Prosili nas wprost: – Weźcie babcię. – Ale babcia umiera, może lepiej, by odeszła w gronie rodziny. To ich irytowało: – Ależ zabierzcie ją do szpitala! Płacimy składki, wymagamy!
Nieco ponad rok po premierze „Małych bogów” Paweł Reszka, dziennikarz i reportażysta, wraca do tematów związanych ze zdrowiem. A może raczej – z chorobą, odchodzeniem, umieraniem. Również z próbami ratowania gasnącego albo przynajmniej zagrożonego życia. I tych, które z ratowaniem zdrowia nie mają nic wspólnego, choćby dlatego że ani zdrowia, ani życia w tych, do których wyjeżdżają zespoły ratownictwa medycznego nie ma za grosz. Bo ile zdrowia może być w zdegenerowanym alkoholiku albo narkomance, która zniszczyła siebie, przy okazji niszcząc do cna swoją rodzinę.
Pisząc swoją pierwszą książkę, poświęconą przede wszystkim lekarzom, Reszka zatrudnił się w szpitalu jako sanitariusz. Szybko jednak został zdekonspirowany i musiał pożegnać się ze stanowiskiem. I z możliwością obserwowania i doświadczania codzienności, realiów rodzimej służby zdrowia. Siłą rzeczy swoją książkę oparł więc na rozmowach, relacjach lekarzy, którzy – można to powiedzieć z całą odpowiedzialnością – otworzyli przed nim nie tylko serca, ale i sumienia.
Druga książka powstała w innych okolicznościach. Autor nie jest już anonimowy dla pracowników ochrony zdrowia. Dzięki temu mógł wejść na SOR niemal oficjalnie, i podczas dyżuru podpatrywać lekarzy, pielęgniarki, ratowników przy pracy. To nie wszystko – jeździł z zespołami ratownictwa w karetkach, skrzętnie notując obserwacje, obrazy, dialogi.
„Chciałem zobaczyć, jak to jest, gdy o losie człowieka decydują sekundy. Jakie to uczucie zawrócić kogoś z drogi na tamten świat? Jak to jest ponieść porażkę? Czy twarze ludzi, których nie udało się uratować, śnią się? Czy idą z nami do domu? Czy można się do nich »przyzwyczaić«? Chciałem »zajrzeć do sklepu ze śmiercią«. Odpowiedzieć na pytanie, po co oni to robią. Przecież w pogotowiu czy na SOR-ze płacą psie pieniądze. Zastanowić się, jak taka praca zmienia człowieka. I jak wygląda świat przez okna ambulansu”.
Dzięki tej profesjonalnej ciekawości powstała książka zaskakująca. Momentami chwytająca za serce, przejmująca, po prostu bolesna. Jak wtedy, gdy zespół karetki dostaje wezwanie do jednego z domów pomocy społecznej, czy też raczej umieralni, której podopiecznymi nie przejmuje się nikt, a już na pewno nie ci, którzy tę opiekę mają zapewniać. Albo gdy karetka jedzie do kobiety w sile wieku. Wydaje się być w histerii, krzyczy, że umiera. Tylko rzeczywiście, wkrótce po przybyciu zespołu umiera we własnym domu, bez szans na ratunek.
Ale przy lekturze nie sposób też nie wybuchnąć śmiechem, choć humor jest z gruntu czarny, angielski. Kto zna realia SOR-ów musi się choćby uśmiechnąć, czytając czysty zapis – jakby stenogram – dyżuru, podczas którego lekarz (ordynator) próbuje godzić nadzór nad pacjentami z aktywnym poszukiwaniem kogoś (kogokolwiek!), kto wziąłby dyżur w kolejny dzień.
Śmiech miesza się z rosnącą irytacją, bo Paweł Reszka doskonale dokumentuje to, co uwiera przedszpitalny (i szpitalny zresztą też) system pomocy doraźnej. Pacjenci, szukający pomocy na SOR z tygodniowym bólem pleców lub niewielką gorączką – zmora i codzienność oddziałów ratunkowych. Podobnie jak zmorą zespołów wyjazdowych są wezwania zbędne. Do drobnych zdarzeń (gorączka, biegunka etc.) albo do pacjentów, którymi pogotowie – ze swoją misją ratowania życia w stanach nagłych – w ogóle nie powinno się zajmować. A się zajmuje, bo – jak wytyka autor – politykom brakuje odwagi, by wprowadzić bariery. By nauczyć obywateli, jak korzystać z nowoczesnych zespołów ratowniczych, które powinny czekać na wezwania do udarów, zawałów, wypadków, a nie wyjeżdżać kilka razy w ciągu doby do pijanego mężczyzny, chodzącego po wsi i krzyczącego, że się powiesi. W wielu krajach europejskich transport sanitarny jest dodatkowo płatny, w Polsce były plany wprowadzenia opłat za bezzasadne wezwanie pogotowia, jednak nigdy nie zostały zrealizowane. Strach przed werdyktem suwerena powodował i powoduje, że mamy nowoczesny system ratownictwa medycznego, obciążony „nawisem mentalnym”, zgodnie z którym pogotowie to przychodnia na kółkach, która „wydzwoniona” musi przyjechać.
Irytacja zmienia się w gniew, gdy docieramy do największego paradoksu i absurdu – warunków pracy w szeroko rozumianym ratownictwie. Tutaj nie ma zaskoczenia, każdy kto otarł się zawodowo o problemy ochrony zdrowia doskonale wie, że niskie zarobki (nie tylko ratowników) wymuszają nadmierne obciążenie pracą. Nadmierne, żeby być precyzyjnym, to takie które sięga stu, czasem więcej godzin tygodniowo. Są ratownicy – Paweł Reszka z nimi rozmawiał i o nich pisze – którzy tygodniami nie wychodzą z pracy (lub z kolejnych prac), ewentualnie zamieniając się „stanowiskami”: dziś ratownik, jutro kierowca.
Gorzkie rozbawienie, irytacja, gniew – to wszystko towarzyszy lekturze „Małych bogów 2”. Jednak uczucie, które dominuje, to ogromne zdziwienie. Bo nie jest to kolejna książka o słabościach, wadach i beznadziei polskiego systemu ochrony zdrowia. O tym też, ale nie przede wszystkim. To nie jest nawet książka o źle funkcjonującym systemie ratownictwa medycznego, nad którym z troską pochylał się poprzedni minister zdrowia i pochyla obecny, deklarując wolę uzdrowienia przez upaństwowienie. Zresztą, na marginesie, z rozmów z ratownikami, jakie przeprowadził Paweł Reszka, wcale nie wynika, żeby fakt istnienia prywatnych zespołów ratownictwa medycznego spędzał im sen z powiek. Wręcz przeciwnie – większość tych, z którymi autor rozmawiał, przyznaje, że wejście prywatnych firm na polski rynek umożliwiło i przyspieszyło przemiany w publicznym pogotowiu ratunkowym. Choćby te infrastrukturalne, bo konkurencja wymusiła zakupy nowych ambulansów czy wyposażenia, wzrosły też stawki płacone ratownikom.
O czym traktują więc „Mali bogowie 2”? To książka o nas. O suwerenie, ze wszystkimi jego jasnymi i ciemnymi stronami. O pękających więzach rodzinnych i o tym, że coraz częściej chcemy trzymać chorobę, starość i śmierć na dystans. Jak najdalej od swoich domów, jak najdalej od siebie. O tym, że wśród szczerze zatroskanych pogarszającym się stanem zdrowia bliskich są i tacy, którzy krzyczą do ratowników: „Ratujcie! On nie może umrzeć!”, dlatego że emerytura seniora to jedyny (albo najważniejszy) stały dochód w rodzinie. I o tym, że w Polsce kuleje nie tylko system ochrony zdrowia, ale wszystko to, co powinno się składać na szeroko rozumianą pomoc i opiekę społeczną. Że często, zbyt często, pogotowie ratunkowe staje się ostatnią, albo wręcz jedyną!, instancją publiczną, protezą zastępującą – dla najsłabszych – nieobecne: rodzinę, społeczność, społeczeństwo, państwo.
Paweł Reszka to dziennikarz z ponaddwudziestoletnim stażem. Niejedno widział. A jednak, gdy spotykamy się, by porozmawiać o książce, mówi: – Nie wiedziałem, że w Polsce jest tyle nędzy. Tyle brudu, tyle robactwa. Że za tymi odnowionymi fasadami domów, tymi firankami, może być aż tak.
Aż tak nędznie. I nie chodzi tylko o materialną, ale również duchową, psychiczną nędzę. Może przede wszystkim o tę ostatnią. Nędzę tych, którzy – by wyjechać na zagraniczne wczasy – są w stanie głodzić i odwodnić matkę staruszkę, tak by znalazło się dla niej miejsce w szpitalu. I tych, którzy wkraczają na SOR z tekstem: – To jest mój ojciec, a ja jestem prokuratorem! Tych, którzy widząc człowieka leżącego na chodniku, co najwyżej chwytają za telefon, by zadzwonić na 112, „bo to na pewno pijak”, nawet nie rozważając zatrzymania się i udzielenia pomocy.
„Mali bogowie 2” to książka o Polsce widzianej z okien karetki. Ten obraz długo zostaje pod powiekami.