Ta sprawa sączyła się od dawna. Informacje o tym, że dawcy organów bywają dyskryminowani docierały jednak nieoficjalne, z opóźnieniem i z pewnym zawstydzeniem, bez potwierdzenia szczegółów. Do mediów co nieco przeciekło we wrześniu zeszłego roku, kiedy okazało się, że z pracy w trójmiejskim przedszkolu została wyrzucona przedszkolanka. Dyrektorka przedszkola pozbyła się jej tylko dlatego, że kobieta postanowiła zostać dawcą szpiku. Na zabieg pobrania szpiku przedszkolanka potrzebowała dwóch dni wolnych z pracy – miała na to stosowne zaświadczenia lekarskie. Nic z tego – pracę straciła. Ma jednak satysfakcję, że uratowała życie 65-letniej Belgijce.
W styczniu tego roku życie swojemu synowi ratował Jacek Skrok, trener siatkarek Developres Rzeszów. Oddał mu swoją nerkę. I „w nagrodę” został odsunięty przez klub od prowadzenia zespołu. Tego już było za wiele. Prof. Artur Kwiatkowski, transplantolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, tym razem postanowił zrobić raban na cały kraj.
Solidarnie poinformował o sprawie TVP, Polsat i TVN, i stanął przed kamerami. W wypowiedziach nie przebierał w słowach: „To sytuacja w Polsce nieakceptowalna – mówił w telewizji – a na świecie w ogóle niewyobrażalna. W tych krajach, w których medycyna transplantacyjna się rozwija, dawcę się chroni. W wymiarze moralno-etycznym na pewno powinniśmy napiętnować takie sytuacje. Jest to sytuacja skrajnie naganna”. Mocne słowa, bo i zagrożenie duże. W Polsce rodzinne przeszczepy nadal nie są popularne – to zaledwie kilka procent ogółu transplantacji.
Dla porównania: w krajach skandynawskich przeszczepy rodzinne stanowią niemal połowę wszystkich pobrań. Zaistniała więc obawa, że po aferze z klubem Jacka Skroka potencjalni dawcy rodzinni na propozycję takiej formy terapii będą reagować jeszcze gorzej niż dotąd. Po medialnej awanturze przedstawiciele Developres Rzeszów siedzą cicho, jednak zanim prof. Kwiatkowski wystąpił z frontalną krytyką, klub nieporadnie próbował się bronić. Każde jednak zdanie wyjaśnienia, pogrążało wyjaśniających. Najpierw napisali na stronie internetowej, że Jacek Skrok jest po przeszczepie nerki i że życzą mu zdrowia.
Kiedy zrobił się szum, doprecyzowali w oświadczeniu, że trener siatkarek nie jest zdolny do pełnienia swojej funkcji i że są „świadomi faktu, że tego typu zabiegi wymagają od 1 do 3 miesięcy rekonwalescencji”. Skrok oczywiście do pracy był gotowy tydzień po zabiegu, bo pomimo swoich 60 lat – tego czytelnikom „SZ” nie trzeba wyjaśniać – jest zdrowy jak byk. Inaczej prof. Kwiatkowski nie zdecydowałby się pobrać od niego nerki. Za kolegą z branży sportowej ujął się też Przemysław Saleta, który 9 lat temu oddał nerkę swojej córce i po zabiegu był w stanie wrócić na ring. Według Salety klub Skroka najprawdopodobniej nieelegancko wykorzystał oddanie nerki przez trenera do załatwienia z nim swoich rachunków. Developres Rzeszów w styczniu zajmował dobre piąte miejsce w Orlen Lidze i miał szansę na Puchar Polski, był więc atrakcyjnym kąskiem do przejęcia.
Aby ukrócić tego typu praktyki, być może Ministerstwo Zdrowia powinno pomyśleć o stworzeniu jakichś dodatkowych symbolicznych wyróżnień dla dawców? Nie chodzi tu o wymierną korzyść ( bo przecież ocalone zdrowie i życie bliskich jest bez wątpienia nagrodą największą), tylko o wymiar społeczny – o stworzenie ochrony tym, którzy jej potrzebują. O docenienie, o zauważenie. Skoro na przykład w Warszawie honorowi dawcy przeszczepów mogą korzystać z darmowej komunikacji, to może i w innych częściach Polski też można by pomyśleć o niezbyt kosztownych gestach wobec ludzi, których prestiżu najwyraźniej musimy bronić.