Podczas pierwszego posiedzenia rady programowej naszej "Kliniki" zapytaliśmy członków rady – wybitnych specjalistów w poszczególnych dziedzinach medycyny – czy i jak, ich zdaniem, wprowadzenie systemu ubezpieczeń zdrowotnych wpływa na poziom leczenia i stan zdrowia Polaków. Czy reforma rzeczywiście ogranicza dostęp pacjentów z poważnymi schorzeniami do placówek specjalistycznych? Czy zakres wiedzy i umiejętności lekarzy pierwszego kontaktu jest wystarczający, aby mogli udźwignąć główny ciężar opieki nad zdrowiem społeczeństwa? Poniżej fragmenty wypowiedzi naszych gości.
Prof. dr Bogdan Chazan – krajowy konsultant w dziedzinie ginekologii i położnictwa
Wskaźnik umieralności niemowląt jest dobrym odzwierciedleniem poziomu opieki medycznej. Wskaźnik ten, obliczany co miesiąc przez Instytut Matki i Dziecka, ostatnio bardzo wyraźnie się obniża. Jednocześnie w odczuciu społecznym jakość opieki medycznej się pogarsza. Stan zdrowotności społeczeństwa zależy także od innych, niemedycznych czynników. Możliwe, że to głównie one wywierają korzystny wpływ na obiektywne wskaźniki stanu zdrowia populacji: umieralność niemowląt czy współczynnik umieralności okołoporodowej płodów i noworodków, który także ma tendencję spadkową.
Nie jest prawdą, iż kobiety ciężarne nie mają się gdzie leczyć, a dzieci trafiają do szpitali w stanach bardziej zaawansowanej choroby niż dawniej.
Najważniejsza dla zdrowia społeczeństwa jest opieka podstawowa, nie specjalistyka. To właśnie od lekarza poz zależy, jak szybko zostanie wdrożona skuteczna kuracja, a przede wszystkim – czy zostaną wykorzystane szanse prewencji powikłań. Jest istotne, w jaki sposób uratujemy noworodka ważącego 700 g, ale dużo ważniejsza jest taka opieka nad kobietą ciężarną, by porodów przedwczesnych było jak najmniej.
Kilka miesięcy temu wydawało się, że mamy do czynienia z pogorszeniem stanu opieki podstawowej nad kobietą w ciąży. W większości województw zostały zlikwidowane struktury nadzoru specjalistycznego nad zdrowiem matek i dzieci. Ostatnio ma jednak miejsce odbudowa tych instytucji, a raczej kilkuosobowych zespołów w województwach. Nadzór, który będzie teraz działał pod egidą wojewodów, poprawi sytuację. Działalność tych zespołów będzie koordynowana przez Instytut Matki i Dziecka.
Ginekologia jest w niezłej sytuacji, co potwierdza chociażby zmniejszająca się liczba zgonów okołoporodowych. Ale trzeba pamiętać, że w nowym systemie ochrony zdrowia ginekologia jest jedną z nielicznych dziedzin, w których pacjentka nie musi mieć skierowania od lekarza rodzinnego do specjalisty; dostęp do niego nie jest ograniczony.
Prof. dr Jerzy Bodalski – pediatra, diabetolog
Reforma została wypracowana przez urzędników, bez udziału środowiska lekarskiego, a informacja o jej celach i wdrażaniu była skąpa i nadal jest ułomna.
Przez lata byliśmy świadkami daleko posuniętej specjalizacji w medycynie, aż do wyodrębnienia wyrafinowanych specjalności. Tworzyły się wysokospecjalistyczne zespoły, które na temat określonych patologii miały bardzo dużo do powiedzenia. Reforma sprawiła, że opiekę nad zdrowiem narodu powierzono lekarzowi opieki podstawowej. Rola specjalistów, ludzi doskonale wykształconych w wąskich dziedzinach, zdewaluowała się z dnia na dzień. Dziś są praktycznie nikomu niepotrzebni, sfrustrowani, odczuwają gorycz i niedosyt. Na ich pracę nie ma zapotrzebowania.
Lekarz poz natomiast musi codziennie wybierać: czy rezygnując z przyznanych mu środków, skierować pacjenta do lekarza, który więcej wie, czy też podejmując ryzyko eksperymentowania – samodzielnie kontynuować terapię? Ten wybór stanowi często dla lekarzy swoisty test etyczny, egzamin z wierności przysiędze Hipokratesa: spełniania misji i powinności lekarskich, zgodnie z jej zasadami, czy też przedkładania interesu własnego ponad uczciwość zawodową.
Zauważalnym efektem tych wyborów jest systematyczny odpływ pacjentów od specjalistów. W wojewódzkiej przychodni diabetologicznej w Łodzi było zarejestrowanych 10 tys. pacjentów, odeszło już 7 tys. Stało się tak, bo lekarze poz nie kierują chorych na cukrzycę do poradni specjalistycznych. To jest fakt, którego nie można nie zauważyć bądź przejść nad nim obojętnie. To jest sprawa losu ok. 2 mln ludzi w naszym kraju chorych na cukrzycę, przy powiększających się z roku na rok wskaźnikach zapadalności na tę chorobę. Ta choroba społeczna, leczona niewłaściwie, wiedzie w prostej linii do rozwoju przewlekłych powikłań. Istnieje wiele poważnych i wiarygodnych opracowań, z których wynika, że inwestowanie w system profesjonalnej opieki nad chorym na cukrzycę skutecznie chroni przed nieuniknionym zwielokrotnieniem obciążeń ekonomicznych (pomijam tutaj mniej istotny dla reformatorów aspekt lekarski czy ludzki wynikający z biologicznej degradacji człowieka źle leczonego). Oddanie ludzi chorych na cukrzycę w ręce nie przygotowanych do ich leczenia lekarzy poz, przy jednoczesnym naturalnym uwiądzie istniejącego systemu opieki specjalistycznej, jest merytorycznym błędem reformy. Skutki tego błędu będą coraz bardziej widoczne w miarę upływu lat. Receptą na możliwie szybkie skorygowanie błędu jest, w mojej opinii, nadanie ludziom chorym na cukrzycę prawa dostępu do lekarza diabetologa bez pośrednictwa lekarza poz. Na taką decyzję oczekują ludzie chorzy na cukrzycę w Polsce i ich dotychczasowi lekarze.
Szacuję, że z obecnych 20 tys. lekarzy pierwszego kontaktu ok. 2 tys. jest dobrze wykształconych do odpowiedzialnego pełnienia swojej roli. Pozostałe 18 tys. to tylko przysposobieni lekarze innych specjalności. Nie wiem, jak ta sytuacja wpływa na stan zdrowia społeczeństwa.
Niekompetencji lekarzy rodzinnych można oczywiście zaradzić. Trzeba ich kształcić. Skoro ciężar ochrony zdrowia został przesunięty na lekarzy rodzinnych, to muszą mieć oni możliwość zdobycia gruntownego i wszechstronnego wykształcenia. Mogą to zrobić tylko wyższe uczelnie medyczne, jedyne w kraju instytucje posiadające warsztat, odpowiednią kadrę nauczycieli oraz doświadczenia organizacyjne w kształceniu podyplomowym. Trzeba opracować szeroki program kształcenia, bo ten, który istnieje w sferze kształcenia lekarza rodzinnego, jest szczątkowy, symbliczny i żadną miarą nie przystaje do wielkości zadania, jakim jest reformowanie systemu ochrony zdrowia narodu. Brak w tym ogromnym przedsięwzięciu jasnej i czytelnej roli wyższej szkoły medycznej, społeczności akademickiej oraz jej bazy dydaktycznej – szpitala klinicznego – jest według mnie niezrozumiałym przeoczeniem.
Nie tylko programy szkolenia lekarzy rodzinnych są niewystarczające. Nie mamy też jasnego systemu kształcenia specjalizacyjnego. Zrobiono pierwszy krok – specjalizacja z dwustopniowej została zredukowana do jednostopniowej. Ale od wielu miesięcy nie powołano ośrodków, które mają prawo kształcić specjalistów. Możliwość podjęcia specjalizacji jest reglamentowana, dla niektórych specjalności nadal zawieszona. Nie wiadomo, w jakim zakresie i na jak długo. Nie wiemy także, ilu specjalistów w poszczególnych dziedzinach jest nam potrzebnych, w kontekście ich ograniczonej roli w reformowanym systemie ochrony zdrowia. Jaki kierunek działań strategicznych przyjął resort ochrony zdrowia w tym zakresie? To powinno być czytelne dla wszystkich. A nie jest.
Nikogo nie posądzam o złą wolę. Mam pretensję raczej o nieporadność, a zwłaszcza o brak konsultacji z profesjonalistami.
Gdybym miał moc sprawczą, to z licznych programów szkolenia lekarzy rodzinnych wybrałbym jeden najlepszy, określił ramy czasowe i sposób ich kształcenia. Następnie stworzyłbym klarowną politykę w stosunku do szpitali klinicznych i większą wagę przywiązywałbym do upowszechniania założeń reformy, a także do częstszych kontaktów resortu zdrowia ze środowiskami medycznymi.
Prof. dr Jerzy Socha – gastroenterolog, hepatolog, specjalista w żywieniu dzieci
Pięć lat przed wprowadzeniem reformy przygotowaliśmy w Centrum Zdrowia Dziecka raport dla Ministerstwa Zdrowia na temat pediatrii. Wskazaliśmy na konieczność ustalenia szczebli referencji, staraliśmy się określić zagrożenia oraz przewidzieć, jaką liczbę specjalistów należy wykształcić, aby zapobiegać niepokojącym zjawiskom w pediatrii. Wiele ówczesnych prognoz już się sprawdza. W pierwszym roku reformy załamał się przepływ pacjentów między poz a placówkami specjalistycznymi. Tak źle prowadzeni pacjenci jak obecnie jeszcze do CZD nie trafiali. Lekarz poz, który chyba czuje presję kas chorych, zbyt długo zwleka z wysłaniem chorego dziecka do specjalisty. W ostatnich miesiącach obserwujemy niewielką poprawę sytuacji. Chciałbym więc wierzyć, że etyka lekarska zwycięża nad pieniądzem.
Myślę, że najwyższy czas, aby kasy chorych i lekarze poz zrozumieli, że nie chcemy robić niczego innego niż dotychczas. Nikomu nie chcemy odbierać chleba. Chodzi nam tylko o dobro pacjenta. Najtrudniejsza sytuacja dla Ministerstwa Zdrowia i kas chorych wynika z niedostatecznej orientacji co do częstości występowania i ciężkości chorób. Zresztą ocena popytu na opiekę w zakresie leczenia poszczególnych chorób jest bardzo trudna – ze względu na zmienność w czasie. Nie wszystko jednak toczy się źle. Rekomendowanie szpitali funkcjonuje: formalnie lub nieformalnie. Opracowywane są standardy medyczne. Np. w CZD stale nad nimi pracujemy i je publikujemy.
Upowszechniane jest przekonanie, że mamy w kraju za dużo łóżek pediatrycznych. Tymczasem uważam, że posługiwanie się wskaźnikami liczby łóżek potrzebnych w poszczególnych dziedzinach jest błędem. Przez 50 lat każdy szpital starał się zwiększać liczbę łóżek, bo od tego zależało przyznanie budżetowych pieniędzy. W efekcie do dzisiaj sale są niepotrzebnie zagęszczone. Trzeba zresztą pamiętać, że pediatria jest szczególną dziedziną. Zagęszczenie łóżek powoduje przenoszenie infekcji. Na Zachodzie sale liczą 1 lub 2 łóżka. Przy 70-procentowym obłożeniu 30 proc. sal jest wolnych. U nas, nawet przy 50-procentowym obłożeniu, w każdej sali leżą 2-3 osoby. Podobnie jak w innych krajach uważamy także, że matka powinna przebywać jak najczęściej z hospitalizowanym dzieckiem. Jeśli zatem – w konsekwencji – rozgęścimy sale, to może się okazać, że wcale nie mamy za dużo szpitali czy oddziałów pediatrycznych.
Doc. dr Włodzimierz Samborski – reumatolog
W dyscyplinie, którą reprezentuję, pacjent może poczekać na specjalistyczne leczenie, chociaż cierpi z powodu dolegliwości bólowych. Chorzy, którzy mają ograniczony dostęp do specjalistów, ratują się przed obezwładniającym cierpieniem, przyjmując bardzo dużo środków przeciwbólowych. Lekarze rodzinni opóźniają dotarcie chorego do specjalisty, uważając, że reumatyzm można leczyć za pomocą leków likwidujących objawy. Tymczasem jest około 200 odmian chorób reumatycznych. Nieraz są to bardzo skomplikowane schorzenia, zagrażające życiu. Niektórzy pacjenci docierają do specjalistów na własną rękę, ale większość nie ma takich możliwości. Obawiam się zatem, że – przynajmniej w mojej specjalności – będziemy obserwować rosnącą liczbę przypadków źle leczonych chorób reumatycznych.
Dr Jacek Klawe – krajowy konsultant w dziedzinie higieny i epidemiologii
Reforma była konieczna, ale powinna być wprowadzona znacznie wcześniej. Przez wszystkie wypowiedzi moich kolegów przewija się ten sam wątek: brakuje dobrze wykształconych lekarzy opieki podstawowej, a wykonujący ich obowiązki rekrutują się z przeróżnych specjalności i lekarzami rodzinnymi, w dosłownym znaczeniu, nie są. Reforma, która miała się oprzeć na lekarzach rodzinnych, trafiła w próżnię. Trzeba uzupełnić niedobory kadrowe w tej dziedzinie. Jeżeli będą dobrze wyszkoleni lekarze rodzinni, problemy, o których mówimy, znikną.
Wprowadzenie reformy zaowocowało, niestety, wieloma skutkami ujemnymi – pogubiliśmy rozwiązania, które sprawdzały się i przynosiły wymierne korzyści pacjentom. Jako przykład podam szczepienia ochronne, przeprowadzane w szkołach czy przedszkolach. System szczepień w tych placówkach ułatwiał ich ewidencję. Dziś nie ma przejrzystej ewidencji szczepień. Dzieci poddawane są im są w różnych miejscach, a poszczególne kasy w dowolny sposób refundują koszty wykonania szczepień. Myślę, że każda specjalność miała w swojej organizacji dobre, sprawdzone rozwiązania: nadzór, procedury itp. Wiele z tych rozwiązań zostało zaprzepaszczonych. A odbudowanie tych dobrych zasad będzie trudne. Mimo to sądzę, że reforma była konieczna.
Prof. dr Wojciech Rowiński – krajowy konsultant w dziedzinie transplantologii klinicznej
Reforma systemu ochrony zdrowia została zaprojektowana i wprowadzona po amatorsku. Jeśli się robi jednak rewolucję, to trzeba się liczyć z ofiarami. Tak samo jest i u nas. Obecna sytuacja odbije się zatem na stanie zdrowia społeczeństwa, nie mam co do tego wątpliwości.
Jeżeli z powodów politycznych postanowia się w jednym dniu wprowadzić cztery systemowe reformy, co jest absurdem, to trzeba wziąć za to pełną odpowiedzialność. A nie – przerzucać ją na środowisko lekarskie. Jeżeli się chce, aby środowisko brało udział w przemianach i było za nie współodpowiedzialne, to trzeba z nim rozmawiać. Z lekarzami nie rozmawiano nigdy. Nie robiły tego poprzednie ekipy rządowe i nie robi obecna. Częstuje się nas frazesami, ideologią, ale do prawdziwej wymiany poglądów nie dochodzi.
Medycyna rodzinna, co zrozumiałe samo przez się, powinna się opierać na lekarzu rodzinnym. Myślę, że wymieniona już liczba 2 tys. dobrze wyszkolonych lekarzy rodzinnych jest zawyżona. Może tych rzeczywiście dobrych jest pięćdziesięciu? Prawdziwy lekarz rodzinny powinien umieć wykonać drobne zabiegi chirurgiczne, nastawiać kości, nacinać ropnie, odebrać poród, prawidłowo rozpoznać zapalenie wyrostka itd. U nas takich chyba nie ma. Jeżeli za pięć lat ma być lepiej, to przede wszystkim trzeba szkolić lekarzy rodzinnych, w czym m.in. "Służba Zdrowia" powinna pomagać, publikując artykuły przeznaczone dla tej grupy lekarzy.
Prof. dr Wojciech Noszczyk – krajowy konsultant w dziedzinie chirurgii naczyniowej
Nie zgadzam się z moimi kolegami. Dobrze, że reforma została wprowadzona. Należy wyrazić uznanie politykom, którzy chcieli tego dokonać, a nie – odkładać decyzje do następnej kadencji. Nie zgadzam się również, że nie poniosą oni odpowiedzialności za popełnione błędy. Odpowiedzialność polityczna za wprowadzenie reform spada na obecny rząd, a oceną jego działalności będą wyniki głosowania w następnych wyborach.
Dla mnie ważne jest, że w ogóle wprowadzono reformę. Kiedy robimy remont w domu, najpierw zawsze jest bałagan. Musimy tylko możliwie spokojnie przejść przez ten pierwszy, niedobry okres. Muszą być toczone dyskusje, co i jak poprawić, ale trzeba też podziękować za dalszą pracę ludziom niekompetentnym. I trzeba widzieć, że się wiele zmienia na lepsze. Toteż wierzę, że uda się pomyślnie przeprowadzić konieczne zmiany, które będą korzystne dla pacjentów i dla nas, lekarzy.
Prof. dr Andrzej Borówka – krajowy konsultant w dziedzinie urologii
Bez wahania podzielam przedstawioną przez prof. Noszczyka opinię o konieczności wprowadzenia reformy ochrony zdrowia i wyrażam zadowolenie, że wreszcie, przed rokiem, została zapoczątkowana. Nie mam żadnych wątpliwości, że reformę trzeba kontynuować.
Wyjście ze śmiertelnej choroby, która toczyła naszą służbę zdrowia przez 50 lat, musi być bolesne. Szkoda, że w okresie ostatnich 10 lat nie wypracowano korzystniejszej metody wprowadzania reformy. Trudno mówić o roli lekarzy rodzinnych w oderwaniu od spraw systemowych. Moim zdaniem, najistotniejsze jest określenie, w jaki sposób osiągnąć cele, które stoją przed reformą. Z całą pewnością nie tak, jak się to obecnie czyni. Nadal w zbyt małym stopniu uwzględnia się zasady wolnego rynku w stosunku do świadczeniodawców. Cała służba zdrowia jest skrajnie uzależniona od monopolu kas chorych. Poczynania ministerstwa sprawiają nierzadko wrażenie działania doraźnego. Uważam, że rewolucji, którą rozpoczęto przed rokiem, potrzebna jest ewolucja. Obawiam się też, że zbyt mało jest w naszym kraju ludzi, którzy rzeczywiście wiedzą, jak przeprowadzić reformę ochrony zdrowia. W ostatnim 10-leciu można było z pewnością wykształcić większą liczbę specjalistów w tej dziedzinie, nawet za granicą. Mam nadzieję, że wprowadzenie alternatywnych systemów ubezpieczeń zdrowotnych, przewidziane za 2 lata, pozwoli przełamać monopol obecnie działających kas chorych i tym samym zmieni dzisiejsze oblicze reformy. Przyczyni się też do poprawy sytuacji chorych korzystających z usług zakładów opieki zdrowotnej i ułatwi funkcjonowanie służby zdrowia.
Prof. Andrzej Gładysz – krajowy konsultant w dziedzinie chorób zakaźnych
Przez pewien czas myślałem naiwnie, że zostanie spełniona podstawowa zasada reformy, to znaczy: przepływ pieniądza za pacjentem. Wyobrażałem sobie, że pacjent, który będzie wymagał pomocy, znajdzie ją w placówce, którą uzna za najlepszą. Miałem nadzieję, że nie będzie problemu z tym, kto i w jakim czasie sfinansuje terapię. Okazało się jednak, że pieniądze nie poszły za pacjentem i nie zadano sobie nawet trudu policzenia kosztów podstawowych (standardowych) usług, jakie służba zdrowia wykonuje w codziennej praktyce, a które to ceny można łatwo wyliczyć. Mam pełną świadomość, że nie ma lekarzy rodzinnych z prawdziwego zdarzenia. Ale nie jest to nasza, lekarzy, wina. Winę za to ponoszą decydenci, którzy nie zastanowili się, jak – etapami – wdrażać reformę.
Uważam, że do chwili wykształcenia odpowiedniej grupy dobrych lekarzy rodzinnych powinno się stworzyć rozwiązania przejściowe. Nie może być tak, że każdy, kto deklarował gotowość pracy jako lekarz rodzinny, przechodzi drobne przeszkolenie, dostaje pieniądze i decyduje o wszystkim, co się dzieje z jego podopiecznym.
Dziś nie ma jednoznacznego systemu kierowania pacjentów, który uchroniłby ich przed zbyt późnym dotarciem, często już z powikłaniami, do specjalisty. Jestem przekonany, że większość lekarzy poz ma ambicje uprawiania tzw. medycyny ogólnej. Jednocześnie niedopuszczalna jest sytuacja, w której za lekarza decyduje się odgórnie, czy powinien on skierować pacjenta do specjalisty, czy też leczyć ma go sam. Nie do przyjęcia jest, aby o liczbie skierowań do specjalistów decydowały pieniądze, które może zaoszczędzić lekarz rodzinny.
W trakcie opracowywania założeń reformy nie stworzono koszyka usług niezbędnych choremu i nie zagwarantowano placówkom refundacji pełnych kosztów procedur usług standardowych. Tymczasem lekarz musi mieć w głowie schemat postępowania, jednakowy wobec wszystkich, zawsze ten sam – aby zmieścić się w - narzuconych z góry – kwotach refundacyjnych, najczęściej kumulacyjnych. Braku standardów nie da się wytłumaczyć brakiem pieniędzy. Wiele środków się marnuje, chociażby z powodu niekontraktowania przez kasy chorych procedur, których koszt jest z reguły niższy niż hospitalizacja – z konieczności. Każdy leczy według własnych procedur, nie zawsze zgodnie z racjonalnym postępowaniem terapeutycznym. Tak być nie może. Uważam, że proste zabiegi, np. chirurgiczne, niezależnie od miejsca ich wykonania, powinny kosztować w przybliżeniu tyle samo.
Włożyliśmy już wiele pracy w przygotowanie jednolitych procedur, ale nie zostały one wykorzystane. Nie może być tak, że koszt tej samej procedury, np. leczenia ostrej biegunki, jest uzależniony od przynależności do konkretnej kasy. Przedstawiciele kas nie mają rozeznania epidemiologicznego co do częstości występowania nawet tzw. codziennych chorób na terenie ich działania. Przyznają pieniądze na leczenie według bliżej nieokreślonych zasad, nie wiedząc, ilu jest chorych w poszczególnych grupach jednostek. Nie jest chyba trudno policzyć np., ile w 1999 r. usunięto w Polsce wyrostków robaczkowych i założyć, że w roku 2000 powinno być mniej więcej tyle samo tych operacji. Kosztowało to w roku ubiegłym kwotę x, więc podobną, uwzględniając inflację, należy przewidzieć na rok bieżący. Kwoty te, w przypadkach niepowikłanych, w całej Polsce powinny być zbliżone. W tym należy szukać oszczędności.
Obecnie nikt nie rozmawia ze specjalistami. Żeby nie być gołosłownym – od kilku miesięcy trwa dyskusja, kto i według jakich stawek ma finansować koszty kwalifikowania do leczenia antyretrowirusowego osoby zakażone HIV i jak często monitorować skuteczność leczenia. Decyzje, niestety, zapadają bez udziału specjalistów lub wbrew ich opiniom.
Dr hab. n. med. Jacek Kubiak – chirurg gastroenterolog
Pierwszy raz od wprowadzenia reformy systemu ochrony zdrowia mamy możliwość publicznego przedstawienia swoich poglądów. Jesteśmy zgodni, że reforma musiała zostać przeprowadzona. W założeniach jednak miała dać pacjentowi swobodny dostęp do lekarza, wybór specjalisty, szpitala. Stało się zupełnie inaczej. Nie ma swobodnego dostępu nawet do lekarza pierwszego kontaktu. Nie ma też swobodnego dostępu do specjalistów, co wszyscy podkreślają. Prawo wyboru szpitala pacjent ma tylko na terenie działania określonej kasy. W praktyce nie ma więc możliwości, aby pojechał do innego miasta na operację, bo regionalne kasy nie wydają zgody na leczenie poza terenem swojego działania. Lekarzom i pielęgniarkom reforma miała przynieść poprawę warunków pracy i płacy – i to także się nie stało.
Kiedy pytano mnie o ocenę ubiegłego roku, powiedziałem: dobrze się stało, że mieliśmy pacjentów, ale źle, że powstały kasy chorych w obecnym kształcie i bez pieniędzy.
Prof. dr Zbigniew Religa – krajowy konsultant w dziedzinie kardiochirurgii
Prace nad reformą trwały około 20 lat, a prowadzone były i są w bardzo szerokim gronie. Nie jest więc prawdą, że ktoś wymyślił ten kształt reformy w ciągu jednej nocy. Pracowali nad nią również liczni eksperci zagraniczni, których pytano, jak rozwiązać nasze problemy. Badano, jak te zagadnienia są rozwiązywane w innych krajach i powstała pewna wypadkowa, która ulegała modyfikacjom.
W Stronnictwie Konserwatywno-Ludowym utworzono zespół ds. monitorowania reform zdrowotnych pod kierownictwem posła Andrzeja Wojtyły i moim. Złożyliśmy w Sejmie i u pani minister Cegielskiej projekt nowelizacji zapisów ustawy o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym. Zwracamy w nim uwagę, że przyjęcie zasady limitowania usług szpitalnych i specjalistycznych przez kasy chorych, bez określenia zasad ustalania i wykorzystywania limitów powoduje, że pacjenci w stanach zagrożenia życia czy konieczności nagłych interwencji medycznych nie mogą być leczeni w placówkach, które wykorzystały limity i zmuszeni są szukać pomocy w pozostałych, nierzadko w odległych miejscowościach.
Uważamy, że wiele procedur medycznych nie wymagających natychmiastowej interwencji może być realizowanych w kolejności zgłoszeń. Ustalanie kolejki do zabiegu powinno się odbywać jawnie, co ograniczy szarą strefę usług. Należy rozwijać nowoczesne procedury, ponieważ są one bardziej bezpieczne i komfortowe dla pacjenta, mimo że droższe od tradycyjnych. Naszym zdaniem, korzystanie z takich procedur, jak laparoskopia czy litotrypsja powinno się odbywać za dodatkową opłatą lub w ramach ubezpieczeń dodatkowych.
SKL uważa, że kasy chorych powinny w sposób jawny dysponować środkami publicznymi. Niepokojący jest sposób utajniania umów ze świadczeniodawcami oraz zasad dystrybucji środków, która nie ma znamion podziału obiektywnego, zależnego od demografii, skażenia środowiska, uprzemysłowienia itp.
Nietrafny jest, naszym zdaniem, sposób opłat za usługi szpitalne metodą fee-for-service. Powoduje to eskalację kosztów. Kasy próbują temu zapobiec, wprowadzając limity. Jest to jednak niezgodne z ustawowymi zapisami o równym dostępie do świadczeń i zasadzie solidaryzmu społecznego. Jeżeli wprowadza się limity, to należy określić zasady korzystania ze świadczeń w ramach limitów. Dotychczasowy system wzbudza niepokoje społeczne i poczucie, że dostęp do świadczeń pogorszył się, podczas gdy miał być ułatwiony. Zdaniem SKL, opiekę szpitalną należy finansować w postaci budżetów globalnych. Finansowanie usług specjalistycznych także powinno się odbywać metodą budżetu globalnego (np. za usługi stomatologiczne, które ustawa gwarantuje bezpłatnie).
Ministerstwo powinno, na podstawie analizy wskaźników zachorowalności, chorobowości oraz hospitalizacji populacji za okres ostatnich kilkunastu lat, stworzyć mapę potrzeb zdrowotnych, którą kasy wykorzystywałyby w procesie zawierania umów. Jest to obecnie jedyna metoda pozwalająca obiektywnie podzielić środki na cele specjalistyki i hospitalizacje.
Uważamy za nietrafne i merytorycznie nieuzasadnione podejmowanie dyskusji przez rząd na temat działań osłonowych w stosunku do pracowników ochrony zdrowia mogących stracić pracę w związku z reformą. Powoduje to dodatkowy opór środowisk medycznych, zaniepokojonych zagrożeniem utraty miejsca pracy. Gdyby miało dojść do zwolnień, zagrażałoby to bezpieczeństwu zdrowotnemu Polaków. Wskaźniki zatrudnienia są w Polsce na poziomie średnich europejskich i światowych: na 1 lekarza przypada 425 pacjentów, a na 1 pielęgniarkę 179. Stosunek zatrudnienia pielęgniarek do lekarzy wynosi w Polsce 2,3 i jest porównywalny z innymi krajami, chociaż na świecie dąży się do tego, aby stosunek ten wahał się między 3 a 4. Restrukturyzacja łóżek szpitalnych powinna iść w kierunku podziału na łóżka długiego i krótkiego pobytu, co doprowadzi do zwiększenia liczby pielęgniarek zatrudnionych na oddziałach przewlekłych, kosztem zmniejszenia tam liczby lekarzy.
Polityka państwa powinna iść w kierunku wprowadzenia limitów przyjęć na studia medyczne, ponieważ w ostatnich latach liczba lekarzy wzrasta, rośnie też liczba studentów.
W związku z oddzieleniem podstawowej opieki medycznej od szpitali należy pilnie zreformować system kształcenia specjalizacyjnego w kierunku jednostopniowej specjalizacji, odbywanej w systemie rezydentur w akredytowanych do tego celu oddziałach szpitalnych, oraz wprowadzenia systemu "odnawiania" specjalizacji.
SKL proponuje też m.in. włączenie zadań wykonawczych Ministerstwa Zdrowia do wspólnego Ministerstwa Zabezpieczenia Socjalnego. Jednak, wzorem innych krajów, należy wydzielić dotychczasowe zadania kontrolne oraz profilaktykę, prewencję i promocję zdrowia, podporządkowując je bezpośrednio premierowi (Ministerstwo Zdrowia Publicznego). Nad ich realizacją czuwałby Naczelny Lekarz Zdrowia Publicznego, któremu powinny być podporządkowane inspekcje: ochrony środowiska, sanitarna, weterynaryjna, ochrony radiologicznej. Opracowywałby on raporty o stanie zdrowia i zagrożeniach mających wpływ na bezpieczeństwo zdrowotne obywateli, umożliwiające opracowanie polityki zdrowotnej państwa.