozwolić na ocenę jej skutków w przyszłości.
Mimo tych wszystkich zastrzeżeń, dyskusja jest konieczna już dzisiaj, bo pięciopunktowy plan reformy ministra Radziwiłła zakłada daleko idące zmiany prowadzące do przebudowy całego systemu.
Wiele z zasygnalizowanych propozycji i postulatów zasługuje na pozytywną ocenę, np. objęcie prawem do opieki zdrowotnej wszystkich obywateli mieszkających na terenie kraju, niezależnie od posiadania tytułu do ubezpieczenia zdrowotnego. Słuszny jest również pomysł utworzenia sieci szpitali i określenia ich referencyjności, dążenie do lepszej koordynacji opieki oraz wzmocnienie podstawowej opieki zdrowotnej. Potrzebne są zmiany zasad płacenia świadczeniodawcom, chociaż przedstawione propozycje są dyskusyjne. Powszechnie oczekiwane jest zwiększanie nakładów publicznych do 6 proc. PKB w jakiejś rozsądnej perspektywie. Pełna ocena tych propozycji i ich wiarygodność będzie możliwa jednak po przedstawieniu szczegółów. Kluczowym elementem reformy jest natomiast likwidacja NFZ i powrót do finansowania budżetowego.
To budzi też największe kontrowersje. Uzasadnione są obawy, że może to pogorszyć funkcjonowanie służby zdrowia i jej finansowanie. Co gorsza rząd nie przedstawił argumentów uzasadniających ten pomysł. Nie wiemy więc, jakie korzyści mogą wynikać z utworzenia państwowego funduszu celowego w miejsce NFZ. Tak radykalna zmiana wymaga bez wątpienia debaty i wzięcia pod uwagę przez rządzących wynikających z niej wniosków. Warto pamiętać, że cena polityczna forsowania zmian „na siłę” w ochronie zdrowia bywa zwykle wysoka.