Od siedmiu lat systematycznie spada liczba przeszczepianych narządów od zmarłych dawców. Końca tej zapaści niestety nie widać, tak jak i nie widać, żeby Ministerstwo Zdrowia miało sobie jakoś z tym problemem poradzić. Niepokojące wieści na ten temat dochodzą ze szpitali. Tegoroczny raport Poltransplantu pokazuje, że są na mapie Polski takie placówki, które przez wiele lat przodowały w zgłaszaniu biorców, a teraz niemal wypadły z tabeli. Problem jest wielowątkowy i skomplikowany, ale dla wielu spraw, jak się okazuje, jest wspólny, stary, dobrze znany mianownik: brak kasy. Zwracają na to uwagę tak dyrektorzy szpitali, jak i koordynatorzy. Dyrektorzy mówią o tym off the record, trochę wstydliwie, bo zdają sobie sprawę, że nie pomagają szlachetnej sprawie, ale w końcu wybrano ich po to, żeby ten biznes jakoś się spinał i nie przynosił za dużych strat. A za pomaganie w znajdowaniu dawców za wiele szpitalom się nie płaci. Nie mają dyrektorzy interesu w tym, żeby ich szpitale ścigały się o miano lidera w zgłaszaniu dawców. Właściwie wychodzą w tej działalności na zero, a jedyny realny zysk to bałagan związany z orzekaniem śmierci mózgu – angażowanie ludzi i sprzętu. Koordynatorzy potwierdzają: faktycznie nie ma wystarczającej kasy tak dla szpitala, jak i dla nich osobiście. Zazwyczaj nie wiedzą, w co ręce włożyć; tak jak wielu ich kolegów pracują w kilku miejscach, a w macierzystej placówce też zazwyczaj funkcję koordynatora łączą z inną pracą, np. pielęgniarki czy anestezjologa. Koordynatorzy nierzadko mają też za słabą pozycję w szpitalu, żeby móc wyegzekwować odpowiednie protransplantologiczne zachowanie swoich kolegów; często ich władza kończy się na drzwiach ich oddziału. Nie mają służbowych laptopów, nie mają własnych pokoi, potrzebnych choćby do tego, żeby w jakimś zacisznym miejscu, a nie na korytarzu, przeprowadzić tę bardzo ważną rozmowę z rodziną zmarłego pacjenta. Lista tego, czego nie mają, jest bardzo długa i aż serce się kraje, kiedy się tego słucha. Wydają się osamotnieni w systemie. Poltransplant podlicza słupki, ogłasza statystyki, ale też wydaje się bezradny. Zachodzę w głowę, jak mogło do tego dojść? Pamiętam rozpalone oczy prof. Wojciecha Rowińskiego, który był przekonany, że koordynatorzy, podobnie jak w Hiszpanii, tak również w Polsce okażą się kluczem do przeszczepowego sukcesu. Dziesięć lat temu z okładem, tuż po „ziobrowej” zapaści w transplantologii, Profesor postanowił ruszyć w Polskę i zachęcać dyrektorów szpitali, aby powoływali koordynatorów. No i zaczęli powoływać – nawet na Podkarpaciu. Pamiętam pierwsze szkolenia dla tych, co mieli w ramach tych obowiązków rozmawiać z rodzinami zmarłych. No i wyniki były coraz lepsze – aż do 2012 r. Liczby oraz relacje świadków nie pozostawiają złudzeń: obecny system pozyskiwania organów od zmarłych dawców jest na granicy wydolności. Chciałoby się wierzyć, że wystarczy go dofinansować, żeby poprawić sytuację. Żyjemy w okresie propagandy sukcesu – rządząca partia karmi nas informacjami o wielkich kwotach przeznaczanych dodatkowo na służbę zdrowia. Skoro tak, to dorzućcie trochę więcej i na to.