Elektroniczne zwolnienia lekarskie od 1 grudnia są obligatoryjne, ale lekarze jeszcze długo będą je wystawiać w formie drukowanej, a ZUS musi takie zwolnienia honorować. Lekarze, pacjenci, pracodawcy do ostatniej chwili mieli nadzieję, że uda się znaleźć takie rozwiązanie, które nie skończy się totalnym chaosem.
Porozumienie Organizacji Lekarskich, skupiające wszystkie najważniejsze organizacje lekarzy, w ostatnich dniach listopada przedstawiło własne druki zaświadczeń lekarskich o niezdolności do pracy. Lekarze podkreślali – nie po raz pierwszy zresztą – że przepisy obligują ich wyłącznie do orzekania. Nic nie mówią o formie, w jakiej zwolnienie lekarz musi wystawić, by nie narażać się na konsekwencje zawodowe. Lekarze bowiem nie mają z ZUS podpisanych umów na wystawianie zwolnień lekarskich. A ZUS i rząd, najwyraźniej, przegapiły moment, w którym takie umowy mogły zostać podpisane. Gdyby do wielomiesięcznych przepychanek o e-zwolnienia wprowadzić element negocjacji warunków ich wystawiania, w tym wynagrodzenia dla lekarza za pracę na rzecz ZUS, być może bylibyśmy w zupełnie innym punkcie przechodzenia z formy papierowej na elektroniczną.
Przymus nie jest ani najlepszą, ani nawet dobrą formą motywowania lekarzy, którzy – o czym powinien pamiętać nie tylko minister zdrowia, ale też cały rząd, a już na pewno minister właściwy do spraw pracy – są wręcz przytłoczeni obowiązkami, w tym obowiązkami biurokratycznymi. Dobrze się więc stało, że na ostatnich metrach przed metą (jeśli za tę metę uznamy 1 grudnia) lekarze zobaczyli nie tylko „kij”, ale i niedużą marchewkę w postaci kilkudziesięciu milionów na zakup sprzętu i inne wydatki związane z informatyzacją placówek. Źle się stało, że rząd przez wiele miesięcy lekceważył argument: „po pierwsze nie mamy armat”. Tak, w drugiej dekadzie XXI wieku ciągle są praktyki lekarskie, całe przychodnie, w których lekarze nie mają komputerów w gabinetach. Albo takie, w których co prawda jest komputer, ale stary i bez możliwości obsługi rozwiązań z zakresu e-zdrowia. A przecież e-zwolnienie nie jest co prawda projektem resortu zdrowia, ale zaraz w kolejce czekają następne rozwiązania: e-recepta, e-skierowanie. Trudno sobie wyobrazić, by obciążać lekarzy całością wydatków związanych z przechodzeniem na cyfrowe rozwiązania. Zwłaszcza że duże placówki publiczne (i nie tylko publiczne) mogły dokonać rewolucji technologicznej w ogromnym stopniu za pieniądze unijne.
Najgłośniej w sprawie e-zwolnień interweniowały organizacje skupiające lekarzy POZ. Nic dziwnego, to właśnie do nich najczęściej przychodzą pacjenci potrzebujący zaświadczenia. Co więcej, niewykluczone, że w najbliższych tygodniach ruch w poradniach POZ jeszcze się zwiększy. Pacjenci nie tylko na SOR-ach czy w poradniach NPL, ale również u niektórych specjalistów słyszą coraz częściej, że zwolnienie może wystawić tylko „rodzinny”.
Cokolwiek mówili przedstawiciele ZUS w listopadzie, z pewnością będzie duża grupa lekarzy, którzy na e-zwolnienia się nie przestawi. Przynajmniej nie w najbliższych tygodniach, miesiącach. Może nie będzie to połowa (w ostatnich dniach listopada e-zwolnienia wystawiała połowa lekarzy), ale raczej nie mniej niż jedna trzecia. To bardzo dużo. Tymczasem publiczne wypowiedzi prezes ZUS zdawały się sugerować, że na
e-ZLA nie przejdą pojedyncze osoby. Wyjątki. Lub, jeśli tych wyjątków będzie więcej, będą to nadal tylko sytuacje kryzysowe, incydentalne – na przykład związane z brakiem dostępu do komputera czy brakiem Internetu. I tak, rzeczywiście, może być. Tylko że brak komputera i brak Internetu dla wielu lekarzy nie jest stanem kryzysowym, nie jest incydentem, tylko codziennością. Wszystkim byłoby łatwiej, gdyby Zakład Ubezpieczeń Społecznych przyjął wcześniej ten fakt do wiadomości.
Ministerstwo Zdrowia, wszystko na to wskazuje, stoi znacznie mocniej nogami na ziemi. Podczas negocjacji warunków aneksów do kontraktów dla części lekarzy POZ (organizacje skupiające lekarzy rodzinnych) uzgodniono, że znajdą się pieniądze na zatrudnienie asystentów medycznych, którym poradnie będą mogły (wszystko na to wskazuje) zaproponować nieco lepsze warunki, niż wynikające z ustawy o minimalnym wynagrodzeniu pracowników medycznych 0,58 średniej krajowej (a nawet mniej, biorąc pod uwagę, że w 2019 roku kwota bazowa to ciągle 3,9 tysiąca złotych brutto). To, jak ma nadzieję dr Jacek Krajewski, prezes Federacji Porozumienie Zielonogórskie, może pozwoli przyciągnąć do poradni POZ na przykład absolwentów kierunków zdrowia publicznego, którzy mogliby realnie wesprzeć POZ np. w zakresie działań programów profilaktycznych czy przestawiania placówek na e-zdrowie. – Nie potrzebujemy asystentów wyłącznie do przepisywania danych! – podkreśla dr Jacek Krajewski.
Resort zdrowia zobowiązał się też, że mimo przejścia na obligatoryjne wystawianie e-ZLA wobec lekarzy, którzy pozostaną przy formie papierowej, nie będą prowadzone działania dyscyplinujące. Jeśli rzeczywiście tak się stanie, model obligatoryjności pokona drogę „z ziemi włoskiej do Polski”: to we Włoszech od dobrych kilku lat lekarze mają obowiązek wystawiania zwolnień w formie elektronicznej, ale i tak część z nich robi to na papierze. Z takimi zaświadczeniami chorzy udają się do odpowiednika włoskiego ZUS… i urzędnicy przetwarzają druk na e-zwolnienie.
W czym tzw. miękka obligatoryjność jest lepsza od postulowanej przez lekarzy fakultatywności? Nie jest to jedyne pytanie w domenie publicznej, które raczej nie doczeka się sensownej odpowiedzi.