Nie trzeba być zbyt przewidującym, aby ocenić, że żaden z zakładanych celów związanych z wprowadzeniem sieci podstawowego zabezpieczenia szpitalnego nie zostanie osiągnięty – począwszy od tego, że już sama nazwa jest myląca. Zaproponowana sieć szpitalna nie jest siecią podstawowego, niezbędnego zabezpieczenia pacjentów w świadczenia szpitalne, brakuje w niej chociażby świadczeń kardiologicznych, a przecież choroby układu krążenia są jedną z najczęstszych przyczyn zachorowań i zgonów. Ale gdyby twórcy koncepcji sieci włączyli te świadczenia do jej struktury, wtedy nie udałoby się zrealizować jednego z celów wprowadzenia sieci, celów wprawdzie niewypowiedzianych, ale niestety czytelnych. Tym celem jest ograniczenie finansowania placówek niepublicznych, a kardiologia inwazyjna ma tego pecha, że rozwinęły ją podmioty niepubliczne. Niestety, ten cel wprowadzenia sieci nie został oficjalnie zwerbalizowany, ale tylko niechęcią do placówek niepublicznych można wytłumaczyć szereg zawartych w niej rozwiązań. Swoją drogą, minister Radziwiłł nie kryje swej niechęci do tych, którzy – jak to populistycznie określa – dorabiają się fortun na ochronie zdrowia. Skoro więc prowadzenie placówek leczniczych w ten sposób, że mogą one osiągać zysk, będzie obecnie naganne, to można wyciągnąć z tego oczywisty wniosek, że obecnie ideałem placówki leczniczej będzie taka, która wiecznie się zadłuża, która wiecznie żebrze gdzieś o dofinansowanie na sprzęt i aparaturę medyczną, która wszystko kupuje drogo, do której pacjenci muszą przynosić np. swoje materiały opatrunkowe itd. W ramach tej niechęci do podmiotów niepublicznych, a szczególnie do prywatnych, zapomina się, że jeden z nielicznych sukcesów polskiej organizacji ochrony zdrowia, czyli udrożnienie polskim pacjentom dostępu do świadczeń kardiologii inwazyjnej, co postawiło Polskę w światowej czołówce w tym zakresie, był możliwy tylko dzięki zaangażowaniu do tego zadania kapitału prywatnego. Państwo polskie przez lata nie potrafiło rozwiązać tego problemu, podmioty prywatne rozwiązały go w ciągu kilku lat. Czy ci, którzy wspomogli rząd w realizacji zadania państwowego, nie powinni być traktowani przynajmniej jako partnerzy? Czy nie mają prawa odzyskać wyłożonych za państwo pieniędzy? A jak je mają odzyskać, jeśli nie w formie zysku? Oczywiście, w tym sektorze dochodziło do szeregu patologii, ale za ich powstanie odpowiedzialne było przede wszystkim słabe, byle jakie państwo. Czy nie lepiej jest naprawić państwo, niż niszczyć cały sektor prywatny? Smutna to konstatacja, ale jednym z twórców obecnej postaci sieci szpitalnej jest – ciągle w nas tkwiący – homo sovieticus. Nie lubimy się do tego przyznawać, ale kilkudziesięcioletnia komunistyczna tresura pozostawiła w nas niezatarte ślady. Polska po tzw. transformacji nie potrafiła się uporać z wieloma pozostałościami niby minionej przeszłości. Do tej pory nie rozwiązaliśmy problemu reprywatyzacji. Państwo polskie ukradło, a nazywało się to nacjonalizacją, własność prywatną, ukradziono ziemię, domy, majątki ziemskie, fabryki. Oddano tylko nielicznym i to nie zawsze to, co ukradzione, bo czy można oddawać prywatnemu tak zwane dobra narodowe? Ale wróćmy do ochrony zdrowia. Jeden z celów programowych zapisanych z programie PiS już przepadł z kretesem. Tym celem miało być uproszczenie zasad funkcjonowania systemu ochrony zdrowia. Proponowana struktura sieci szpitalnej jest niezwykle skomplikowana i niezrozumiała. Nikt nie rozumie celu wprowadzenia tak skomplikowanej struktury organizacyjnej. Skomplikowane też będzie jej finansowanie. Szpital sieciowy będzie pozyskiwał pieniądze częściowo w formie ryczałtu, częściowo za procedury finansowane w systemie JGP, niesieciowy oddział laryngologiczny szpitala sieciowego będzie się mógł rozliczać poprzez sieciowy oddział chirurgiczny, ryczałtowe pieniądze na szpitalnictwo, ambulatoryjną specjalistykę i rehabilitację będą się ze sobą mieszały. Pożegnamy się w ten sposób z rachunkiem kosztów, pożegnamy się z elementarną gospodarnością. Witaj, mętna wodo! Wszystko, co z trudem przez lata budowaliśmy, legnie w gruzach.
No cóż! W dziejach państw bywają takie recydywy niechlubnej przeszłości. A potem znów wszystko trzeba zaczynać budować od nowa.