Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 92–100/2008
z 15 grudnia 2008 r.

Stuknij na okładkę, aby przejść do spisu treści tego wydania


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Sąd nad dr. G. to na razie wznoszenie pomnika słynnego kardiochiruga

Dawali, raczej nie brałem

Helena Kowalik

Ten proces zaczął się już na korytarzu warszawskiego sądu. Liczni dziennikarze telewizyjni natarli z hałaśliwym sprzętem na wystraszonych, stłoczonych pod ścianą dwudziestu oskarżonych. Podtykali im pod usta mikrofony, oślepiali lampami błyskowymi, zarzucali pytaniami. Słychać było instrukcje szefów kamerzystów: – Bierz tę w buraczkowym swetrze, jak płacze, najedź na chusteczkę, pokaż foliowe torby w ich rękach... Tylko dr G. (sąd nie pozwala na ujawnienie w mediach danych osobowych oskarżonych), którego twarz na skutek spektakularnego wyprowadzania w kajdankach z kliniki kardiologii Szpitala MSWiA poznała cała Polska, nie dał się fotografować. Uśmiechnięty, opalony, spokojnie rozmawiał ze swoją mecenas, która skutecznie odprawiała z kwitkiem natrętów.

Gdy wywołano na salę uczestników procesu, stłoczona gromada oskarżonych nie zmieściła się w ławach naprzeciw prokuratora. Sędzia Igor Tuleya zrobił odstępstwo od procedury – pozwolił, by wezwani usiedli razem z publicznością. W ogóle wykazywał wiele zrozumienia dla podeszłego wieku większości z nich, ich zmęczenia po całonocnej często podróży do Warszawy, schorowanego wyglądu.

- Oskarżony może siedzieć – padało raz po raz przyzwolenie, gdy stary człowiek niezdarnie podnosił się z ławy.

Jednego tylko sędzia nie uwzględnił: gdy adwokaci chcieli utajnienia rozpraw. – Proces będzie się toczył jawnie, bo to jest w interesie publicznym – padła natychmiastowa odpowiedź. Zapewne jednak ze względu na marną kondycję większości oskarżonych, sędzia zwrócił się do prokuratora, by odczytał skróconą wersję aktu oskarżenia. Szczegóły śledztwa wypłyną na kolejnych rozprawach.

Zapowiada się tasiemcowy proces. Na sędziowskim stole leży 40 tomów akt – 8 tys. stron. Zawiadomienia o obowiązku osobistego złożenia zeznań w sądzie wysłano do prawie 200 świadków, zeznania kolejnych 500 będą odczytane.

Akt oskarżenia zawiera 41 zarzutów. Nie ma tam zapowiadanego przez organy ścigania oskarżenia dr. G. o zabójstwo pacjenta Jerzego G. ze wsi pod Sieradzem, oraz narażenia na śmierć dwóch innych chorych. Prokurator ostatecznie wycofał się z tego punktu oskarżenia. Dr G. odpowiada za branie łapówek i stosowanie mobbingu wobec podwładnych mu lekarzy.

Te "korzyści majątkowe" dotyczą pieniędzy w kopertach, kładzionych na biurko lekarza. Sumy od 200 zł do 13 tys. zł. Przypadki odwdzięczania się butelką koniaku czy luksusowym piórem (tego rodzaju przedmiotów nagromadziło się w szafie szefa kliniki bardzo dużo, co telewizja publiczna wielokrotnie pokazywała) zostały umorzone. Prawie połowę dowodów korupcji dostarczyły osoby, które same zgłosiły się do prokuratury, korzystając ze specjalnej infolinii. Zastosowano wobec nich przepis o darowaniu kary za wręczenie łapówki.

W 9 przypadkach prokuratura uznała, że dr G. uzależnił wykonanie operacji od wręczenia mu "koperty".

Osobną część protokołu stanowią zarzuty dotyczące mobbingu. Śledczy doszukali się 42 przypadków znęcania się psychicznego przez dr. G. jako szefa kliniki kardiologicznej nad podległymi mu lekarzami. Ofiar mobbingu nie ma w pierwszym dniu procesu. Pojawią się później.

Na razie – sąd zajmuje się korupcją. Naprzeciw prokuratora siedzą zgodnie obok siebie ci, którzy, zdaniem prokuratury, dawali, i ten, który jej zdaniem brał.

Chylę przed panem czoło

Wszyscy muszą odpowiedzieć na stereotypowe pytania: m.in. o wiek i źródło utrzymania. Publiczność dowiaduje się, że dr G., choć nie ma zakazu pracy w zawodzie, pozostaje na razie bez etatowego zatrudnienia. Udziela porad jak się wyraził pro publico bono. Czeka na uruchomienie prywatnej kliniki w Krakowie. Jako dorywczy konsultant zarabia teraz ok. 6 tys. zł.

Pozostali oskarżeni to pacjenci bądź ich najbliższa rodzina. Pytani o źródła utrzymania, podają w większości emerytury i renty. Ich wysokość: 800, 1000, 1200 złotych.

To oczywiste ich ubóstwo nie przystaje do oświadczenia szefa CBA Mariusza Kamińskiego podczas konferencji prasowej tuż po aresztowaniu dr. G. Powiedział wtedy, że ,,pewni pacjenci w klinice kardiologicznej szpitala MSWiA stali się zbędnym towarem zajmującym łóżka szpitalne i trzeba było szybko zwolnić te miejsca dla innych, dużo bardziej cennych i atrakcyjnych z punktu widzenia ordynatora".

Nikt z postawionych przed sądem w pierwszym dniu rozprawy nie zgłosił się do CBA z donosem na dr. G., ale wielu przyznaje, że dawali "dowód wdzięczności", bo doktor uratował życie ich najbliższych.

W sądzie nie potrafili odpowiedzieć na pytanie prokuratora, jaka jest różnica między korupcją a dowodem wdzięczności. Uważali, że postępowali po ludzku, nie idąc do gabinetu ordynatora z pustymi rękami.

Opowiadała Teresa D.: – Z moim mężem, który – niech pan sędzia spojrzy – cały i zdrowy siedzi koło mnie, było już bardzo źle. Zawieźliśmy go do tego szpitala w Warszawie, gdzie operował pan dr G. I wszystko poszło dobrze. Gdy męża mieli wypisywać, przyjechały obie zamężne już córki; każda dała mi 100 złotych, żeby kupić w Warszawie jakiś koniak, albo co innego. Nie znałam miasta, więc zostawiłam doktorowi na biurku kopertę. Z ręką na sercu muszę dodać, że z tych 200 złotych wyjęłam dla siebie 20 na powrotny PKS. Ja nigdy bym nie pomyślała, że to może być łapówka. Przecież pielęgniarka za opiekę po operacji chciała 700 zł, tyle że za pokwitowaniem z kasy.

Alfreda S., której ojciec miał wszczepione w klinice szpitala MSWiA dwa by-passy, wyznała: – Ja to się wstydzę, że stać mnie było tylko na 300 zł.

Podobnie rozumowała Elżbieta Z.: – Przyznałam się w śledztwie do wręczenia korzyści i dziś nie zaprzeczam, ale to są takie pieniądze, że aż głupio o nich mówić. Mój ojciec miał wszczepione trzy by-passy i zrobioną plastykę komory serca. Dałam za to 2 razy po 1500 zł plus alkohol.

Po czym odwróciła się w stronę dr. G: – Za to, że ojciec mój żyje, chylę przed panem czoło. I do sądu: – Nie chcę dłużej uczestniczyć w tym procesie, wychodzę.

Wielu mówiło, że decyzja dr. G. o operowaniu była ostatnią deską ratunku. Wcześniej kardiochirurdzy w innych szpitalach nie chcieli podjąć takiego ryzyka. Jakże więc nie poczuwać się do dozgonnej wdzięczności?

Barbara Z. położyła na biurku 2 tys. złotych, gdy jej mąż podniósł się z łóżka po przeszczepie serca, którego ze względu na stan chorego nie chciano zrobić w klinice kardiologicznej w Zabrzu.

Chorej na serce żonie Ryszarda B. nie dawali nadziei na uratowanie życia ani w Łodzi, ani w Toruniu. Wtedy pantoflową pocztą mąż zdobył telefon do dr. G. Ordynator po zbadaniu chorej powiedział, że przyjmuje ją na oddział, bo nie przeżyje podróży do Torunia.

Wdzięczność za udaną operację tej pacjentki wyraziła się kwotą 2 tys. złotych.

Bliski osiemdziesiątki Henryk J. ze Skarżyska Kamiennej od 15 lat leczył serce w Kielcach, skąd skierowano go do szpitala w Krakowie na założenie by-passów. Wyznaczony termin był bardzo odległy, a J. czuł się coraz gorzej. Wtedy jego córka, mieszkająca w Warszawie, umówiła ojca z dr. G. Pierwsze, co pacjent usłyszał od oskarżonego dziś szefa kliniki, to zapewnienie, że nie boi się przeprowadzania operacji u chorych w tak zaawansowanym wieku. – I mąż zaraz odżył mówiła w sądzie żona Henryka J., również oskarżona o wręczenie łapówki. – Ja nie zapłaciłam – kategorycznie zaprzeczała – a dr G. to wielki lekarz. Jestem chora, gdy patrzę, jak go potraktowano.

Już w czasie śledztwa przesłuchiwanym pokazywano filmy nagrane w gabinecie dr. G. zainstalowaną tajnie kamerą. Pierwszego dnia rozprawy oskarżeni pacjenci i ich rodziny wzbraniali się przed zapowiedzianą konfrontacją ich wyjaśnień z zarejestrowanym obrazem. Jeśli nie mieli złudzeń, że zostali "zdemaskowani" na filmie – twierdzili, że w kopercie, którą kładą na biurko, były wyniki badań laboratoryjnych, albo że np. widoczny na obrazie ich portfel nie został w końcu otwarty.

Zdarzały się też wyraźne sprzeczności między zeznaniami złożonymi w śledztwie i na sali sądowej.

Tak było w przypadku córki i żony chorego na tętniaka Piotra K. spod Ostrowca. Dr G. podjął się ryzykownej operacji. Z sukcesem. 21-letnia córka zeznała w śledztwie, że mama dała doktorowi w sumie 900 złotych i bombonierkę. Wtedy lekarz miał powiedzieć, że zamiast pieniędzy wolałby córkę. Następnie zauważył, iż tętniak może być dziedziczny, należałoby dziewczynę zbadać. I tak się stało. – Gdy wychodziłam z gabinetu – zeznała przed prokuratorem córka K. – doktor przytulił mnie i pocałował w policzek. Chciał się umówić na kawę, ale potem nie zadzwonił.

Przed sądem córka nie potwierdza wyjaśnień z śledztwa. Teraz jej wersja brzmiała: pieniądze dr G. dostał za konsultację w kwestii dziedziczenia choroby sercowej. Ani ona, ani jej matka nie wiedziały, że w szpitalu nie płaci się za wizyty prywatne.

W zgodnym chórze bagatelizowania faktu wręczenia pieniędzy jak dysonans zabrzmiało wyjaśnienie braci M.

Oskarżali oni dr. G. o to, że ich ojciec Florian F. zmarł wkrótce po operacji na skutek zostawienia przez nieuwagę gazika w komorze serca. Rozgoryczeni młodzi mężczyźni twierdzili, że sławny kardiochirurg wyraźnie dał im do zrozumienia, że "trzeba dać". Wręczyli doktorowi 1500 zł. A teraz oskarżają go w innym sądzie o przyczynienie się do śmierci ojca.

To nie napad, to CBA

Każdego ze składających wyjaśnienia sędzia pytał, jak wyglądało przesłuchanie. Rozniosło się już w mediach (proces dr. G. ma poniekąd polityczny charakter, wystarczy przypomnieć słynne zdanie byłego ministra Ziobry: "Już nikt przez tego pana pozbawiony życia nie będzie"), że CBA wszelkimi sposobami usiłowało wymusić na podejrzanych przyznanie się do wręczenia łapówki.

Dla większości – konieczność szczegółowego zrelacjonowania tego epizodu w ich życiu jest taką traumą, że po kilku wypowiedzianych słowach chcą opuścić budynek sądu.

Mąż oskarżonej Barbary Z. miał dopiero co przeszczepione serce i bał się pozostawać sam w domu. Gdy zapytał funkcjonariusza CBA, kiedy żona wróci z przesłuchania, usłyszał, że to tylko od niej zależy. Powie co trzeba, będzie wolna.

Po Elżbietę Z. policjanci przyjechali w środku nocy. Właśnie wróciła z mężem i dziećmi z ferii. Tuż przed jej domem, na podleśnej drodze, zajechały jej drogę dwa auta. Myślała, że to napad, zwłaszcza że w tych ciemnościach usłyszała pogróżkę: "Jak nie wysiądziesz, to cię wyciągniemy przez okno". Zadzwoniła na najbliższy posterunek i wtedy dowiedziała się, że ma do czynienia z CBA.

Elżbieta Z. przesiedziała w areszcie do rana. Nie dopuścili do niej adwokata.

Tadeusz K. skarżył się na wyprowadzanie go z mieszkania w bloku jak przestępcę, który zamierza uciec. ("Wszyscy sąsiedzi widzieli, taki wstyd".)

Gdy CBA przyjechało do domu Piotra K., funkcjonariusze zamknęli jego starszych rodziców w jednym pokoju i następnie przekopali cały dom w poszukiwaniu dokumentacji lekarskiej. Rekonwalescentowi z niedawno operowanym tętniakiem podskoczyło ciśnienie, trzeba było wezwać pogotowie. Ale żaden lekarz nie chciał przyjechać, bo już wiedzieli, że u chorego jest policja. CBA zabrało na nocne przesłuchanie do Warszawy żonę i córkę Piotra K. Jak stwierdziła w sądzie ta pierwsza, straszono ją, że pójdzie na 3 miesiące do aresztu: "Przyznałam się do wszystkiego, bo chciałam jak najprędzej wrócić do pozostawionego bez żadnej opieki męża, a oni nawet nie pozwolili mi zadzwonić, żeby się upewnić, czy żyje".

Głos ma oskarżony

Drugi dzień procesu. Sala pustawa, bo oskarżeni o wręczenie łapówki pacjenci są nieobecni. Prosili, aby, jeśli to nie jest konieczne, nie ściągać ich do sądu taki kawał drogi, z różnych zakątków Polski. Sędzia na to przystał.

Dziś ma głos oskarżony dr G. Opanowany, z nieścieralnym lekkim uśmiechem, elegancki w gestach. (Gdy wstaje, za każdym razem zapina marynarkę.)

Nie przyznaje się do winy: – Tak przedstawionych zarzutów nie akceptuję z uwagi na błędy interpretacyjne CBA. Na tym etapie nie chcę składać wyjaśnień.

Sędzia odczytuje fragmenty zeznań składanych przez kardiochirurga w śledztwie. Wtedy powiedział:

Przez 20 lat praktyki, 600 przeszczepów, nigdy nie uzależniał przeprowadzenia operacji otrzymaniem korzyści majątkowej. Dostawał dowody wdzięczności. Głównie kwiaty, które potem zanosił do kaplicy szpitalnej. Zdarzało się, że pacjent zostawiał w gabinecie książkę, a w niej kopertę, czy pod stolikiem jakieś zawiniątko; ale takich przypadków było tylko kilka. Zawsze zdecydowanie odmawiał przyjęcia prezentu, a jeśli już tak się stało, często przeznaczał zawartość koperty na potrzeby szpitala. Bywało tak, że pacjent dawał w kopercie historię choroby. Na obrazie potajemnie zainstalowanej w gabinecie kamery CBA mogło to wyglądać na łapówkę.

Dr G. wyjaśniał, skąd w jego mieszkaniu było tyle różnego rodzaju upominków, zastawy stołowej, kosztownej biżuterii, cennych zegarków. itd. Twierdził, że są to prezenty, które kupił żonie. Dlatego boleśnie uderzyła go jej niewdzięczność, gdy wkrótce po aresztowaniu męża złożyła pozew o rozwód.

- Skojarzyłem to z koneksjami teściowej z rodziną prezydenta – mówił.

Stanowczo zaprzeczył, że składał młodym kobietom z rodziny pacjenta propozycje seksualne. Powiedziałem: wolę córkę niż pieniądze, aby rozładować stres. Nie jest prawdą, że finansowałem agencję towarzyską.

W śledztwie dr G. obszernie zeznawał w kwestii śmierci 3 pacjentów, o których mimowolne uśmiercenie był wówczas oskarżony. – Przyznaję się do nieumyślnego pozostawienia gazika w sercu operowanego Feliksa M. – powiedział do protokołu – nie fałszowałem dokumentacji medycznej. Opisał okoliczności: Pod koniec operacji, gdy pacjent "został zamknięty", instrumentariuszka najpierw potwierdziła, że ma wszystkie narzędzia i używane środki opatrunkowe, a w kilka godzin później miała wątpliwości.

Wobec prawidłowego działania zastawki uznał, że ponowna, natychmiastowa operacja jest zagrożeniem. W piątej dobie nastąpiło jednak załamanie krążenia i trzeba było otworzyć aortę, usunąć gazik. Niestety, chory zmarł z powodu zakażenia.

Sędzia odczytał też wyjaśnienia dr. G. o okolicznościach śmierci pacjenta Jerzego G. ze wsi spod Sieradza. Jego przyjazd do warszawskiego szpitala poprzedził telefon ordynatora ze szpitala w Sieradzu do dr. G.: Czy nie podjąłby się transplantacji serca, bo kliniki w Łodzi i Zabrzu odmówiły? Trafił się odpowiedni dawca z Elbląga. Zdaniem prokuratury, w szpitalu MSWiA pacjenta zakwalifikowano do przeszczepu mimo przeciwwskazań, tzw. wysokich oporów płucnych, a decyzję o odłączeniu aparatury podtrzymującej życie dr G. podjął bez zapoznania się z wynikami aktualnych badań.

Przesądzającą o winie lekarza opinię ekspercką napisał prof. Zbigniew Religa, wówczas minister zdrowia w rządzie PiS. Profesor uznał, że przypadek pacjenta spod Sieradza to był poważny błąd (nie morderstwo!) w procesie leczenia, gdyż dopuszczalne ryzyko zostało przekroczone.

Ale ta opinia spotkała się z zarzutem obrońców dr. G. Zdaniem prof. Antoniego Dziatkowiaka z kliniki krakowskiej, którego wychowankiem jest dr G., taką opinią Religa "przekroczył granice przyzwoitości". Wspominano o konflikcie interesów, bo to przecież Mirosław G. w 2001 r. zmienił prof. Religę na stanowisku ordynatora kliniki w szpitala MSWiA. Wymiana pokoleniowa nie nastąpiła w ciepłej atmosferze.

Od prokuratorskiego zarzutu "nieumyślnego zabójstwa", świadomego godzenia się na śmierć pacjenta, uratowała oskarżonego opinia prof. Hetzera z Centrum Serca w Berlinie. Wprawdzie zdaniem tego specjalisty zakwalifikowanie pacjenta spod Sieradza do transplantacji "należy ocenić bardzo krytycznie", ale, z drugiej strony, chory był w takim stanie, że bez interwencji kardiochirurga żyłby zaledwie kilkanaście dni.

Prof. Religa okazał się równie surowy w ocenie odpowiedzialności dr G. za życie Floriana M. Stwierdził, że bezpośrednią przyczyną śmierci M. było pozostawienie gazika w sercu. Za to jest odpowiedzialny operujący chirurg.

Prokuratura umorzyła sprawę narażenia na śmierć rolnika spod Sieradza oraz Floriana M. Podobnie potraktowała przypadek Marka Z. Dr G. wszczepił mu by-passy i opuścił podczas zabiegu salę operacyjną, gdyż spieszył się na uroczystość imieninową. Dokończenie operacji zostawił innym lekarzom.

Nie będę tego słuchał

Przez ponad dwie godziny sędzia odczytywała wyjaśnienia dr G. na temat atmosfery, jaka panowała w klinice kardiologicznej szpitala MSWiA, gdy w 2001 r. został jej szefem. Oskarżony wystawił sobie pomnik, który niewątpliwie na kolejnych rozprawach będą usiłowali podważyć jego podwładni, oskarżający szefa o mobbing. G. uprzedził ten atak, przedstawiając swych przeciwników – konkretnych lekarzy z imienia i nazwiska, w jak najgorszym świetle:

- Dr R. odmówił przyjazdu do chorego, którego operował, gdy wystąpiły powikłania. Kiedyś telefonicznie udzielił błędnej informacji o stanie pacjenta.

- Dr D. – marne kwalifikacje, nie był w stanie samodzielnie operować.

- Dr K. – nie dość że nie miał smykałki do operowania, to jeszcze nie chciał słuchać moich rad. Czasem musiałem go szturchnąć w bok, albo w nogę.

- Dr Cz. – Mimo długiego stażu niewiele operował, a jeśli już się do tego zabrał, samowolnie zmieniał technikę operowania, pod profesora Religę. Notorycznie odmawiał dyżurów. Mówił, że nie wierzy w laser, itd., lista jest długa.

- Zastałem zespół przerzedzony z dobrych lekarzy, którzy poszli za prof. Religą do Anina – podsumował oskarżony w śledztwie.

- Koledzy byli wrogo do mnie nastawieni, bo liczyli na to, że ordynatorem zostanie ktoś od nich. Tymczasem ja nie mogłem czekać z robieniem porządków.

Zorientował się, że oddział często był zamykany z powodu zakażeń. Tylko co czwarty spośród pacjentów po przeszczepie dożywał roku. Lekarze wchodzili na salę operacyjną prosto z ulicy, ubikacja była tuż obok, a na zapleczu rósł grzyb. Panowało kompletne bezhołowie organizacyjne. Asystenci opuszczali szpital według swego widzimisię, w dyżurkach lekarze oglądali telewizję, pacjenci wałęsali się po parku. Generalnie – szwankowała oddziałowa dokumentacja; nie było np. karty rozliczeń sprzętu, ani książki przychodu i rozchodu narkotyków.

Wprowadził reżim. Polecił zlikwidowanie wersalek w dyżurkach, odnotowywanie w zeszycie spóźnień na dyżury. Nakazał rehabilitację pacjentów, również w nocy. Gdy zorientował się, że poprzedni ordynator nie przykładał wagi do uczenia asystentów, a instrumentariuszki nie umiały podać chirurgowi właściwego noża, zarządził dni bez operacji, aby personel ćwiczył rutynowe czynności.

Kierowałem się zasadą – wyjaśnił śledczemu – aby mój personel zarobił jak najwięcej. Lekarze za każdy dyżur mieli płacone podwójnie. Były wydzielone pewne kwoty dla personelu niższego. Z dyrektorem szpitala spisałem zasady przyznawania premii za dodatkową pracę. Ale był też i punkt drugi umowy: jeśli po operacji wystąpią powikłania, zespół nie będzie nagradzany. W przeciwieństwie do mojego poprzednika, nie godziłem się na premie dla siebie.

Czy tak było naprawdę? Okaże się, gdy przyjdzie czas na zeznania spostponowanych lekarzy. A także pacjentów, nieskorych do wychwalania dr. G. Tych, którzy swoje żale i pretensje nagrali dzięki specjalnej infolinii, założonej przez prokuraturę.

Dr G. poprosił sąd o zwolnienie go z konieczności wysłuchania 500 godzin nagrań. – Byłoby to dla mnie bardzo przykre – przekonał sędziego. Sąd zgodził się też na zmniejszenie poręczenia majątkowego oskarżonego z 250 tys. złotych do 100 tys.





Najpopularniejsze artykuły

Münchhausen z przeniesieniem

– Pozornie opiekuńcza i kochająca matka opowiada lekarzowi wymyślone objawy choroby swojego dziecka lub fabrykuje nieprawidłowe wyniki jego badań, czasem podaje mu truciznę, głodzi, wywołuje infekcje, a nawet dusi do utraty przytomności. Dla pediatry zespół Münchhausena z przeniesieniem to wyjątkowo trudne wyzwanie – mówi psychiatra prof. Piotr Gałecki, kierownik Kliniki Psychiatrii Dorosłych Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Rzeczpospolita bezzębna

Polski trzylatek statystycznie ma aż trzy zepsute zęby. Sześciolatki mają próchnicę częściej niż ich rówieśnicy w Ugandzie i Wietnamie. Na fotelu dentystycznym ani razu w swoim życiu nie usiadł co dziesiąty siedmiolatek. Statystyki dotyczące starszych napawają grozą: 92 proc. nastolatków i 99 proc. dorosłych ma próchnicę. Przeciętny Polak idzie do dentysty wtedy, gdy nie jest w stanie wytrzymać bólu i jest mu już wszystko jedno, gdzie trafi.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.

Ukraińcy zwyciężają też w… szpitalach

Placówki zdrowia w Ukrainie przez 10 miesięcy wojny były atakowane ponad 700 razy. Wiele z nich zniszczono doszczętnie. Mimo to oraz faktu, że codziennie przybywają setki nowych rannych, poza linią frontu służba zdrowia daje sobie radę zaskakująco dobrze.

Osteotomia okołopanewkowa sposobem Ganza zamiast endoprotezy

Dysplazja biodra to najczęstsza wada wrodzona narządu ruchu. W Polsce na sto urodzonych dzieci ma ją czworo. W Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym pod kierownictwem dr. Jarosława Felusia przeprowadzane są operacje, które likwidują ból i kupują pacjentom z tą wadą czas, odsuwając konieczność wymiany stawu biodrowego na endoprotezę.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.

ZUS zwraca koszty podróży

Osoby wezwane przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych do osobistego stawiennictwa na badanie przez lekarza orzecznika, komisję lekarską, konsultanta ZUS często mają do przebycia wiele kilometrów. Przysługuje im jednak prawo do zwrotu kosztów przejazdu. ZUS zwraca osobie wezwanej na badanie do lekarza orzecznika oraz na komisję lekarską koszty przejazdu z miejsca zamieszkania do miejsca wskazanego w wezwaniu i z powrotem. Podstawę prawną stanowi tu Rozporządzenie Ministra Pracy i Polityki Społecznej z 31 grudnia 2004 r. (...)

Terapia schizofrenii. Skuteczność w okowach dostępności

Pod koniec marca w siedzibie Polskiej Agencji Prasowej odbyła się debata ekspercka pt.: „W parze ze schizofrenią. Jak zwiększyć w Polsce dostęp do efektywnych terapii?”. Spotkanie moderowane przez red. Renatę Furman zostało zrealizowane przez organizatorów Kongresu Zdrowia Psychicznego oraz Fundację eFkropka.

Chorzy na nienawiść

To, co tak łagodnie nazywamy hejtem, to zniewagi, groźby i zniesławianie. Mowa nienawiści powinna być jednoznacznie piętnowana, usuwana z przestrzeni publicznej, a sprawcy świadomi kary. Walka o dobre imię medyków to nie jest zadanie młodych lekarzy.

Zmiany skórne po kontakcie z roślinami

W Europie Północnej najczęstszą przyczyną występowania zmian skórnych spowodowanych kontaktem z roślinami jest Primula obconica. Do innych roślin wywołujących odczyny skórne, a występujących na całym świecie, należy rodzina sumaka jadowitego (gatunek Rhus) oraz przedstawiciele rodziny Compositae, w tym głównie chryzantemy, narcyzy i tulipany (...)

Czy Trump ma problemy psychiczne?

Chorobę psychiczną prezydenta USA od prawie roku sugerują psychiatrzy i specjaliści od zdrowia psychicznego w Ameryce. Wnioskują o komisję, która pozwoli zbadać, czy prezydent może pełnić swoją funkcję.

Ubezpieczenia zdrowotne w USA

W odróżnieniu od wielu krajów, Stany Zjednoczone nie zapewniły swoim obywatelom jednolitego systemu ubezpieczeń zdrowotnych. Bezpieczeństwo zdrowotne mieszkańca USA zależy od posiadanego przez niego ubezpieczenia. Poziom medycyny w USA jest bardzo wysoki – szpitale są doskonale wyposażone, amerykańscy lekarze dokonują licznych odkryć, naukowcy zdobywają nagrody Nobla. Jakość ta jednak kosztuje, i to bardzo dużo. Wizyta u lekarza pociąga za sobą wydatek od 40 do 200 $, jeden dzień pobytu w szpitalu – 400 do 1500 $. Poważna choroba może więc zrujnować Amerykanina finansowo, a jedna skomplikowana operacja pochłonąć jego życiowe oszczędności. Dlatego posiadanie ubezpieczenia zdrowotnego jest tak bardzo ważne. (...)

Kobiety w chirurgii. Równe szanse na rozwój zawodowy?

Kiedy w 1877 roku Anna Tomaszewicz, absolwentka wydziału medycyny Uniwersytetu w Zurychu wróciła do ojczyzny z dyplomem lekarza w ręku, nie spodziewała się wrogiego przyjęcia przez środowisko medyczne. Ale stało się inaczej. Uznany za wybitnego chirurga i honorowany do dzisiaj, prof. Ludwik Rydygier miał powiedzieć: „Precz z Polski z dziwolągiem kobiety-lekarza!”. W podobny ton uderzyła Gabriela Zapolska, uważana za jedną z pierwszych polskich feministek, która bez ogródek powiedziała: „Nie chcę kobiet lekarzy, prawników, weterynarzy! Nie kraj trupów! Nie zatracaj swej godności niewieściej!".

Mielofibroza choroba o wielu twarzach

Zwykle chorują na nią osoby powyżej 65. roku życia, ale występuje też u trzydziestolatków. Średni czas przeżycia wynosi 5–10 lat, choć niektórzy żyją nawet dwadzieścia. Ale w agresywnej postaci choroby zaledwie 2–3 lata od postawienia rozpoznania.

Samobójstwa wśród lekarzy

Jeśli chcecie popełnić samobójstwo, zróbcie to teraz – nie będziecie ciężarem dla społeczeństwa. To profesorska rada dla świeżo upieczonych studentów medycyny w USA. Nie posłuchali. Zrobili to później.




bot