Co jest Pana większą pasją: medycyna czy futbol?
– Choć w mojej rodzinie nikt lekarzem nie był, ja już w podstawówce wiedziałem, że chcę nim zostać, i to chirurgiem. Może to przez chorobę babci, z którą miałem bardzo dobry kontakt. Studiowałem medycynę w Krakowie i już na drugim roku byłem w kółku chirurgicznym. Urazówka pociągała mnie najbardziej. Niestety, nie udało mi się zatrudnić od razu w jakimś krakowskim szpitalu na oddziale ortopedii, pracowałem więc tam przez półtora roku na wolontariacie. A ponieważ ożeniłem się i spodziewaliśmy się dziecka, zarabiałem jeżdżąc w pogotowiu. Jeśli zaś chodzi o futbol, to muszę przyznać, że długo nie interesował mnie wcale. Z chęcią oglądałem za to mecze siatkówki. Kiedy więc mój obecny ordynator zapytał, czy nie popracowałbym z młodzieżą w Wiśle Kraków, początkowo pomyślałem, że nie chcę pracować w klubie sportowym. Potem jednak doszedłem do wniosku, że to przecież możliwość poznania czegoś innego i zarobienia dodatkowych pieniędzy. Dopiero pracując w Wiśle polubiłem futbol. I choć piłka nożna nie była miłością od pierwszego wejrzenia, stała się moją prawdziwą pasją.
Czy objęcie funkcji lekarza kadry uważa Pan za sukces zawodowy?
–Tak. Ucieszyła mnie ta propozycja i muszę przyznać, że byłem dumny, iż trener Smuda zaufał właśnie mi.
A czy z powodów finansowych jest to również powód do wielkiej radości?
– Nie narzekam. Mam kontrakt z PZPN, który ustala wynagrodzenie za dniówkę. Kiedy jadę na sześciotygodniowe zgrupowanie, moje żona, która pracuje w bibliotece, mówi, że zarabiam tyle, ile wynosi jej roczny dochód. Poza tym mam pół etatu w szpitalu na oddziale i prowadzę własny NZOZ ARTROMED w Krakowie, gdzie robimy ortopedyczne zabiegi chirurgiczne. Oczywiście, rodzina czasem odczuwa, że nie mam zbyt wiele wolnego czasu. Zwłaszcza że syn ma dopiero 16 lat, a córka 9.
Co należy do obowiązków lekarza kadry?
– Poza wyjazdami na zgrupowania przygotowuję całą logistykę opieki zdrowotnej nad kadrą podczas mistrzostw Europy. Muszę zakupić odżywki, przygotować zaplecze medyczne, urządzić gabinet lekarski. Jeszcze przed rozpoczęciem mistrzostw wszyscy zawodnicy muszą zostać przebadani. Zaplanowałem, że zrobię to na zgrupowaniu w Austrii. Są to podstawowe badania krwi, badania kardiologiczne i ortopedyczne. Będę też zapewniał opiekę podczas meczów i decydował o dopuszczeniu zawodników do gry. Gdyby jednak zaszła konieczność operacji, to już klub będący właścicielem piłkarza decyduje, gdzie się ona odbędzie.
Czego lekarz kadry obawia się najbardziej?
– Lekarz kieruje się zawsze dobrem pacjenta i z tego jest rozliczany. Od lekarza reprezentacji Polski oczekuje się też, że weźmie pod uwagę i to, jaki wpływ będą miały jego decyzje na wynik meczu. Kibice są niezadowoleni, kiedy nie dopuszcza się do gry najlepszych zawodników. Trener nie lubi, jak wypada mu ze składu dobry zawodnik. Sami zawodnicy również chcą grać. Ale czasem trzeba przekonać wszystkich, że inaczej się nie da. Funkcja ta wiąże się również z tym, że decyzje muszą być podejmowane szybko, a każda z nich jest komentowana przez media. Nie wolno się więc mylić. Zwłaszcza że, gdy zawodnik doznaje kontuzji podczas meczu, to dziennikarze jeszcze przed jego zakończeniem żądają odpowiedzi, kiedy wznowi treningi i czy zagra już w następnym.
Jakimi pacjentami są piłkarze?
– Pamiętam, że kiedy zaczynałem pracę z piłkarzami, nawet zrobienie zastrzyku było dla mnie przeżyciem. Ponieważ kluby sprzedają i kupują zawodników, wiadomo, ile oni kosztują. Majstrując przy kimś tak cennym, trzeba uważać, żeby nic nie popsuć. Teraz to minęło. Oczywiście, lekarz zawsze stara się robić wszystko jak najlepiej, ale piłkarz to szczególny rodzaj pacjenta, bo jest własnością klubu. Zdarzało się, że lekarze klubowi byli pozywani do sądu przez klub lub zawodnika. Poza tym piłkarz to pacjent specyficzny. On nie może czekać na diagnozę czy leczenie. Musi to mieć natychmiast. Trzeba więc szybko podejmować konkretne decyzje.
Jakie są relacje między Panem a zawodnikami?
– Jak pacjentów z lekarzem rodzinnym. Zwracają się do mnie z różnymi problemami, nie tylko zdrowotnymi. Czasem mam wrażenie, że znam ich lepiej niż ich żony.
Każdy piłkarz ma jeszcze lekarza klubowego. Wasze interesy mogą być sprzeczne?
– Mogą. Dlatego nawet kontuzjowany czy niezdolny w opinii lekarza klubowego piłkarz musi przyjechać na zgrupowanie kadry i zostać przeze mnie przebadany. Na razie reprezentacja nie grała bardzo ważnych meczy i do tej pory, na szczęście, takich konfliktów nie było.
Czy czuje Pan napięcie przed Euro 2012?
– Tak. Byłem już z zawodnikami na największych stadionach Europy, ale jednak jest napięcie. Chciałbym, aby było jak najmniej kontuzji. Poza tym chciałbym, aby zawodnicy odnieśli jak największy sukces. Atmosfera meczu udziela się też lekarzowi. Jeśli drużyna prowadzi i muszę wejść na boisko opatrzyć kogoś, nie spieszę się. Kiedy jednak przegrywamy, wchodzę rzadziej, no, chyba że ktoś złamie nogę. I jeśli już muszę wejść, to pędzę jak szalony, żeby jak najkrócej wstrzymywać grę.
Lekarza obowiązuje zasada primum non nocere. Czy w przypadku medycyny na usługach sportu wyczynowego jej realizacja jest w ogóle możliwa?
– Szkodzeniem w medycynie sportowej jest używanie środków zabronionych przez Komisję do Zwalczania Dopingu w Sporcie. Wiadome jest bowiem, że podwyższanie wydolności, która przewyższa możliwości sportowca, może zakończyć się zgonem. Dziś nie wolno nawet podawać zawodnikom kroplówek, choć kiedyś nagminnie wspomagano organizm w ten sposób. Oczywiście, sport wyczynowy nie jest normalną eksploatacją organizmu. Dlatego kariera piłkarzy kończy się przed czterdziestką, bo ich kolana czy biodra są wówczas znacznie starsze niż oni. Są zawodnicy, którzy nie doznali zbyt wielu kontuzji podczas swojej kariery, ale i pechowcy, którzy po kilka razy mieli urwany mięsień czy uszkodzony staw.
Dziś w wielu wypadkach o sukcesie sportowców decydują osiągnięcia medycyny, a zatem i pieniądze. Jakimi cudami medycyny Pan dysponuje?
– Jako lekarz reprezentacji Polski mogę sam dokonać wyboru suplementów, odżywek czy decydować o zakupie różnych urządzeń. Mamy najlepsze aparaty, które przyspieszają odkwaszanie mięśni i poprawiają ich ukrwienie. Koszt takiego urządzenia to 11 tys. zł. Inne wpływają na regenerację przeciążonych ścięgien i stawów. Stosujemy wanny wypełnione lodem. Zanurzenie kończyn po meczu i treningu odkwasza mięśnie, działa przeciwzapalnie, wspomaga regenerację. W trakcie meczu w dyspozycji są podstawowe środki opatrunkowe oraz lód. Mam możliwość zszycia rany, zabezpieczenia pierwotnie złamania czy podjęcia akcji reanimacyjnej zawodnika już na boisku.
Czy Pan również uprawia jakiś sport?
– Nie mam czasu. Ale marzę o tym, że kiedyś tak sobie wszystko poukładam, że znajdę więcej czasu dla siebie. I w mojej podkrakowskiej wsi, gdzie mieszkam, będę grał z sąsiadami w piłkę nożną.
Rozmawiała Halina Pilonis
Mariusz Urban, 42 lata, absolwent CM UJ w Krakowie. Jest specjalistą II stopnia w zakresie ortopedii i traumatologii, a także medycyny sportowej. W latach 1997–2009 lekarz Wisły Kraków. Od 2008 roku posiada licencję Komisji Lekarskiej PZPN.