Przed kilkoma tygodniami odbyło się w sejmie spotkanie dyrektorów szpitali powiatowych, gdzie przedstawiana była sytuacja – przede wszystkim finansowa – kierowanych przez nich jednostek. Było to już kolejne spotkanie i co zwróciło moją uwagę to to, że ze spotkania na spotkanie sytuacja wygląda gorzej. Z jednej strony rośnie napięcie z powodu coraz większych trudności związania końca z końcem, z drugiej strony coraz większa bezradność kierownictwa szpitali wobec narastających problemów. Na tym i na poprzednich spotkaniach padały sformułowania, że tak dalej być nie może i trzeba coś z tym zrobić, bo się wszystko zawali. Ale jak widać, jednak może być gorzej i wszystko się jednak nie wali. Z drugiej strony otrzymuję też szereg informacji, z jakimi trudnościami muszą się borykać POZ-y, jak to nie działa nocna pomoc lekarska, jakim błędem było przekierowanie wszystkich pacjentów do nocnej pomocy w szpitalach. Z trzeciej strony ciągle stykam się z losami pacjentów próbujących otrzymać pomoc w skomplikowanym i niezrozumiałym dla nich systemie ochrony zdrowia. I wszyscy prorokują, że przecież to się w końcu wywróci. Rodzi się jednak taka refleksja, że różnego rodzaju kasandryczne wypowiedzi jednak się nie sprawdzają, a – wydawałoby się – nieznośne stany chaosu mogą jednak trwać zadziwiająco długo. Skąd to się bierze? Ano chyba stąd, że cały ten bałagan może jednak trwać dopóty, dopóki można go jakoś przykryć pieniądzem. Bo do opieki zdrowotnej w ostatnich latach rzeczywiście trafiło dość sporo pieniędzy, które przykrywają marnotrawstwo i bałagan. Pisząc o pieniądzu w systemie ochrony zdrowia, nie mogę ukryć zdziwienia, jak wielką niewiedzą wykazują się w tej sprawie prawie wszyscy uczestnicy rynku politycznego. Bo to, że w systemie ochrony zdrowia dysponujemy większymi pieniędzmi nie jest wcale zasługą jakiegoś zaplanowanego działania rządu. Wręcz przeciwnie. Stało się tak dlatego, że nie został zrealizowany plan zlikwidowania systemu ubezpieczeniowego i zastąpienia go systemem budżetowym. W tym przypadku całe szczęście, że nielicznej grupie posłów i organizatorów ochrony zdrowia udało się przekonać decydentów, aby pozostawić system ubezpieczeniowy finansowany ze składki zdrowotnej. Dlatego osobiście z niesmakiem przyjmuję wypowiedzi, ileż to rząd przeznaczył dodatkowych pieniędzy na ochronę zdrowia. W rzeczywistości rząd przeznaczył bardzo niewiele, a cały duży wzrost wyniknął ze wzrostu składki zdrowotnej, czyli pochodzi od obywateli. Natomiast z budżetu państwa finansowane były leki „programu 75+”. Na ten program przeznaczane były środki budżetowe po to, aby nie obciążać dodatkowymi wydatkami i tak już napiętego budżetu NFZ. Były, ale już nie są. Od bieżącego roku wydatki na ten program zostały przerzucone na NFZ. I tak to zawsze wyglądało z finansowaniem ochrony zdrowia z budżetu państwa przed czym, na szczęście, jak wspomniałem wyżej, udało nam się ochronić. Aby jakoś zrekompensować NFZ-owi realny ubytek związany z cofnięciem dotacji na „program 75+”, wymyślony został nowy podatek tzw. cukrowy. Niektórzy ogłaszali go jako sukces polityki zdrowotnej. Jeśli tak ma wyglądać polityka zdrowotna państwa, że będziemy się okładali podatkami od wszystkiego, co nam szkodzi, to niebawem ustawią się w kolejce podatki od soli, jajek i masła (cholesterol!), a w ogóle najlepiej od obżarstwa. Osobiście byłem przeciwny temu podatkowi, bo w żadnym z państw, gdzie został wprowadzony nie uzyskano zakładanych efektów zdrowotnych, a w Danii, gdzie obowiązywał od wielu lat, został przed kilku laty zniesiony jako bezskuteczny. Poza tym jestem raczej zwolennikiem pozytywnych bodźców aniżeli bodźców negatywnych. No cóż, problemów nie rozwiązujemy, tworzymy nowe. I to też się nie zawali.