Iwona Schymalla: W styczniowym numerze miesięcznika „Służba zdrowia” jeden z ekspertów powiedział, że pacjenci traktowani są w Polsce jak „worek kartofli”. Jak z Pana perspektywy wygląda standard opieki nad pacjentami w Polsce?
Prof. Jacek Hołówka: – Kilka razy w moim życiu, właśnie jako pacjent, czułem się podobnie. Kiedy przypominam sobie czasy „realnego socjalizmu”, to myślę, że korzystanie ze służby zdrowia było wówczas o wiele prostsze. Można było szybko znaleźć pomoc w sytuacjach wymagających natychmiastowej reakcji. Istniejące wtedy prywatne kliniki nie były nastawione na zarabianie pieniędzy w takim stopniu jak dzisiaj. Dziś lekarze sami sobie wyznaczają standardy pracy. Nie ma właściwie żadnej kontroli nad tym, co robią. Skargi traktowane są jako niewiarygodne, a nad działaniami lekarzy nie ma skutecznej kontroli publicznej. Dziś lekarze starają się nie być zbyt aktywni. Ich strategia jest zdecydowanie defensywna. Przypomina mi się znany serial „Dr House”. Ten film to bardzo trafne socjologiczne spojrzenie na dysfunkcję systemu opieki zdrowotnej w USA. Dr House w przypadku co drugiego pacjenta po krótkiej rozmowie idzie do niego do domu, bo przypuszcza, że przyczyną jego dolegliwości mogą być infekcje związane z zawilgoceniem powietrza, złym odżywianiem i innymi wadliwymi parametrami jego najbliższego otoczenia. W Polsce żaden lekarz nigdy by tak nie postąpił, bo przytłoczony jest obowiązkami niemającymi nic wspólnego z leczeniem. Ja osobiście boję się chodzić do lekarza, czuję, że jestem wtedy wmontowany w instytucję w 100 proc. biurokratyczną.
Skąd w opinii Pana Profesora bierze się takie podejście lekarzy w Polsce do swoich obowiązków?
– Jeszcze 20 lat temu lekarze mieli w Polsce bardzo wysoki prestiż społeczny. Ich praca budziła szacunek. Lekarz to był człowiek z wyższym wykształceniem, które miało w sobie coś tajemniczego. Lekarze dbali o swoją reputację, nie chcieli być urzędnikami i biurokratami. Bardzo dbali o to, aby w oczach pacjenta być ludźmi odpowiedzialnymi. Dziś lekarz często traktuje pacjenta jak zepsutą maszynę, którą powinien naprawić przy użyciu dostępnej wiedzy.
Kluczowe pytanie bioetyki to – jak w systemie ochrony zdrowia sprawiedliwie dzielić pieniądze, których jest zawsze za mało? Czy jest odpowiedź na to pytanie?
– Trzeba raz na zawsze skończyć z myśleniem, komu zabrać, a komu dać. W Polsce system ochrony zdrowia nie jest ani państwowy, ani prywatny, ani publiczny. To mieszanina wielu chaotycznych działań W normalnie działającym systemie jego praca powinna być natychmiastową reakcją na oczekiwania pacjenta. Przypomnijmy sobie całkiem niedawne czasy, kiedy w sklepie sprzedawczyni dawała nam do zrozumienia, że my jesteśmy petentem, a ona panią naszego losu. Dziś zaskakująco często mamy podobne wrażenie, odwiedzając gabinety lekarskie. Właściwie pacjent nie ma do dyspozycji żadnego narzędzia, które mogłoby wymusić na lekarzu szybką, fachową i kompetentną usługę. A przecież jest tyle doskonałych wzorców, które można zastosować w Polsce. Po pierwsze – ostra konkurencja pomiędzy instytucjami medycznymi. Istnieją trzy strony: ubezpieczyciel, świadczeniodawca i klient, a ubezpieczenie ma charakter konkurencyjny. Każdy może zapisać się do wybranej przez siebie kasy chorych. Jeśli jest niezadowolony, idzie do innej. A kasa chorych musi działać tak, aby pacjent chciał w niej zostać. Wszystkim trzem stronom opłaca się, aby ten system działał. Drugi pomysł to tworzenie specjalistycznej opieki medycznej w instytucjach typu militarnego: wojsko, policja, kliniki rządowe. Taką wysoce specjalistyczną opieką objęta jest tylko część obywateli, ale musimy przyznać, że dziś profesjonalną opieką medyczną objęty jest niewielki odsetek Polaków. Kluczową sprawą jest rozwiązanie Narodowego Funduszu Zdrowia. Jak długo będzie istniał, tak długo opieka w Polsce będzie na marnym poziomie.
Lekarze mają coraz lepsze kwalifikacje, dostęp do nowoczesnych terapii i urządzeń medycznych. Skutecznie ratują życie pacjentów, ale już mało kto troszczy się o dalszą opiekę nad chorymi.
– Ja bym tego nie krytykował. Trajektoria losów pacjenta wobec systemu tak właśnie wygląda. Opieka nad osobami przewlekle chorymi, nad rekonwalescentami jest usługą paramedyczną. To, co bardzo ważne, to zatrudnienie w sektorze medycznym nowych ludzi, którzy wzmocniliby system. W USA 15 osób pracuje na jednego lekarza, pacjent najpierw spotyka się z pracownikiem recepcji, który rejestruje jego podstawowe dane, potem pielęgniarka wykonuje podstawowe analizy, wstępne badania robi lekarz praktykant, a dopiero na końcu, dysponując pełną dokumentacją, z pacjentem spotyka się lekarz. W Polsce lekarz poświęca 70 proc. swojego czasu na działania biurokratyczne.
Jedna z zasad, którymi powinien kierować się lekarz, to szacunek dla autonomii pacjenta, a więc szanowanie jego prawa do rezygnacji z leczenia. Jak to pogodzić z powinnością ratowania życia i zdrowia?
– Lekarz ma zawodowy obowiązek, żeby ratować życie, kiedy pacjent jest nieprzytomny, kiedy nie może decydować o sobie. Nie ma takiego prawa w stosunku do człowieka dorosłego i przytomnego. Każdy lekarz musi przedstawić swojemu pacjentowi możliwe warianty leczenia i ich konsekwencje. Wybór konkretnej terapii powinien być zawsze wypadkową decyzji pacjenta i lekarza. Bardzo często zapominamy, że człowiek w sytuacji choroby pozostaje nadal człowiekiem. Instytucje medyczne chcą nam narzucić nową rolę. Rolę pacjenta. Pamiętajmy, że przedłużanie życia pacjenta i uporczywe stosowanie terapii, choć on tego nie chce, jest nieetyczne. Zdarza się, że osobiste poglądy lekarzy rzutują na ich praktykę medyczną. To niedopuszczalne. Jeśli lekarz jest katolikiem i stosuje zasady swojej wiary w praktyce medycznej, powinien napisać na drzwiach swojego gabinetu: „Tu leczymy lekami i modlitwą”.
Jakie jest Pana zdanie na temat etycznych aspektów „testamentu życia”, a więc spisanej zgody lub sprzeciwu wobec dalszego leczenia, gdy pacjent sam nie może podjąć decyzji?
– Jestem wielkim zwolennikiem takiego rozwiązania. Nie rozumiem też burzliwych dyskusji wokół tego tematu. Każdy ma prawo decydować, jak długo chce żyć i jak długo chce być leczony. Nie możemy żądać, aby pacjent był leczony w sposób, którego nie akceptuje. Zadaniem lekarza jest doprowadzenie pacjenta do sprawności i zdrowia. Jeśli lekarz nie może tego zrobić, to jedynym celem jego działań medycznych może być łagodzenie bólu i cierpienia. Dobry lekarz chce współpracować z pacjentem, nie chce być wobec niego paternalistyczny. Pacjent, który spisuje „testament życia”, nie chce stawiać dobrego lekarza w dwuznacznej sytuacji. Trzeba podkreślić, że zdanie osób najbliższych pacjentowi powinno być zdecydowanie wiążące dla lekarza.
Eutanazja to słowo, które wzbudza skrajne emocje. Jakie jest zdanie profesora etyki na ten temat?
– Przeciwnikami eutanazji są osoby, które powołują się na religię katolicką. Bardzo często przywołują słowa św. Tomasza z Akwinu. Zupełnie nieadekwatnie. Św. Tomasz z Akwinu mówił: „Każda żywa istota ma naturalną skłonność do chronienia swojego życia”. Naturalna skłonność to ta, która występuje najczęściej, przychodzi nam od razu do głowy, kieruje naszym postępowaniem. Ale prawo natury nie jest naszym obowiązkiem. Jeśli mamy tendencję do tańczenia, to nie znaczy, że mamy obowiązek tańczenia, to błąd logiczny. Ale jest też inny pogląd – św. Augustyna. Według niego każda forma życia jest doskonała, bo stworzona jest przez Boga. Moim zdaniem każdy katolik, który zastanawia się nad kwestią eutanazji może wybrać między św. Augustynem a św. Tomaszem z Akwinu. Dodam tylko, że jeden z papieży, Leon XIII, powiedział: „Nie ma w pismach Tomasza z Akwinu żadnego błędu teologicznego”.