Teraz wszystko się zmieni. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, jeżeli nawet przetrwa, to grać będzie już inaczej. Szczerze powiedziawszy, tego innego, nowego stylu nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Tak jak 30 lat temu nie potrafiłem zrozumieć i chyba nie do końca wierzyłem, że krzyczącemu Jerzemu Owsiakowi chodzi o coś więcej niż tylko o dobry happening. Owsiak kojarzył mi się wtedy z Rozgłośnią Harcerską i Towarzystwem Przyjaciół Chińskich Ręczników, a więc z muzyką i niezłym, nie do końca wytłumaczalnym, wygłupem. I cała dotychczasowa WOŚP wyrosła z atmosfery undergroundu przełomu lat 80. i 90. miała coś z wygłupu, była jakąś formą szaleństwa, wybryku ucieleśniającego się w facecie wbijającym się w czerwone spodnie i czerwone okulary, machającym rękami i wykrzykującym ważne treści. Sukces dotychczasowej WOŚP polegał jednak nie na wygłupie prowadzącego, tylko na tym, że Jerzemu Owsiakowi udało się tym szaleństwem zarazić innych. Zrealizował zasadę, którą ktoś dekadę temu postanowił wypisać na grobie prof. Zbigniewa Religi: „Żeby innych zapalić, trzeba samemu płonąć”. No, i Jerzy Owsiak zapalił ludzi do zbierania pieniędzy. Sukcesu jego 27-letniej działalności nie da się jednak wymierzyć tylko kwotowo: to coś znacznie więcej niż miliard złotych przekazany w postaci sprzętu medycznego do szpitali. Owsiak mianowicie uwrażliwił nas wszystkich na potrzeby służby zdrowia. Miał tę umiejętność, której zabrakło wielu politykom, w tym też rządzącym, w tym także chyba niektórym premierom. Pokazał palcem, jak te potrzeby wyglądają, nazwał je i wycenił. Zrobił coś, czego nikt od niego nie oczekiwał. Spowodował, że zaczęliśmy się jakby trochę bardziej troszczyć o dobro wspólne, wspierać niewydolne finansowo państwo. Zachęcając do spontanicznych zbiórek, umocnił w nas obywatelskie odruchy – nie do przecenienia w społeczeństwie nieposiadającym mocnych demokratycznych mechanizmów. Jeżeli dajmy na to, mieszkasz w bloku i twojej spółdzielni albo wspólnoty nie stać na wynajęcie sprzątaczki, to sam zakasujesz rękawy i sprzątasz klatkę schodową albo przynajmniej ten kawałek schodów, z którego codziennie korzystasz. To taka doraźna, wielka świąteczna pomoc dla innych i siebie samego. Trzeba zmienić zarząd, dokonać reformy w finansach, tak żeby spółdzielnię czy wspólnotę było stać na wynajęcie kogoś do sprzątania bloku, ale zanim to się stanie, żeby się nie przewracać o własne śmieci, trzeba zakasać rękawy. To takie ludzkie i obywatelskie myślenie, absolutnie propaństwowe – niewyręczające państwa w niczym; tego właśnie wielu mogło nauczyć się od Owsiaka. Nie siedzimy z założonymi rękami, nie narzekamy, nie czekamy, aż ktoś nas obsłuży, aż zmieni się państwo, ekipa rządząca, aż będzie lepiej w służbie zdrowia, aż wzrośnie składka na ubezpieczenie zdrowotne, aż szpital dostanie od organu założycielskiego jakąś kwotę na inkubator czy karetkę, tylko sami na to się zrzucamy. W ten sposób też wpływamy na niefunkcjonujące tak, jak byśmy chcieli, struktury – choćby poprzez pokazywanie decydentom Owsiakowym palcem na potrzeby w zakresie pediatrii czy geriatrii. Pokazujemy, że nie jest nam wszystko jedno. Tego nas ta dotychczasowa WOŚP nauczyła i to na pewno w nas przetrwa, umocnione wspomnieniem o tragicznej śmierci prezydenta Pawła Adamowicza.