SZ nr 27–48/2024
z 30 czerwca 2024 r.
Aż 9,3 tys. medyków ze Wschodu ma pracę dzięki uproszczonemu trybowi
Krzysztof Boczek
Już ponad 3 lata działają przepisy upraszczające uzyskiwanie PWZ, a 2 lata – ułatwiające jeszcze bardziej zdobywanie pracy medykom z Ukrainy. Dzięki nim zatrudnienie miało znaleźć ponad 9,3 tys. członków personelu służby zdrowia, głównie lekarzy. Ich praca ratuje szpitale powiatowe przed zamykaniem całych oddziałów. Ale od 1 lipca mają przestać obowiązywać duże ułatwienia dla medyków z Ukrainy.
Pierwsza bomba przyleciała do nas w 2015 r. – wspomina czasy w donieckiej Makiejewce Veronika Korotenko, młoda endokrynolog. – Front był blisko, od czasu do czasu wpadały do miasta bomby, ale posprzątano i dalej toczyło się życie. Choć ta część Ukrainy już stała się totalną Rosją – Z na szybach, murach, na ścianach, obok portretów Putina. Przez 10 lat wojny ludzie się do wszystkiego przyzwyczają – dodaje Korotenko.
Ale gdy rozpoczęła się inwazja na Ukrainę, życie nie mogło się już toczyć normalnie. Veronika zabrała córkę – wówczas 9-letnią – kota i w 3 dni, przez Moskwę, Kaliningrad i pieszo przez granicę dotarła do Polski. Nie znała języka, nie wiedziała, co i jak, ale na Telegramie grupa lekarzy spoza Polski doradzała, co robić. – Nazbierałam dokumenty, by starać się o prawo do wykonywania zawodu, uczyłam się polskiego na kursach dla lekarzy w Rybniku. I w sierpniu 2022 dostałam PWZ.
Egzamin w Katowicach. W przychodni, w której dostała pracę, właścicielka pozwoliła jej 2 tygodnie słuchać, jak inni lekarze rozmawiają z pacjentami. By poznała język. – Zapisywałam każde słowo – wspomina Veronika. Główna trudność dla niej jednak polegała w tym, że wcześniej była endokrynologiem w szpitalu, a teraz miała być lekarzem rodzinnym w przychodni. Ale problemy pokonała, po 2–3 miesiącach już komunikowała się dobrze. Teraz, 2 lata później, gdy rozmawiamy, mówi płynnie. Pracuje w POZ, ma dyżury w szpitalu, jest też lekarzem żużlowców w Rybniku. – Pracy mam nawet za dużo – przyznaje. Bożena Chrysteczko z ośrodka POZ w okolicach Rybnika, w którym też pracuje Korotenko. – Bardzo wielu pacjentów już do niej chodzi, jest bardzo miła. Lubią ją.
Takich lekarek z Ukrainy w Polsce, z podobnymi historiami, pracuje w Polsce tysiące. Z korzyścią dla nich samych i dla Polaków.
„Na takich lekarzy czekają z utęsknieniem w wielu szpitalach powiatowych”
Marek Skarzyński dyrektor Szpitala Powiatowego w Piszu chwali sobie rozwiązania prawne, które weszły na początku 2021 i ułatwiły uzyskiwanie prawa wykonywania zawodu przez lekarzy z zagranicy, głównie wschodniej. W piskiej placówce jest obecnie 6 lekarzy z Białorusi i Ukrainy. – W tym okresie wtopili się w kadrę, nie odróżniają się od polskich medyków, wykonują swoją pracę. Chcieliby u nas zostać, bo to dla nich dobre warunki – mówi dyr. Skarzyński. Zaznacza, że potrzeby kadrowe są u nich duże i nie wyobraża sobie, by szpital w Piszu opuściło tych 6 lekarzy. – To byłby dramat trudny do zrekompensowania – kończy.
O tym, że lekarze ze Wschodu są ratunkiem z nieba dla powiatowych placówek, mówi nam większość naszych rozmówców. – Gdyby nie ci ludzie, te szpitale musiałyby zamykać całe oddziały – przekonuje Mikołaj Akerman, który prowadzi dwie firmy: Ackermann Care i MPS – Medical Personal Service. Zrekrutował do Polski ponad 400 medyków – ściąga całe ich rodziny i to prawie wyłącznie z Białorusi. Z początku przyjeżdżali młodzi ludzie uciekający przed represjami Łukaszenki – studenci medycyny, młodzi lekarze. Teraz już przyjeżdżają nad Wisłę całe rodziny, specjaliści z kilkunastoletnim doświadczeniem. Trafili do ponad 100 placówek, głównie właśnie szpitali powiatowych – to 90 proc. klientów Akermana. Wymienia gdzie: Iława, Grudziądz, Piła, Racibórz, Mrągowo, Bartoszyce, Oława, Biskupiec… Biznesmen chwali się, że do niektórych placówek sprowadził duże grupy specjalistów: w Grudziądzu ok. 30 osób, w Pile tyle samo. W Świeciu 15 medyków, a w Nowym Targu – 3 osoby na radiologii… Lekarzami ze Wschodu od Akermana stoi pulmonologia w Olsztynie czy chirurgia szpitala NMP w Częstochowie… – Nadal mamy zamówienia na 100 internistów, ale z Białorusi już odessaliśmy, co można było – tych, co chcieli wyjeżdżać – twierdzi. – Tak duże są nadal niedobory.
Ryta Filipkowska, przewodnicząca komisji ds. rejestru i prawa wykonywania zawodu w OIL Białystok: – W naszym regionie są bardzo duże braki lekarzy. Placówki zamykają oddziały. Choć nie wszyscy z przyjezdnych chcą pracować w jednostkach daleko od dużych miast. Takie Suwałki mocno zasilono lekarzami z Białorusi i Ukrainy. Na tych rubieżach zawsze będzie brakowało lekarzy – zaznacza.
Ściągnięcie lekarza z Białorusi średnio zajmuje od 3 do 6 miesięcy, ale generalnie może to potrwać do roku. Zwłaszcza teraz gdy reżim Łukaszenki wprowadził utrudnienia w wydawaniu dokumentów. W czasie oczekiwania na PWZ lekarze są przygotowywani językowo – uczą się polskiego zdalnie.
– Na takich lekarzy czekają z utęsknieniem w wielu szpitalach powiatowych, gdzie są braki kadrowe, zaś w dużych miastach jest różnie – potwierdza zdanie przedmówców dr n. med. Jerzy Friediger – chirurg, przez lata dyrektor szpitala specjalistycznego im. Stefana Żeromskiego w Krakowie, a obecnie członek Prezydium Okręgowej Naczelnej Rady Lekarskiej w tym mieście. Ale zaznacza, że lekarze ze Wschodu nie stanowią aż takiej liczby, by ważyła ona w systemie służby zdrowia. Przez te 3 lata działania skróconej ścieżki wyrobił sobie o niej zdanie. Generalnie ma dobre, także o fachowcach ze Wschodu. Zaznacza jednak, że do Polski trafili ludzie z różnymi kwalifikacjami. – Większość dobrze przygotowanych do wykonywania zawodu, ale są i tacy, co kiepsko. Po drugie – lekarze muszą się umieć komunikować z pacjentami, a z tym niektórzy ze Wschodu mieli problem – uważa. Ale przyznaje, że medycy ci szybko też łapali język.
O początkowych problemach w komunikacji z pacjentami i niedostatecznej kontroli znajomości języka polskiego mówi nawet Ryta Filipkowska z OIL Białystok. Przyznaje, że w początkowym okresie obowiązywania przepisów szybkiej ścieżki, użyteczność specjalistów ze Wschodu była duża, więc nie postępowano tak rygorystycznie, jak teraz, gdy tak gardłowych potrzeb już nie ma. Więc OIL Białystok ogranicza już liczbę przyznawanych PWZ i podchodzi do wniosków bardziej restrykcyjnie. – Ale wtedy, w czasie pandemii, te ułatwienia były potrzebne. Nawet bardzo – przyznaje Filipkowska.
I dodaje, że nadal trafiają do nich lekarze, którzy mówią, że bomba walnęła w ich przychodnię i zostali z niczym. Czasem to matki z dziećmi. – Nie godzi się, by taka osoba pracowała np. jako sprzątaczka – dodaje Filipkowska. A 5 lat na uzyskanie PWZ nie może czekać bez źródła dochodu.
Dyrektorzy łatali dziury kadrowe
Znajdujemy też krytyków uproszczonej procedury w uzyskiwaniu PWZ. I to z dość zaskakującej strony. Alicja Kuśmirek to polska lekarka, która w 2016 r. ukończyła studia lekarskie na uczelni we Lwowie. Zna więc ukraiński system szkolenia medyków. W tym samym roku też zdała już egzamin nostryfikacyjny w Polsce. Za trzecim podejściem. Potem przeszła staż i zdawała LEP – czyli to wszystko, czego nie muszą robić lekarze ze Wschodu, w trybie szybkiej ścieżki, by uzyskać tymczasowe prawo wykonywania zawodu. Obecnie Kuśmirek jest w trakcie specjalizacji chirurgii ogólnej – zna więc też polski system edukacji lekarzy.
–To źle, że do pracy zostało dopuszczonych bardzo dużo lekarzy z Ukrainy, którzy nie znają języka polskiego, mają duże braki wiedzy, zwłaszcza praktycznej – uważa. Sama w trakcie swojej praktyki, spotykała takich medyków – bez odpowiednich kompetencji. Uważa, że droga do szybszego prawa wykonywania zawodu i pandemia zostały wykorzystane przez dyrektorów szpitali, by ściągać osoby ze Wschodu, zamiast na oddziały covidowe, to aby zapełniać dziury kadrowe na oddziałach, gdzie były akurat braki.
Kuśmirek twierdzi, że nawet egzaminy językowe były niedostateczną weryfikacją tej umiejętności – spotykała medyków ze Wschodu pracujących w Polsce, którzy nie znali polskiego w stopniu komunikatywnym. – Kuleją u nich najnowsze wytyczne w medycynie, mają braki w umiejętnościach praktycznych, kompetencje są generalnie znacznie niższe. Bo robienie specjalizacji na Ukrainie wygląda jak chodzenie na studia – to zajęcia, a nie praktyka. Dodatkowo np. specjalizacja z chirurgii u nich trwa 2 lata, a u nas 6 – zaznacza. Alicja Kuśmirek jest więc zwolenniczką utrzymania polskiej ścieżki uzyskiwania prawa wykonywania zawodu. Ta znacznie lepiej weryfikuje umiejętności i wiedzę lekarza.
Co ciekawe, Mikołaj Akerman ściągający medyków ze Wschodu, potwierdza częściowo informacje tej polskiej lekarki. Akerman tylko kilka razy rekrutował medyków z Ukrainy, choć to znacznie większy rynek – bo naród wielokrotnie większy niż białoruski. Wojna zaś jest silniejszą motywacją do wyjazdu niż represje. No i łatwiej im załatwić pracę, bo obowiązują jeszcze te superuproszczenia. Mimo tego Akerman nie chce rekrutować medyków z Ukrainy. – Słabo u nich z edukacją. To prawda – przyznaje.
Od 1 lipca 2024 cofnięte ułatwienia dla medyków Ukrainy?
Pod koniec ub.r. nad lekarzami ze Wschodu zaczęły się zbierać chmury. Najpierw Wielkopolska Rada Lekarska zaapelowała o egzekwowanie obowiązujących przepisów łamanych przez lekarzy i lekarzy dentystów, którzy swoje uprawnienia uzyskali w trybie uproszczonym, oraz zatrudniające ich lecznice. Potem analogicznie uczyniła OIL w Rzeszowie. OIL Białystok też nas informuje o przypadkach wychodzenia poza ramy określone w warunkowym zezwoleniu – lekarze ze Wschodu zaczęli przyjmować na prywatnych praktykach, we własnych firmach, na co nie pozwalają im zezwolenia w trybie uproszczonym, na czas i miejsce pracy.
Teraz widać kolejne symptomy utraty parasola ochronnego. Jakub Kosikowski, rzecznik Naczelnej Izby Lekarskiej informuje nas, że na dniach – na początku maja – komisja sejmowa administracji i spraw wewnętrznych zatwierdziła aktualizację przepisów o uchodźcach. Chodzi o ustawę o pomocy obywatelom Ukrainy, którą wprowadzono tuż po wybuchu pełnoskalowej wojny w tym kraju. Na jej podstawie medycy z tego kraju mogą się ubiegać o prawo do wykonywania zawodu w trybie superuproszczonym – nawet kopie dokumentów mogą być do tego wystarczające. – Od 1 lipca nie będzie tego trybu. Lekarze z Ukrainy mają się ubiegać o PWZ tak samo jak osoby z Niemiec, Białorusi i innych krajów. Iwona Kania, zastępca rzecznika prasowego NIL zaznacza, że planowane zmiany nie mają znosić trybu uproszczonego w ogóle, a jedynie te przywileje, jakie przyznano Ukraińcom. – Ten totalnie uproszczony tryb uzyskiwania PWZ budził niepokój środowiska. Nie jest to jednak krok przeciwko danej grupie narodowościowej, ale krok w zrównaniu ich praw z innymi narodowościami oraz dbałość o odpowiedni sposób przygotowania lekarzy – dodaje Kania. NIL nie została zaproszona przez MSWiA do zmian w przygotowywanych przepisach.
Zaskakująco Mikołaj Akerman z firmy rekrutacyjnej popiera planowane zmiany – przepisy umożliwiające lekarzom z Ukrainy uzyskiwanie PWZ na podstawie kopi/kserokopii dokumentów, powinny już zostać zniesione. Zna przypadki ich nadużywania, a nawet fałszowania dokumentów.
Polacy żądają nawet 700 zł za godzinę. Białorusini pracują za 9,2 tys. miesięcznie
Prof. Jarosław Fedorowski, prezes Federacji Szpitali idzie znacznie dalej niż planowane zmiany w przepisach – uważa, że nie mamy już sytuacji kryzysowej i należy odejść od uproszczonej ścieżki. – Musimy wrócić do normalności i prawa wykonywania zawodu w odpowiedni sposób. Nie jest też naszym zamysłem wybieranie lekarzy z Ukrainy, kiedy tam oni są bardzo potrzebni – dodaje. Tłumaczy, że obecny wskaźnik 3,3 lekarza na 1 tys. mieszkańców jest wystarczający i średni w UE. Faktycznie – wg danych WHO za 2020 r ten wskaźnik wynosi 3,77 i jest nawet wyższy niż we Francji czy Wielkiej Brytanii. Z kolei u naszego wschodniego sąsiada zapotrzebowanie na lekarzy z powodu tysięcy rannych jest wyższe niż nad Wisłą, zaś na 1 tys. mieszkańców przypada tamże 2,98 lekarza – o prawie jedna trzecią mniej niż w Polsce.
Prof. Fedorowski jest więc za powrotem do zwykłego trybu udzielania zgody na pracę medyków w Polsce.
Zamknięciu uproszczonej ścieżki zdobywania PWZ całkowicie są przeciwni ludzie z firm rekrutacyjnych czy dyrektorzy szpitali powiatowych. Mikołaj Akerman jest przekonany, że takie belki rzucane pod nogi to obawa o to, że tańsi specjaliści psują rynek Polakom. Opowiada o sytuacji z jednej z placówek – podaje jej nazwę – z którą współpracuje. – Przychodzi do mnie dyrekcja i mówi: musisz zabrać swoich radiologów. Czemu? Bo ludzie, których zrekrutowałem, mieli tam pracować za 9200 zł na miesiąc, a polscy radiolodzy żądają 700 zł na godzinę. Izby lobbują za takimi rozwiązaniami, by lekarze mogli więcej zarabiać – nie ma wątpliwości Akerman.
Faktycznie – historie o całych zespołach lekarskich, które groziły odejściem albo składały wymówienie, żądając znacznego podwyższenia płac, już wielokrotnie przetaczały się przez media. Także stawki 700 zł za godzinę, jakich żądają takie zespoły lekarskie, też były opisywane. Portal Samorządowy pisał o groźbie niewypłacalności placówek, które padają ofiarami takich lekarskich szantażów.
Marek Skarżyński z piskiego szpitala też uważa, że krytyka przepisów szybkiej ścieżki ze strony polskich lekarzy jest niemerytoryczna. – Izby lekarskie kreują politykę zazdrosną o rynek pracy. Już teraz, gdy obowiązują przepisy, widać, że izby nierówno traktują medyków ze Wschodu. Jedne umożliwiają im pracę bez problemów, inne – głównie z dużych ośrodków akademickich – utrudniają, stwarzając problemy – zaznacza Skarżyński.
W białostockiej OIL, której teren graniczy z Białorusią, obserwują pewien trend-jaskółkę – zgłasza się do nich nawet kilkudziesięciu medyków z BY rocznie, starających się o możliwość pracy w Polsce. To głównie osoby, które wyjeżdżają z powodów politycznych, mają pochodzenie polskie i chcą tutaj zamieszkać. Ale – jak podkreśla Filipkowska – ten PWZ starają się uzyskać w standardowej, polskiej procedurze. – Przyjeżdżają do nas, by zdawać egzaminy, też językowe, odbywają staż, zdobywają PWZ i zostają – opisuje. Od stycznia 2023 PWZ w tej OIL zdobyło 70 lekarzy. W połowie z Białorusi, w połowie z Ukrainy.
Usprawnić procedury nostryfikacji i uzyskiwania specjalizacji. Jak najszybciej
Veronika Korotenko też chciałaby pracować w Polsce na zwyczajnych, a nie tymczasowych papierach. I odzyskać swoją specjalizację. Ale to bardzo trudny dla niej proces, bo musi m.in. zrobić 13 miesięcy stażu. – Tego to zupełnie nie rozumiem – przyznaje. Po stażu nadal będzie tylko rodzinnym lekarzem i dopiero po dodatkowych 5 latach może uzyskać specjalizację, w której na Ukrainie pracowała przez 10 lat. – Bardzo źle to wygląda – mówi.
O tym, że standardowa procedura przyznawania prawa wykonywania zawodu dla lekarzy spoza UE jest zbyt długa, skomplikowana i niesprawiedliwa – wiadomo już od dawna. Teraz gdy tak wielu wschodnich medyków wrosło w polską rzeczywistość, te absurdy są lepiej dostrzegalne. Dr Friediger: – Nadal panuje „niesłychany bałagan”, jeżeli chodzi o uznawanie kwalifikacji – np. co do trwania okresu adaptacyjnego, uznawania nostryfikacji na jednej uczelni, a na innej już nie itp. To wymaga ujednolicenia, jasnych, precyzyjnych przepisów. I to jak najszybciej – apeluje. Wymogi wobec lekarzy zarówno polskich, jak i spoza UE winny być te same. On nie rozumie, jak możemy w Polsce nie uznawać specjalizacji tych lekarzy i ludzi z dużym doświadczeniem kierować jak młodzików na ponad roczny staż podyplomowy. – To jest chore, że ktoś z 20 lat doświadczeń w swojej specjalizacji ma zrobić pełen jej cykl zdobywania – zaznacza dr Friediger. Doświadczenie zawodowe powinno być zweryfikowane i uznawane choćby przez skrócenie okresu specjalizacji.
Fedorowski też apeluje: – Trzeba ułatwić nostryfikację zawodu w Polsce.
Akerman mówi o piśmie do ministra zdrowia, które przygotowuje i które mają podpisywać dyrektorzy szpitali powiatowych. By nie ograniczano szybkiej ścieżki, ale wręcz ja ułatwiono – np. zniesiono staż podpyplomowy dla tych lekarzy, którzy pracują min. 2 lata w Polsce.
Veronika Korotenko waha się, co dalej zrobić – czy zostać w Polsce. Ale jej słowa sugerują, co by wolała – mówi, że jej córka w ciągu tych 2 lat wrosła w nasz kraj. – Już jest przyzwyczajona. Mówi tak dobrze po polsku, że nie ma nawet akcentu. Pani Veronika ma go. Jeszcze.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?