Można odnieść wrażenie, że od dłuższego już czasu polska polityka zdrowotna ograniczyła się do realizacji dwóch tylko celów. Celem polityki ministrów zdrowia wydaje się zabieganie o to, aby był spokój, a celem Narodowego Funduszu Zdrowia jest, aby w budżecie prawa strona równała się lewej, czyli aby wydatki równoważyły się z przychodami. I w ten właśnie sposób narzędzia, którymi należy posługiwać się w polityce zdrowotnej, stały się celami tej polityki. Bo celami polityki zdrowotnej ministrów powinno być, aby system jak najlepiej realizował i organizował świadczenia zdrowotne dla pacjentów, a dopiero rezultatem takiego działania będzie właśnie upragniony przez polityków spokój. Natomiast NFZ powinien skupiać się na tym, aby składane do niego pieniądze ubezpieczonych nie były marnowane i aby były wydawane możliwie najlepiej, czyli oszczędnie i efektywnie.
Jeśliby wierzyć słowom, to można sądzić, że takie właśnie pozytywne cele są jednak realizowane. Ale jeśli kierować się ewangelicznym wskazaniem, że nie po słowach, lecz po czynach ich poznacie, to jednak bieg spraw tak nie wygląda. Bo czy wydając coraz to większe pieniądze, ministerstwo lub NFZ uzyskały jakiekolwiek efekty? Jakie pozytywy osiągnięto, wydając coraz większe pieniądze na podstawową opiekę zdrowotną? Jakie pożytki dla pacjentów uzyskano, podnosząc wynagrodzenia dla coraz to innej grupy pracowników? Jakie korzyści przyniosło wydanie pieniędzy na program Leki 75+? Jakie pożytki systemowe przyniosły ustalenia porozumienia zawartego z rezydentami? Jakie są korzyści z wprowadzenia ustawy o sieci? Czy ryczałtowe przydzielanie szpitalom sieciowym większych pieniędzy przyniosło jakiekolwiek efekty dla pacjentów? Jakie korzyści dla pacjentów przynosi ograniczanie dostępu do ambulatoryjnego lecznictwa specjalistycznego? Owszem, część lekarzy specjalistów jest bardzo zadowolona z zaistniałej sytuacji, bo zdesperowani pacjenci – już nie oglądając się na NFZ – coraz częściej udają się na prywatne, pełnopłatne wizyty do gabinetów specjalistycznych. Niektórzy mówią, że już dawno takiej hossy w prywatnym lecznictwie nie było, jak po wprowadzeniu sieci. Czy takie efekty chcieli uzyskać socjalistyczni, populistyczni politycy?
W morzu nieroztropnego wydawania cudzych (czyli pacjentów) pieniędzy znalazła się jednak wysepka pożytku. Chodzi mi o próbę rozładowania kolejek do operacji zaćmy i niektórych operacji ortopedycznych. Ten program rzeczywiście przyniósł pozytywne efekty dla pacjentów, lecz jest jedno „ale”: takiej metody działania nie da się powielić na wszystkie świadczenia limitowane, bo budżet NFZ tego by nie wytrzymał.
Czy te wszystkie opatrzone znakami zapytania działania tworzą jakiś obraz polityki zdrowotnej? Tak, ale ich wspólnym mianownikiem jest chęć utrzymania spokoju i nic więcej. Jednak jak chwiejny jest to spokój, pokazał sejmowy protest rodziców niepełnosprawnych dzieci. Tylko z pozoru toczył się poza resortem zdrowia, bo już próba rozwiązania problemów osób niepełnosprawnych wciąga w orbitę zdarzeń działania w obszarze ochrony zdrowia. I znów zanosi się na działania pozorowane, bo kto uwierzy, że świadczenia rehabilitacyjne będą dla tej grupy pacjentów nielimitowane i dostępne bezkolejkowo.
Poprzez szereg nieprzemyślanych, doraźnych decyzji – podejmowanych dla świętego spokoju – system ochrony zdrowia popada w coraz większą dezintegrację. Jest coraz bardziej widoczne, że zbliża się czas wielkiej naprawy tego, co przez kilkanaście lat skutecznie psuto. Choć ta moja konstatacja wynika z wiary w to, że są w państwie siły konstruktywne i ludzie dążący do naprawy. To pozytywistyczne myślenie wcale nie musi być jedynym. Mamy przykłady i z naszej historii, że bylejakość, marazm i stagnacja mogą trwać długo, bardzo długo. No cóż, pożyjemy, zobaczymy.