Jaka jest sytuacja w polskim pielęgniarstwie? Czy istnieją perspektywy lepszego jutra dla pielęgniarek i położnych? O wypowiedź poprosiliśmy Grażynę Wójcik, wicedyrektor Departamentu Nauki i Kadr Medycznych w Ministerstwie Zdrowia.
Trudno ocenić sytuację polskiego pielęgniarstwa za pomocą prostych kryteriów, zwłaszcza że ulega nieustannym przeobrażeniom. W Polsce mamy już dużą grupę świetnie przygotowanych pielęgniarek i położnych, która realizuje się zawodowo nie tylko w pracy z pacjentem, ale również sprawuje funkcje w zarządzaniu opieką zdrowotną czy administracji publicznej. Bez względu na trudną sytuację finansową zdecydowana większość wciąż nie chce zrezygnować ze swojego zawodu. Jednak najbardziej chyba wymownym i alarmującym zjawiskiem, mówiącym o kondycji środowiska, jest dramatyczny spadek zainteresowania kształceniem. W ostatniej dekadzie niemal dziesięciokrotnie zmniejszył się nabór do szkół kształcących w zawodach pielęgniarki i położnej, a liczba ich absolwentów równa się obecnie liczbie lekarzy opuszczających mury akademii medycznych. To tragiczny fenomen na skalę światową, bo wszędzie kształci się 2-3 razy więcej pielęgniarek i położnych niż lekarzy. I nie sposób wyjaśniać tego samą tylko mizerią finansową w służbie zdrowia, bo ta dotyka przecież również innych zawodów medycznych. Decydujący jest chyba fakt, który młodzież sobie uświadamia, że brakuje perspektyw i możliwości awansu czy kariery w tym zawodzie, a za bardzo ciężką pracę nie można uzyskać odpowiedniej gratyfikacji.
Tymczasem naturalne starzenie się naszego społeczeństwa i wydłużanie życia będące m.in. skutkiem stosowania nowoczesnych technologii medycznych sprawia, że zapotrzebowanie na opiekę nad ludźmi niedołężnymi i chorymi – zwłaszcza w domu – ogromnie wzrasta. Z prognoz Rządowego Centrum Studiów Strategicznych wynika, że przynajmniej do 2010 r. będzie rósł popyt na pracę dyplomowanych pielęgniarek czy fizykoterapeutów, zwłaszcza świadczoną w domu chorego. Czy fakt ten znajdzie odzwierciedlenie w dochodach tych grup zawodowych? Z pewnością – jeżeli państwo wesprze rozwój tańszych niż szpitalne świadczeń pielęgniarskich, jeśli powstaną prywatne ubezpieczenia, refundujące koszty opieki nad ludźmi starymi i przewlekle chorymi. Ale to kwestia przyszłości; dziś gros pielęgniarek pracuje w sektorze publicznym za żenująco niskie uposażenia.
Rząd, aczkolwiek nie dość stanowczo i konsekwentnie, podejmuje pewne wysiłki przeciwdziałania – systemowo – tym negatywnym zjawiskom. Od początku lat 90. stopniowo reformowany jest system kształcenia pielęgniarek i położnych – od kilku lat nie mamy już 5-letnich liceów medycznych; zgodnie z wymogami Unii Europejskiej wprowadzamy 3-letnie standardy programowe dla wszystkich szkół kształcących w tych zawodach (będą obowiązywały od 2002 r.). Od dwóch lat uruchamiane są także sukcesywnie licencjackie studia w akademiach medycznych (na I i II roku w CM UJ w Krakowie i AM w Bydgoszczy studiuje już łącznie ponad 300 osób). Jesienią br. studia licencjackie z zakresu pielęgniarstwa zostaną też uruchomione w akademiach medycznych w Lublinie, Wrocławiu i Białymstoku. Ich ukończenie pozwoli chętnym na zdobycie pełnego wykształcenia wyższego, przy czym ogólne przygotowanie medyczne absolwentek, wiedza humanistyczna, prawnicza, z zakresu organizacji i zarządzania umożliwi im również pracę w administracji i zarządzaniu w opiece zdrowotnej, np. w kasach chorych czy powiatowych lub marszałkowskich wydziałach zdrowia.
Rząd od dwóch lat wspiera też inicjatywy tworzenia zakładów opieki długoterminowej i hospicyjnej. Dzięki uruchomieniu dodatkowych środków w tym pochodzących z pożyczki z Banku Światowego, w ramach tzw. programu restrukturyzacji ochrony zdrowia powstało już ponad 100 ośrodków opiekuńczo-leczniczych z nowymi miejscami pracy dla pielęgniarek. To ciągle jeszcze kropla w morzu potrzeb, ale kierunek zmian jest słuszny, zwłaszcza że żadnego państwa na świecie nie stać na zapewnienie hospitalizacji w szpitalach osobom, które powinny znaleźć opiekę w tańszych zakładach opiekuńczych.
W ostatnich latach, głównie dzięki aktywności izb pielęgniarek i położnych, dynamicznie zmienia się na korzyść samo środowisko. Większość pielęgniarek i położnych stale podnosi swoje kwalifikacje, inny już jest dzisiaj sposób postrzegania i wykonywania zawodu, stopniowo zmienia się rola i miejsce pielęgniarki i położnej w systemie ochrony zdrowia. Niestety, ten proces usamodzielniania pielęgniarek, także zawodowego, hamują bariery w mentalności całego bodaj społeczeństwa. Ochrona zdrowia nadal jest dziedziną życia społecznego zorganizowaną bardzo tradycyjnie. I zarówno wyższy personel medyczny, jak i kadra zarządzająca czy politycy zdrowotni, a także większość społeczeństwa nie uświadamiają sobie, że pielęgniarka i położna to wysoko wykwalifikowany fachowiec, który samodzielnie i kompetentnie może i powinien rozwiązywać wiele podstawowych problemów zdrowotnych. Na przykład położna mogłaby z powodzeniem prowadzić ciążę fizjologiczną, a także odbierać fizjologiczne porody. Ale próby wejścia przez pielęgniarki czy położne w kompetencje tradycyjnie zastrzeżone dla lekarzy kończą się niezmiennie gwałtownym, natychmiastowym oporem specjalistów.
Pielęgniarki od kilku lat przygotowywały się do samodzielnego wykonywania zawodu – także w postaci indywidualnych czy grupowych praktyk. Sukcesem był rok 1998, kiedy zawarły około tysiąca w skali kraju kontraktów na świadczenie swych usług. Niestety, wprowadzenie instytucji kas chorych zahamowało ten proces. Było to spowodowane nie tylko pośpiechem w kontraktowaniu i brakiem gotowych wzorców umów na świadczenia pielęgniarek i położnych, ale także wynikało ze świadomej polityki zarządów kas, domagających się niekiedy spełnienia nierealnych warunków (np. wymóg dostarczenia w ciągu dwóch tygodni pełnej listy podopiecznych położnej czy pielęgniarki środowiskowej). Słowem – kasy nie stworzyły wszystkim świadczeniodawcom równych szans w ubieganiu się o kontrakty. Szczególnie bolesne jest też stałe obniżanie stawek przy kontraktowaniu świadczeń udzielanych przez przedstawicielki tego zawodu. W wielu miejscach kraju stawka za opiekę nad podopiecznym nie zmieniła się od 1998 r., a gdzieniegdzie nawet spadła. Najlepsza relatywnie sytuacja, jak wynika z ostatniego raportu UNUZ, jest jeszcze w kasach podlaskiej i małopolskiej (w tej pierwszej – w ramach środków na poz wyodrębniono 30 proc. specjalnie na świadczenia pielęgniarek i położnych). Tylko niektóre z kas, np. wielkopolska czy oddział śląskiej w Częstochowie, kontraktują dziś świadczenia z zakresu medycyny szkolnej. Ale i te problemy – w dłuższej perspektywie czasowej – powinny być rozwiązane: nie sposób przecież abstrahować od fundamentalnych praw i reguł funkcjonujących na świecie – że poziom opieki medycznej zależy w znaczącym stopniu od dobrze zorganizowanej opieki pielęgniarskiej. Toteż doraźne zawirowania czy nieprzyjmowanie do wiadomości tego faktu, np. przez kasy chorych, muszą ustąpić zrozumieniu, iż bez zainwestowania w rozwój pielęgniarstwa zapewniającego dobre i najtańsze usługi zdrowotne, nie poprawi się jakość opieki medycznej.
Co do poziomu i kwalifikacji zawodowych kadry pielęgniarek i położnych w Polsce to są one już naprawdę wysokie. Chociaż – stale niedoceniane. Pielęgniarki o najwyższych kwalifikacjach w zawodzie, po zagranicznych stażach, nawet pracując w warszawskich centrach kardiochirurgii czy transplantacji, zarabiają 1-1,3 tys. brutto. Młodsze, ze stażem 3-4-letnim, najbardziej efektywne zawodowo, jeszcze mniej, toteż masowo odchodzą od zawodu. Chętnie są zatrudniane na Zachodzie, np. w państwach skandynawskich finansuje się im nawet naukę języków, poszukiwane są też przez różne prywatne biura pośrednictwa pracy. Od lat powtarzam: nie rozwiązane problemy pielęgniarstwa to sprawa dla decydentów – rządu i parlamentu. Polskie pielęgniarki, mimo desperacji, która tak dramatycznie ujawniła się w ubiegłym roku, nadal cierpliwie czekają na zmiany, wierząc niezłomnie, że musi istnieć dla nich godne miejsce pracy w naszym systemie ochrony zdrowia.