W końcu marca odbyło się pierwsze spotkanie Parlamentarnego Zespołu ds. Szpitali Powiatowych, które dotyczyło narastających problemów kadrowych w mniejszych szpitalach. Pośród, co zrozumiałe, wielu żalów i problemów zgłaszanych przez zarządzających szpitalami i przedstawicieli ich organów założycielskich, symptomatyczne było wystąpienie sekretarza stanu w Ministerstwie Zdrowia Józefy Szczurek-Żelazko.
Otóż pani minister podała sporo danych statystycznych będących w dyspozycji resortu, z których wynika olbrzymia dysproporcja zasobów ludzkich, tych obecnych, jak i przyszłych, pomiędzy wielkimi szpitalami podległymi resortowi zdrowia, uczelniom medycznym bądź urzędom marszałkowskim a szpitalami stricte powiatowymi.
Na początek trzeba ustalić jedno: szpitale powiatowe nie są wcale tymi, które udzielają świadczeń w czterech podstawowych zakresach, ponieważ wiele spośród nich ma oddziały specjalistyczne. Ponadto w większych miastach, zarówno w Warszawie czy w Krakowie, jak i w Legnicy czy w Suwałkach, nie istnieją typowe szpitale powiatowe, a ich funkcję wykonują szpitale miejskie, wojewódzkie i kliniczne. Zatem próba jakiegokolwiek podziału funkcjonalnego: szpitale powiatowe od świadczeń podstawowych – szpitale wojewódzkie i kliniczne od świadczeń specjalistycznych, nie odzwierciedla stanu faktycznego. Generalnie wygląda to mniej więcej tak: szpitale powiatowe – opieka podstawowa z czasami dość znaczną częścią usług specjalistycznych dla lokalnej społeczności; szpitale specjalistyczne – opieka specjalistyczna z opieką podstawową dla mieszkańców większych miast i przyległych miejscowości.
Według danych GUS, w miastach poniżej 100 tys. mieszkańców i na wsi mieszka ok. 60% mieszkańców, ale oczywiście nie jest to populacja, którą zajmują się wyłącznie szpitale powiatowe, bowiem wielu mieszkańców „już na starcie” szuka pomocy w większych szpitalach, traktując je jako lepsze, wielu zaś spośród nich wymaga specjalistycznych usług zdrowotnych, których szpitale powiatowe na ich terenie nie świadczą. Niemniej jednak, według danych podanych przez minister Józefę Szczurek-Żelazko, w szpitalach powiatowych wykonywane jest blisko 35% wszystkich hospitalizacji.
Proporcja ta, gdyby przyjąć, że hospitalizacje są związane z potrzebami zdrowotnymi, a nie koniecznością wykonania potrzebnej liczby świadczeń o najlepszych taryfach, aby zrealizować kontrakt z NFZ, byłaby może i dość naturalna. Jest, cytując klasyka, „oczywistą oczywistością”, że istniejący system finansowania świadczeń wymusza wyrobienie określonej liczby punktów dla uzyskania zakontraktowanego wynagrodzenia. Powoduje to, że liczba hospitalizacji jest dość luźno związana z potrzebami zdrowotnymi i nawet wprowadzenie sieci szpitali i ryczałtowego ich finansowania nie zlikwidowało tego zjawiska. Problemem głównym jednak jest to, że ta liczba świadczeń jest wykonywana w różnych szpitalach przy pomocy nieadekwatnych zasobów ludzkich, perspektywy zaś dotyczące zmiany proporcji tych zasobów przedstawiają się raczej ponuro.
Otóż aby wykonać blisko 35% świadczeń, szpitale powiatowe wykorzystują mniej niż 20% ogólnej liczby lekarzy specjalistów zatrudnionych w szpitalach. Wskazuje to na to, w jak nieadekwatny sposób są obciążeni pracą lekarze w mniejszych szpitalach. I nie można tego wyłącznie tłumaczyć, z przyczyn podanych wyżej, mniejszym skomplikowaniem wykonywanych świadczeń. Trzeba przy tym mieć na uwadze, że wielu spośród tych ciężko pracujących lekarzy to mieszkańcy wielkich miast, dojeżdżający do swojego miejsca pracy, zatem mogący ją porzucić w każdej chwili w przypadku uzyskania równie satysfakcjonującej oferty zatrudnienia bliżej miejsca zamieszkania.
Największym jednak dramatem jest informacja, że w szpitalach powiatowych jest kształconych w ramach rezydentur tylko 2% lekarzy. Także i tu można znaleźć tłumaczenie, że w Polsce jest blisko 90 specjalizacji, a w szpitalach powiatowych można realizować tylko znikomą ich część. Ale to także jest wskazówka, że takie ich rozdrobnienie nie jest korzystne dla procesu odtwarzania kadr specjalistycznych w całym systemie. Jednocześnie brak odtwarzania kadr w szpitalach mniejszych wcześniej czy później zaowocuje brakiem lekarzy do utrzymania działalności w kolejnych ich oddziałach.
Zestawienie liczb: blisko 35% wykonywanych hospitalizacji, przy mniej niż 20% wykonujących je specjalistów i ledwie 2% kształconych ich następców, wskazuje na potencjalną katastrofę części systemu opieki zdrowotnej w Polsce. Szpitale powiatowe dysponują najmniejszymi zasobami ludzkimi z bardzo ograniczonymi możliwościami ich odtwarzania. To właśnie tam pracuje najwięcej lekarzy w wieku emerytalnym. To tam dominują umowy kontraktowe, bo przy umowach o pracę nie sposób by było zabezpieczyć dyżury medyczne. To właśnie szpitale powiatowe są najbardziej zagrożone realizacją porozumienia ministra zdrowia z rezydentami, które gwarantuje podwyżki lekarzom specjalistom pod warunkiem pracy wyłącznie w podstawowym miejscu zatrudnienia. To także właśnie tam już następują likwidacje kolejnych oddziałów, a zdesperowani starostowie proponują, poprzez swoich dyrektorów, lekarzom zatrudnionym w podległych im szpitalach wynagrodzenia znacznie przekraczające uposażenie Prezydenta RP.
Władze publiczne zawsze realizują jakąś swoją politykę, w tym także politykę zdrowotną. Ponoszą także odpowiedzialność za efekty swojej polityki. Zadziwiające byłoby, gdyby ugrupowanie opierające się w znacznej mierze na elektoracie antyestablishmentowym, głównie na mieszkańcach mniejszych miast i wsi, dopuściło, poprzez swoją bierność wobec istniejących procesów, do zapaści kadrowej szpitali zabezpieczających opiekę rdzeniowi ich elektoratu. Ale nie takie rzeczy świat już widział. Może jednak Parlamentarny Zespół ds. Szpitali Powiatowych nie będzie kolejnym fasadowym tworem, ale stanie się torem transmisyjnym dla rządzących i uda się ten niekorzystny proces odwrócić?